MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rodziny bywają pokręcone i to jest ich urok. Bo są takie jak my

Rozmawia Łukasz Gazur
Kinga Dębska: Chciałam pokazać Mariana Dziędziela  z zupełnie innej strony niż zrobił to Smarzowski
Kinga Dębska: Chciałam pokazać Mariana Dziędziela z zupełnie innej strony niż zrobił to Smarzowski fot. Robert Pałka
Jiří Menzel zawsze mi powtarzał: „Jak chcesz zrobić tragedię o człowieku - zrób komedię”- mówi reżyserka Kinga Dębska, autorka filmu i książki „Moje córki krowy”. O chorobie swoich rodziców i poszukiwaniu porozumienia z młodszą siostrą opowiada nie tracąc pogody ducha

- Czy ten film to autoterapia?

- W jakimś sensie tak. Co więcej, zaskoczeniem jest dla mnie, że jest także terapią dla innych. Ludzie się w nim przeglądają i czują ulgę. Wiele osób mi powiedziało, że po obejrzeniu filmu „Moje córki krowy” zaczyna się rozumieć, że rodziny nie muszą być idealne. Bywają porąbane, ale to stanowi ich urok. Są tak niedoskonałe jak my sami.

- Myślałaś o tym, że robisz film, który będzie terapią dla innych?

- Szczerze mówiąc nie myślałam o widzu w ogóle. Chciałam po prostu zrobić jak najlepszy film. W pewnym momencie zależało mi na tym, by nie włączać temperatury moich własnych emocji. Życie jako inspiracja dla sztuki to jest bardzo dobra rzecz. Ale ona musi być ubrana w jakąś formę. Życie wyrzygane na papier czy ekran wypada kiepsko.

- Nie ukrywasz tego, że inspiracją do filmu jest Twoja historia - choroba rodziców, nieporozumienia z siostrą. Jestem ciekaw, czy pisząc scenariusz myślałaś o tym, żeby siebie wybielić?

- Tam nie ma mnie. O ile sytuacja odchodzenia rodziców jest prawdziwa i wzięta z mojego życia, to jednak zmyliłam tropy. Ani Marta, ani Kasia to nie ja. Wymieszałam ich charaktery. Kiedy moja siostra zobaczyła film, odetchnęła z ulgą, bo żadna z bohaterek jej nie przypomina. Ale nie wybielałam żadnej. Każda dostała po garach równo. Obie są pokręcone.

- Nie miałaś oporu przed sprzedawaniem intymności?

- Na ile to jest intymne, kiedy to już zostało przetworzone na potrzeby filmu, grane przez aktorki? To już nie jestem ja. Patrzę na to jak przez szybę, chłodno. Dzięki temu widzę szerzej i dokładniej, bo z dystansem, bez nawału własnych emocji. Film pozwolił mi zobaczyć oczywistość: każdy ma - tak jak moi bohaterowie - swoją prawdę. Nie mam prawa komuś narzucać swojej wizji świata. Ale by dojść do tego wniosku, trzeba spojrzeć na swoje życie z dystansu.

- A jak zareagowała rodzina?

- Nie mogłabym zrobić tego filmu, gdyby nie wspierająca rodzina. Mąż, który jest opoką, dziecko, które jest już wystarczająco dorosłe, że wiedziałam, iż mu krzywdy nie zrobię. Ale dochodziły do mnie głosy, że to niemoralne. „Jakim trzeba być człowiekiem, by z rodzinnej tragedii zrobić komedię?”. Ale kiedy film trafił do kina, moja najbliższa rodzina przyszła na premierę. Mój szwagier, który naprawdę zupełnie nie jest podobny do Grzesia granego przez Marcina Dorocińskiego, śmiał się jak szalony. Bo my w rodzinie mamy dystans do siebie i poczucie humoru.

Ale i dalsza rodzina dobrze się bawiła. Jeden wujek, którego zapomniałam zaprosić na premierę, tak bardzo chciał zobaczyć film szybko, że wygrał bilet w jakiejś aukcji internetowej. „Muszę sprawdzić, czy tego nie zatrzymać” - żartował. Wszystko skończyło się dobrze. Z całej Polski dzwonili i pisali krewni, którzy mówili, że bardzo film przeżyli, ale że jest piękny i że mi gratulują.

- Tytuł „Moje córki krowy” sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z jakimś rodzajem patologii. Wiem nawet, że rozważałaś też inny tytuł.

- To nie ja, tylko dystrybutor. Chciałam, by tytuł był niegrzeczny, prowokujący, zbijający z tropu. I przewrotny. Bo ten film taki właśnie jest. Ale dystrybutor miał wątpliwości, czy widz pójdzie na film z krową w tytule. Okazało się jednak, że obawy były niesłuszne. Mamy już ponad 350 tys. widzów. Przebiliśmy „Gwiezdne Wojny” i Tarantino. Krowy idą jak burza.

- A jak miał brzmieć tytuł?

- Dystrybutor zaproponował dwa: „Siostry” i „Moja siostra”. Wybrałam ten drugi. Na etapie postprodukcji film funkcjonował pod takim tytułem. Ale później partnerem marketingowym został TVN. I Edward Miszczak, który się w filmie zakochał, zapytał: „Mieliście taki świetny tytuł. Dlaczego go zmieniliście? Teraz macie taki, o którym się od razu zapomina”. Wróciliśmy więc do krów i bardzo się z tego cieszę.

