Jerzy Skarżyński: NIEZAPOMNIANE PŁYTY HISTORII ROCKA SUPLEMENT (94)
Decyzja – jak łatwo się domyślić – bardzo rozzłościła gitarzystę, ale postawiony pod ścianą, musiał ją zaakceptować. W efekcie pojawił się jej kolejny album – „The Battle Rages On...” i zaczęła się wielka trasa koncertowa. Niestety, niepokorny duch Ritchiego nie pozwolił mu dotrwać do jej końca i 17.11.1993 r., w Helsinkach, odszedł. Zaraz potem postanowił nagrać płytę solową. A ponieważ miał to być jeszcze (owo „jeszcze” pojawiło się ze względu na jego późniejszą działalność w Blackmore’s Night) album w pełni rockowy, to potrzebni mu byli muzycy, z którymi mógłby go zarejestrować. Po krótkich poszukiwaniach do pomocy pozyskał: szkockiego wokalistę Doogie White’a; klawiszowca – Paula Morrisa; basistę – Grega Smitha i perkusistę – Johna O’Reilla. W tworzeniu (teksty) i nagrywaniu albumu pomagała mu również jego dzisiejsza żona, a wtedy jeszcze tylko partnerka – Candice Night. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie mająca go wydać firma BMG, która w pewnym momencie wymusiła na Blackmorze zgodę, aby na okładce pojawiła się nazwa jego słynnego zespołu z lat 75 – 84, czyli Rainbow. Dla tego też „Strangers In Us All” firmowało Ritchie Blackmore’s Rainbow.
Pooooszli! „Strangers In Us All” zaczyna brawurowe, klasycznie „tęczowe” w stylu nagranie – „Wolf To The Moon”. Świetny hardrockowy utwór, śpiewany przez White’a w stylu Joe Lynn Turnera. Dwójka – „Cold Hearted Woman” – to też solidna porcja, solidnego rocka, ale tylko dobra zważywszy na to, co pojawia się po niej. Bo trójką jest fantastyczne „Hunting Humans (Insatiable)”. Pochód sekcji wciąga w hipnotyczny kawał świetnego przeboju. Obsesyjne śpiew i gitara. Pychota! Czwórka („Stand And Fight”) jest tylko dobra, natomiast piątka („Ariel”) wręcz boska. Siejący ciary riff, obsesyjność jak w „Perfect Strangers” i niezapomniana melodia. No i jest jeszcze piękna wokaliza Candice w finale. Perła dekady! Potem: w „Too Late For Tears” (6), jest twardo i typowo; w „Black Masquerade” (7) porywająco oraz perfekcyjnie; w „Silence” (8) bezlitośnie i motorycznie; w 9., czyli w rewelacyjnej transkrypcji Grieg’owskiego „Hall Of The Mountain King”, niewiarygodnie dynamicznie oraz coraz szybciej, szybciej i szybciej, a w finałowej wersji klasyka The Yardbirds – „Still I’m Sad” szaleńczo oraz doskonale zarazem!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?