Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rolnicy liczą straty i domagają się ograniczenia liczby zajęcy i saren

Aleksander Gąciarz
Aleksander Gąciarz
Najpospolitszym gatunkiem łownym w okolicy Proszowic są bażanty. Zajęcy i saren jest niewiele
Najpospolitszym gatunkiem łownym w okolicy Proszowic są bażanty. Zajęcy i saren jest niewiele Fot. Aleksander Gąciarz
Człowiek i natura. Myśliwi - którzy sprzeciwiają się niekontrolowanemu odstrzałowi - biorą w obronę dzikie zwierzęta z okolic Proszowic.

Spolegliwy rolnik żyjący w symbiozie z przyrodą i żądny krwi myśliwy, czyhający tylko, by uśmiercić jak największą liczbę zwierząt, to już przestarzały stereotyp. Przynajmniej takie wnioski można wysnuć na podstawie konfliktu, jaki toczy się w rejonie Proszowic między właścicielami gospodarstw rolnych, a kołami łowieckimi. W tle sporu znajdują się niczego nieświadome zające, sarny, dziki i bobry. A to o ich życie tutaj chodzi.

Polem walki są... pola uprawne. Plantacje fasolki, kukurydzy, kapusty. To tam zapuszczają się dzikie zwierzęta na żer. Ku rozpaczy ich właścicieli, którzy ponoszą z tego tytułu straty materialne. - Miałem cztery tysiące sadzonek fasolki. Była już prawie do zbioru. Ale przyszły sarny i za dwa dni nie zostało nic. Tylko same łodygi. Kiedyś sarna to była rzadkość. A teraz po polach chodzą całe stada - mówi Józef Miernik z Jakubowic.

Rolnikom sen z powiek spędzają również zające. Zdaniem myśliwych to one są powodem zniszczeń, do jakich doszło na plantacji fasolki w Posiłowie. Jej właściciel, Robert Piorunowicz, od kilku lat toczy walkę z myśliwymi, domagając się odszkodowań i ograniczenia liczebności zwierząt.

- To nie był pierwszy tego typu przypadek, ale w tym wypadku skala strat była wyjątkowo duża i rolnik po prostu nie wytrzymał - przekonuje Krzysztof Nowak ze Stogniowic, przewodniczący gminnej Komisji Rolnictwa. - Trudno się ludziom dziwić, że podchodzą do sprawy emocjonalnie. Rozsady są drogie, a nierzadko dochodzi do sytuacji, że zaraz po posadzeniu zostają doszczętnie zniszczone przez zające - dodaje.

Z zającami problem jest o tyle dokuczliwy, że o ile za szkody poczynione przez sarny, jelenie czy dziki, rolnik może się domagać odszkodowania, to w przypadku zajęcy już nie. Dlatego plantatorzy domagają się od myśliwych zmniejszenia ich liczebności, a podczas spotkania w Małopolskim Urzędzie Wojewódzkim radna powiatowa Barbara Gacek domagała się nawet uznania zająca za... szkodnika.

Myśliwi tłumaczą jednak, że sprawa nie jest taka prosta. Na skutek zmian w strukturze upraw pogłowie zajęcy w ostatnich latach znacznie zmalało. - Jeszcze w latach 70. i 80. ubiegłego stulecia podczas jednego polowania pozyskiwaliśmy 120 sztuk. Zające dosłownie zrywały się spod nóg. W tej chwili jesteśmy praktycznie jedynym terenem w Polsce, gdzie zające jeszcze się ostały i to w znacznie mniejszej liczbie niż dawniej - tłumaczy Jan Gorczyca, prezes Koła Łowieckiego Batalion, dzierżawiącego tereny w gminach Proszowice i Nowe Brzesko.

Problem drugi wynika z faktu, że zgodnie z prawem na zające można polować od 1 listopada do 30 grudnia. Tymczasem w ostatnich latach w tym okresie są zwykle dodatnie temperatury, a na polach nie ma śniegu. W takich warunkach polowania na zające nie mogą się udać. Wniosek o przesunięcie terminu polowań do 15 stycznia, jak na razie nie doczekał się odpowiedzi.

Myśliwi zwracają też uwagę, że o wielkości odstrzału nie może decydować czyjeś widzimisię. - To, ile sztuk w danym roku podlega odstrzałowi, zależy przede wszystkim od liczebności zwierząt. Jeżeli jakiegoś gatunku jest za dużo, skala odstrzału jest większa. Jeżeli jego pogłowie maleje, eliminujemy mniej sztuk lub całkiem rezygnujemy z polowań. Generalnie staramy się trzymać zasady mówiącej, że usuwamy tyle sztuk, ile wynosi roczny przyrost w danym gatunku - tłumaczy Jan Gorczyca.

Myśliwy nie ukrywa jednak, że często przyjęcie planu łowieckiego nie jest sprawą prostą. Liczbę sztuk przeznaczonych do odstrzału określa się na podstawie liczenia zwierząt, które odbywa się w pierwszej połowie marca. O ile jednak można wtedy określić w przybliżeniu ile jest zajęcy czy saren, to już z dzikami jest znacznie trudniej. A w wielu rejonach powiatu to właśnie one powodują największe spustoszenia w uprawach. - W marcu dzików u nas nie ma. Pojawiają się dopiero w czerwcu, gdy kukurydza jest na tyle duża, że mogą się w niej ukryć. Przychodzą wtedy do nas żerować z Puszczy Niepołomickiej i lasów miechowskich - tłumaczy Jan Gorczyca.

Tymczasem jeżeli myśliwi założonego planu odstrzału nie zrealizują, ponoszą konsekwencje w postaci dodatkowych opłat. Jeszcze surowiej jest karane przekroczenie przyznanego limitu. Wtedy łowczy koła może stanąć przed prokuratorem. - A zdarzają się przypadki, że myśliwi przekroczą limit nieświadomie - mówi Andrzej Patoła z KŁ Hubert w Proszowicach.

W razie wystąpienia w uprawach szkód spowodowanych przez dzikie zwierzęta, rolnicy w pierwszej kolejności powinni zgłosić ten fakt we właściwym kole łowieckim. Powinni to zrobić na piśmie i w ciągu trzech dni. Jeżeli mediacja z myśliwymi nie doprowadzi do polubownego załatwienia sprawy, do rozmów włączają się przedstawiciele Małopolskiej Izby Rolniczej, a mediacje toczą się w obecności burmistrza lub wójta. Rolnicy nie ukrywają, że proces jest długotrwały, a odszkodowanie uzyskać niełatwo. Dlatego próbują szukać innych sposobów załatwienia problemu.

- Najlepszym rozwiązaniem byłoby umożliwienie rolnikom ubezpieczenia upraw od szkód powodowanych przez zwierzęta. Bo szkody były, są i będą. Przecież nikt swojego pola nie upilnuje. Grodzenie upraw też nie zdaje egzaminu. Sarna potrafi przeskoczyć dwumetrową siatkę - argumentuje Andrzej Klimczyk z Posiłowa.

Prezes Gorczyca zgadza asie się z tym, ale nie ukrywa, że nie będzie o to łatwo, gdyż firmy ubezpieczeniowe są nastawione na zysk. - W skali lokalnej na takie ubezpieczenie nie ma szans. Byłoby to możliwe, gdyby przyjęło formułę ogólnokrajową, gdyby włączyło się w to państwo. My też jako myśliwi bylibyśmy za takim rozwiązaniem, bo to by nam pozwoliło uniknąć wielu problemów - przekonuje Andrzej Patoła.

Na razie jednak rolnikom pozostaje liczyć na odszkodowania wypłacane z budżetu właściwych kół łowieckich. Te z kolei środki na te cele pozyskują ze sprzedaży tusz upolowanych zwierząt oraz składek członkowskich.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski