Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Romantycy i pozytywiści

Redakcja
Stanisław Handzlik (z lewej) i Maciej Mach Fot. Andrzej Banaś
Stanisław Handzlik (z lewej) i Maciej Mach Fot. Andrzej Banaś
O hutniczych drogach do wolności opowiadają działacze opozycji STANISŁAW HANDZLIK i MACIEJ MACH

Stanisław Handzlik (z lewej) i Maciej Mach Fot. Andrzej Banaś

- W jaki sposób Panowie spotkali się pierwszy raz?

Stanisław Handzlik: - To było już po 20 sierpnia 1980 roku.

Maciej Mach: - 26 lub 28 sierpnia. Spotkaliśmy się w świetlicy wydziałowej Walcowni Blach Karoseryjnych. Zebranie pracownicze bardzo szybko przekształciło się w typowe zebranie związkowe.

S.H.: - Wtedy tworzyły się pierwsze komitety strajkowe. Pierwszy powstał na Wydziale Mechanicznym, następny na Zgniataczu, potem organizowano się na kolejnych. Pod koniec sierpnia tworzyło się porozumienie między tymi wydziałami. Udaliśmy się do dyrektora naczelnego huty, którym był wówczas Eugeniusz Pustówka, notabene człowiek wysoko postawiony w hierarchii partyjnej, i podpisaliśmy porozumienie o powołaniu takich organizacji związkowych na poszczególnych wydziałach. W tym czasie w kombinacie było zatrudnionych blisko 40 tysięcy ludzi i w ciągu trzech miesięcy do "naszej" Solidarności wpisało się 36 tysięcy. W starych związkach zawodowych zaczęło świecić pustkami.

M.M.: - A u nas się aż kłębiło. Już we wrześniu '80 zaczęli przychodzić też nauczyciele i służba zdrowia.

- Kiedy zorientował się Pan, że działalność związkowa musi mieć jednak drugie dno i zejść do podziemia?

M.M.: - Kiedy dostałem pałą od ZOMO 16 grudnia 1981 r. podczas pacyfikacji strajku w hucie. Oczywiście, takim pierwszym impulsem było ogłoszenie stanu wojennego, ale pacyfikacja była przełomem. Strajk trwał od 13 do 16 grudnia. Na bramach wisiały transparenty. Bramy do huty pozastawiane były wagonami, starymi autobusami.

S.H.: - Strajkowało 10-15 tysięcy ludzi. Strajk rotacyjny polegał na tym, że każdy człowiek miał odsiedzieć swoje 16 godzin. Potem szedł do domu wyspać się przez 8 godzin i wracał. Tej samej nocy, kiedy pacyfikowano kopalnię Wujek, spacyfikowano Hutę im. Lenina, z tym że u nas nie użyto broni palnej, bo przyjęliśmy zasadę oporu biernego.

M.M.: - Bardziej nas bili w 1988 roku. W 1981 r. skończyło się to tak, że wjechali na teren kombinatu czołgami. Rozbili bramę i część ściany. Budynki otoczyło wojsko, do środka weszło ZOMO i bezpieka. Masakry nie było, ale Ty, Staszku, musiałeś uciekać i potem się ukrywać

S.H.: - Tak było ustalone. Ja, Edward Nowak, Janek Ciesielski mieliśmy zostać "na wolności", żeby odbudowywać struktury regionalne "Solidarności". Uciekliśmy z huty kanałami.

- Jak powstała Tajna Komisja Robotnicza Hutników?

M.M.: - Najpierw z kolegą Jasiem Żurkiem wymyśliliśmy, że trzeba zademonstrować w jakiś sposób, że "Solidarność" dalej istnieje. W tym celu wydrukowaliśmy ulotki z orzełkiem i napisem: "Solidarność żyje. Życzy Wesołych Świąt". 22 grudnia 500 takich ulotek rozrzuciliśmy z tramwaju pod bramą główną huty. Potem zaczęła się żmudna odbudowa tajnych struktur związku. W lipcu utworzyliśmy "Grot", skrót, który nawiązywał do Grota- -Roweckiego z Armii Krajowej, a tworzyły go pierwsze litery naszych pseudonimów: G jak Gruby albo Gnat, który należał do mnie, R jak Radwan (Wojciech Daniel), O - Olo (Zbyszek Kubiak) i T-Tato (ksiądz Palmowski z "Arki Pana"). W tym składzie działaliśmy do jesieni 1982 r. Wtedy jednak znów nasiliły się działania bezpieki i coraz więcej osób z naszego otoczenia było wcielanych do służby wojskowej. Trzeba było zatem wymyślić nową formę działania. 19 września 1982 r. powołaliśmy Tajną Komisję Robotniczą Hutników NSZZ "Solidarność".
- Gdzie odbyło się spotkanie?

M.M.: - Na ulicy, bo tam było najbezpieczniej. Dokładnie pod Orbisem w Nowej Hucie na os. Centrum B przy bloku nr 8. W tym miejscu spotkało się czterech naszych delegatów. Mieli się tylko rozpoznać i rozejść. Z krzaków obok, w parku, obserwowali ich dwaj koledzy Stanisław Malara i Marek Szczupak. Wygląda to skromnie, ale w szczytowym okresie naszej działalności mieliśmy od 6 do 8 tysięcy ludzi. Organizowaliśmy zbiórki pieniędzy na zasiłki dla tych, którzy musieli się ukrywać lub dla rodzin osób internowanych. Nasz wydział opiekował się rodziną Janka Ciesielskiego, Jasia Franczyka i Wojtka Sukiennika. Janek Ciesielski ukrywał się razem ze Staszkiem.