- Jak doszłaś jako reżyserka do tego, że ciężar problemów rodzinnych trzeba rozładować humorem?

- To jest wypadkowa różnych czynników. Sama taka jestem, ale i czeska szkoła, którą kończyłam, pozwoliła mi spojrzeć na człowieka w sposób tragikomiczny. Zawsze mi Jiří Menzel powtarzał: „Jak chcesz zrobić tragedię o człowieku - zrób komedię”. I myślę, że miał rację. Ale w naszej rodzinie poczucie humoru zawsze było obecne. Poza tym tata miał - jak mówili lekarze - „szczęśliwą lokalizację” guza, bo był wesołkowaty do samego końca. Nawet te żarty z krowami to był taki jego specyficzny humor. Wiedzieliśmy, że za chwilę go z nami nie będzie, a on cały czas żartował. Ale ten humor to też taki manifest mojej wewnętrznej niezgody na to, by w kinie się dołować i przygnębiać. Chciałam, żeby ten film dał ludziom dobre emocje.

- Wielu scenarzystów ma w głowie aktorów, pod których pisze role. Powiedz, czy Ty też miałaś już wymyśloną obsadę?

- Gabrysia Muskała była ze mną od początku powstawania scenariusza tego filmu, bo od dawna się przyjaźnimy. Jej twarz wyobrażałam sobie na ekranie. Natomiast Martę trudno mi było obsadzić. Bo aktorek zdolnych do zagrania tej postaci wcale nie jest tak wiele. Marta jest tą siostrą, na której bardziej opiera się akcja. Wybraliśmy Agatę Kuleszę i bardzo się z tego cieszę. Ale trzeba pamiętać, że aby aktor dobrze wypadł w roli, musi się zgrać kilka czynników. Przede wszystkim on musi być głodny takiej roli, musi to być dla niego coś nowego.

- No właśnie. Marian Dziędziel wyszedł dzięki temu filmowi z ról, znakomitych zresztą, w których dotąd obsadzał go Wojciech Smarzowski.

- Tak. Smarzowski odkrył go dla kina, ale potem mu go zabrał, zamykając w pewnym emploi. Ja chciałam pokazać go z zupełnie innej strony. Moją ukochaną sceną z filmu jest ta, gdy ojciec gubi się w szpitalu, a potem jest sadzany przez pielęgniarkę na „tron”. To dla mnie metafora starości.

- Ale Marcina Dorocińskiego też odkryłaś. Dotąd nikt nie znał go jako aktora komediowego.

- On sam poprosił o tę rolę. Zastanawiałam się, czy nie będzie za bardzo przerysowany. Ale w którymś momencie zdałam sobie sprawę, że gdy będzie przyciężkawo, on wejdzie i zacznie robić coś tak błahego, jak otwieranie parasola. I sprawdziło się. Teraz się śmieję, że odkryłam dla polskiego kina Dorocińskiego jako aktora drugoplanowego i komediowego.

- Dzięki filmowi odzyskałaś siostrę?

- Całe życie rodzice próbowali nas skleić. Tak jest chyba w każdej rodzinie. Zawsze słyszałam: „Kinga, zaopiekuj się Magdą”. Nawet jak miała 40 lat. Sam rozumiesz. Ona była zazdrosna o jakieś moje sukcesy, a ja jej zazdrościłam, że może być taka malutka, niezaradna i zawsze ktoś musi się nią zaopiekować. Ale kiedy zostałyśmy na świecie same, zobaczyłyśmy, że jesteśmy sobie potrzebne. Spadły blokady i maski. Dziś wiem, że zawsze możemy na siebie liczyć.

- Popłakałyście razem?

- Kiedy to wszystko się działo - oczywiście. Odchodzenie w chorobach nowotworowych jest tragiczne. Mnóstwo łez razem wylałyśmy. Ale oczyszczający płacz jest teraz. Potrafimy razem beczeć na filmach, a ostatnio - podczas świąt - rozpłakałyśmy się śpiewając kolędy. To tyle wspomnień.

***

Pamiętam, że jak pierwszy raz Agata Kulesza zobaczyła całość, powiedziała: „Ale nam prorodzinny film wyszedł”. Bo pod skórą tych wszystkich kłótni jest miłość. Tak to w rodzinach bywa - mówi Kinga Dębska, reżyserka filmu „Moje córki krowy” i autorka książki pod tym samym tytułem, wydanej przez wydawnictwo Świat Książki.

Fabułę zainspirowały wydarzenia z życia autorki. To opowieść o dwóch siostrach. 42-letnia Marta to nieco despotyczna gwiazda serialu, która ma dorosłą córkę. Z kolei młodsza od niej Kasia to nauczycielka, która wyszła za mąż i urodziła syna Filipa.

W obliczu choroby rodziców muszą znaleźć ze sobą wspólny język. Na jaw wychodzą skrywane od lat zazdrości i niedomówienia.

Na ekranie zobaczymy m.in. Agatę Kuleszę, Gabrielę Muskałę, Mariana Dziędziela i Marcina Dorocińskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski