Jednymi z najradośniejszych wspomnień z dzieciństwa są dla mnie wielkie sukcesy polskich piłkarzy. W ówczesnej smętnej atmosferze gnijącego komunizmu były jak niespodziewany brazylijski karnawał pośrodku szarego blokowiska. Ale jeszcze lepiej pamiętam frustrację, trwającą całymi latami, kiedy te sukcesy przeminęły - i nie tylko w futbolu, ale w ogóle w popularnych sportach zespołowych szorowaliśmy po dnie.
Dziś jest zupełnie inaczej. Dorobiliśmy się potężnego zespołu siatkarzy i niezłego teamu futbolistów. Pokazali nam to, czego ich poprzednicy nie potrafili: jak podnosić się po porażkach i odrabiać straty. Wcześniej, kiedy zaczynało iść źle, nasze zespoły po prostu się rozsypywały. Widać było wtedy, jak jesteśmy delikatni i pozbawieni wiary w siebie. Dziś jest inaczej. A przynajmniej tak myślałem do środy, kiedy ujrzałem potężnych facetów przygniecionych odpowiedzialnością.
Miałem wrażenie, że im bardziej dopingowała ich wspaniała publiczność, tym gorzej im szło. Jakby czuli się jeszcze bardziej zawstydzeni swoją niemocą. Nie wiem, co tkwi u źródeł. Narodowe traumy? Przekonanie, że zazwyczaj mamy pod górkę? Traktowanie wszystkiego ze zbytnią, paraliżującą powagą? Patrząc na to, jak z sobą ostatnio rozmawiamy choćby o polityce, ta ostatnia możliwość wydaje się prawdopodobna. Rodacy, trochę więcej luzu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?