– No dobrze, obalimy mit, że rodzina taka jak nasza zjada pięć chlebów dziennie – zgadzają się na spotkanie Joanna i Mariusz Tarnawscy z Nowej Huty, rodzice dziewiątki dzieci. Ta duża rodzina jest w ogóle zaprzeczeniem stereotypów o wielodzietnych: ani patologiczna, ani nienowoczesna. Jest normalna, tylko duża. Zaradna i zorganizowana.
Mama ma 42 lata, tata 45, a dzieci są w wieku od 24 do 4 lat. Siedem dziewczyn, dwóch chłopaków.
Najstarszy, syn Krzysztof, już z nimi nie mieszka. Pracuje jako informatyk i jeszcze studiuje. Jest już żonaty, a ostatnio rodziców uczynił dziadkami.
Dalej są 21-letnie bliźniaczki: Alicja i Natalia. Ala studiuje pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą, a Natalia dziennikarstwo. Przy nich, w latach 90., rodzice setki razy prali i prasowali tetrowe pieluchy, karmili na dwie ręce i umęczeni zasypiali, podgrzewając nocą mleko. Dziewczynki miały też rozszczepienie podniebienia, przechodziły operacje. To był najtrudniejszy czas: kiedy się urodziły. Ich tata wtedy nie pracował, rodzina była w tragicznej sytuacji finansowej.
Dziś to już odległa przeszłość. Rodzina miesięcznie wydaje prawie 6 tys. zł, dzieci mają wszystko to, czego potrzebują. – Poza jednym epizodem, gdy korzystaliśmy z pomocy Caritasu, nie byliśmy utrzymankami opieki społecznej, nigdy nie pobieraliśmy zasiłków, pracujemy i utrzymujemy siebie – zaznacza Mariusz Tarnawski.
Gdy urodził się syn, Joanna czuła się świetnie jako matka. – Tak samo było, kiedy urodziły się bliźniaczki – opowiada mama dziewiątki . – A po trzech latach poczuliśmy, że kogoś brakuje. I wtedy pojawiła się Julka. Dziś ma 17 lat, chodzi do liceum, chce być psychologiem. Mama namawia ją na psychologię dziecięcą, byłaby dobrym i potrzebnym dziś specjalistą.
W kolejnych latach przyszły na świat: Wiktoria (12 lat, bardzo aktywnie działa w harcerstwie), Helenka (9 lat, lubi słuchać muzyki i lekcje wuefu), Jan (8 lat, jest autystykiem, ale dzięki terapii dziś świetnie się uczy i tylko czasem powracają pewne problemy) i Emilka (6-latka, chodzi do zerówki w parafialnym przedszkolu, które kończyły wszystkie dzieci państwa Tarnawskich, którym zależy na katolickim wychowaniu dzieci).
Najmłodsza jest Róża, czteroletnia. Urodziła się jako wcześniak, prawie trzy miesiące przed terminem, dwa razy miała poważną sepsę i rodzice już właściwie się z nią żegnali. Ale udało się. – Miała być Miriam, bardzo mi się podoba to imię. Ale gdy się urodziła, patrzyłam na nią i mi nie pasowało. Była malutka, krucha – ale bardzo walczyła. Pomyślałam, że jest takim kwiatuszkiem: delikatna, ale też z kolcem – mama opowiada, jak Róża została Różą.
Jaką pierwszą myśl ma rano po przebudzeniu Joanna, wicedyrektorka przedszkola przy nowohuckim kombinacie? – „W co ja się dzisiaj ubiorę?” Jak kobieta, przecież normalna jestem – odpowiada.
Wstaje i dostaje megaprzyspieszenia, bo powinna zerwać się o 6.30, a jest już prawie siódma. Potem zaczyna się chaos. Mąż na szczęście przygotowuje śniadanie dla dzieci – to do zjedzenia w domu oraz kanapki i picie do szkoły. Ale rano jest tyle stresujących sytuacji! A to skarpetki się zgubiły, a to nie taki podkoszulek, a to nie lubię tej bluzki... Tu są głównie dziewczynki!
Jest ubieranie, czesanie, w końcu wyjście z domu. Joanna pakuje dzieci do ośmioosobowego peugeota i rozwozi do szkół i przedszkoli. Jedzie do pracy, gdzie spędza sześć godzin, bo pracuje na trzy czwarte etatu. Po godz. 15 zbiera dzieci do domu. Gdy część zaczyna lekcje później, w ich zaprowadzaniu do szkoły pomagają dorosłe córki.
Po powrocie do domu – obiad. Koło 16–17 wraca z pracy Mariusz. Dziś, po kolejnych awansach zajmuje dyrektorskie stanowisko w Poczcie Polskiej, gdzie przez kilka lat był listonoszem.
Po południu jest czas na pogadanie, odrabianie lekcji, zabawy najmłodszych w teatr czy sklep. Są wyjazdy na zakupy. Ciuchy dobrze kupować w outlecie, a wędlinę w dobrej, znanej od lat prywatnej masarni. Na jedzeniu nie oszczędzają. – Z karty dla dużych rodzin bardzo pomocne są darmowe przejazdy MPK. Darmowe powinny być też wejścia do opery czy teatru, tam bilety są naprawdę drogie i dla licznych rodzin zniżka 10 czy 50 proc. to ciągle za mało, po prostu tam nie pójdą – mówi Joanna o kartach ulg, z których mogą w Krakowie korzystać rodziny 3+.
Każdego dnia nie zjadają pięciu chlebów. Wystarczą dwa. Codziennie pierze pralka, a w soboty 3–4 razy. Dzieci mają dyżury w rozwieszaniu prania (są też dyżury sprzątania w kuchni), a nastawianiem prania oraz prasowaniem zajmuje się każdego dnia Alicja, za co dostaje wynagrodzenie. – Lubię to, mam czas na pomyślenie – mówi Ala.
Dzieci dzielą ze sobą pokoje w wynajmowanym domu (na wiosnę rodzina zacznie budować własny). Gdy pójdą spać, rodzice mają czas dla siebie. Czipsy, telewizor, rozmowa. O ile nie padną w kilka minut ze zmęczenia.
Mariusz nie podejrzewał, że będzie miał tyle dzieci. Joanna o takiej gromadce marzyła.
Ma tylko brata, zazdrościła swoim rodzicom, z dużych rodzin, gdzie rodzeństwo spotykało się w licznym gronie i zawsze mogło na siebie liczyć. Jej dzieci też takie wspracie będą miały: są bardzo zżyte, w dużej grupie uczą się dzielenia, pomagania sobie.
– Nasza rodzina pośrednio pomaga nam w pracy. O wiele lepiej zarządzam ludźmi, jeżeli mam w domu taki przekrój indywidualności, które muszą się dogadać. Pracujemy też sprawniej, cenimy czas – mówi Mariusz.
Znaleźliby milion powodów, by zadręczać się lękiem o dzieci. Nie robią tego. Ufają, że Pan Bóg nad nimi czuwa. W tak dużej rodzinie jest ciekawie, jak twierdzą – umarliby z nudów, gdyby mieli tylko trójkę dzieci.
Przez długi czas mieli problem z szablonowym myśleniem o rodzinach wielodzietnych. Najgorzej było w szpitalach, przy okazji kolejnych porodów. – Spotykałem się z niechęcią, uznawano mnie za buhaja – opowiada Mariusz. Zawsze pilnowali, żeby dzieci były czyste: brudny jedynak jest ok, umorusane dziecko z dużej rodziny – to patologia.
Urząd Miasta Krakowa podaje, że pod Wawelem żyje ok. 6,2 tys. rodzin, w których jest troje lub więcej dzieci. Największa rodzina korzystająca z Krakowskiej Karty Rodzinnej ma ich 12. Dziś rodziny wielodzietne to najczęściej zwyczajne rodziny.
Istnieje oczywiście problem ubóstwa. W Polsce 25 proc. rodzin z czwórką i większą liczbą dzieci żyje w biedzie. Nie jest to jednak kwestia ich niezaradności. – Rodzice rodzin wielodzietnych osiągają statystycznie nieco większy dochód niż ci z jednym czy dwójką dzieci, tyle że ich dochód rozkłada się na większą liczbę osób.
System podatkowy nie dostrzega w należytym stopniu aspektu wielodzietności, a przecież to w tych rodzinach wychowują się osoby, które za kilkanaście lat, płacąc podatki będą utrzymywać starzejące się społeczeństwo – mówi Antoni Wojtulewicz ze Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus”. Komentuje, że niedawne pojawienie się ogólnopolskiej Karty Dużej Rodziny to pojedynczy klocek, który powinien zostać wkomponowany w szersze rozwiązania systemowe.
– Jest jednym z pierwszych kroków na drodze do postawienia rodzin na należytym, to jest centralnym miejscu w polityce państwa – mówi Wojtulewicz. – Procesy demograficzne są nieubłagane. Jeżeli ich nie zatrzymamy, w 2100 będzie nas16 milionów, ponaddwukrotnie mniej niż obecnie. Ostatni dzwonek właśnie pobrzmiewa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?