S.H.: - Od 16 grudnia '81 do 24 czerwca '82 przebywaliśmy w mieszkaniu w Krakowie na osiedlu Podwawelskim. Szczęśliwie to był wieżowiec, w którym lokatorzy się nie znali. Mieszkaliśmy na ostatnim piętrze u pani doktor, która też należała do "Solidarności". 24 czerwca poszedłem na spotkanie z kolegami ze "Zgniatacza", zaniepokojony, że nasz wydział nie jest reprezentowany w tajnych strukturach. Okazało się jednak, że ludzie, których zaproponowałem do takiej działalności, byli konfidentami. Od razu mnie aresztowano. Miałem taką umowę z Jankiem, że sygnałem alarmowym będzie moja nieobecność, jeśli nie wrócę do domu do godz. 21. Dlatego rozpoczął wieczorem palenie korespondencji i bibuły. Nie miał gdzie tego zrobić, więc palił w toalecie, aż pękła. On potem na krótko wyprowadził się z tego mieszkania, ale wrócił. Kolejną wielką zaletą tego lokum było to, że właścicielka kupowała wszystko, co tylko się ukazało z literatury niezależnej. Mieliśmy więc co robić. W dzień, w którym zostałem aresztowany, byłem świeżo po lekturze "Roku 1984" Orwella. Miałem tę książkę cały czas w głowie podczas przesłuchań. Wiedziałem, że nie mogę dać poznać, co jest moją słabą stroną.

M.M.: - Nie wiedzieliśmy, jakich metod użyje bezpieka.

S.H.: - Czy będzie wymuszać zeznania silą, torturami czy środkami farmaceutycznymi. Miałem wytrzymać 24 godziny, gdyby pojawiły się tortury, a od razu powiem, że takich nie było, żeby temu drugiemu dać szansę na wyczyszczenie dowodów. Moją słabą stroną były dzieci. I kiedy rozmowa schodziła na ten temat, to milczałem.

M.M.: - Dziećmi grali często. W 1985 r. trafiłem na "kocioł" na os. Kalinowym. Nosiłem wtedy bibułę do zaprzyjaźnionego człowieka. Nie wiedziałem jednak, że wcześniej w Gdańsku wpadła z bibułą łączniczka, która miała w notesie także ten adres. Byłem umówiony z właścicielem mieszkania, że jak dom jest czysty, to okno będzie uchylone, a firanka odsłonięta, ale to był 1985 r. i bezpieka znała już takie sygnały. Nie pozwolili mu się ruszyć z miejsca, żona nie poszła do pracy, dzieci do szkoły, czekali. Jak mnie SB-ecy wylegitymowali, nie kryli radości. Powiedziałem, że jestem przygotowany i pokazałem szczoteczkę do zębów, którą nosiłem zawsze przy sobie. Zawieźli mnie na Mogilską. Prawie na 3 miesiące uniemożliwili mi kontakt z rodziną. Jak żona napisała do prokuratora, że dziecko źle znosi tę rozłąkę, skierowano naszą córeczkę na badania do ośrodka psychiatrycznego. To był dla mnie największy koszmar.
S.H.: - Wśród nas było niewielu, którzy nie mieli żony czy dzieci, a jak ktoś nie miał, to grozili, że coś się stanie matce.

- Jak to się stało, że kombinat i Nowa Huta stały się miejscem krwawej walki o wolność?

M.M.: - Ze względu na specyfikę zabudowy ciężar protestów został przeniesiony właśnie tutaj. Ze starego Krakowa, gdzie w wąskich uliczkach łatwo było zablokować demonstrantów i ich zmasakrować. U nas budynki są bardziej rozproszone, a ulice szerokie. Czynnikiem pobudzającym do protestów było też zabójstwo Bogdana Włosika. Ważna była logistyka protestów. Trzeba było też zgromadzić w jednym miejscu grupę ludzi, którzy zainicjują taki marsz, zanim zostanie rozpędzony. Wpadliśmy wtedy na pomysł, że takim naturalnym miejscem będzie brama główna kombinatu, bo na koniec zmiany o godz. 14 musiało wyjść przez nią 3-4 tysiące ludzi. Mieliśmy ich tylko zachęcić, żeby nie wsiadali do tramwaju, tylko przeszli pieszo na plac Centralny. 30 kwietnia 1982 r. odbył się pierwszy marsz milczący, w którym przeszło 7 tysięcy ludzi. Potem już blokowali nas na wysokości zalewu, a my chcieliśmy dojść do "Arki Pana". No i tłukliśmy się z nimi.

- To chyba był temat, który kiedyś Panów poróżnił?

M.M.: - Władze regionalne, do których przynależał Staszek, doszły do wniosku, że trzeba zaprzestać tych marszów, bo one przynoszą więcej szkody niż pożytku, ludzie są pałowani.

S.H.: - Wszyscy byliśmy zachwyceni tym jak hutnicy szli w pierwszym marszu, ale potem zamieniło się to w regularną walkę na ulicach. Po niej aresztowani byli ci najaktywniejsi i najodważniejsi, a jeśli chce się realizować marsz ku wolności, to takich ludzi potrzebuje się najbardziej. Poza tym przerażały mnie koszty. Jak jednorazowo trzeba było zapłacić kilka tysięcy złotych na wykupienie ludzi z grzywien i na zajęcie się rodzinami aresztowanych, to był to wielki ubytek w kasie związku.

M.M.: - A myśmy uważali, że marsze są niezbędne. Bo musi być nas widać, a ludzie potrzebują wentylu bezpieczeństwa.

S.H.: - Ludzie byli tak naładowani, że szli po ulicach i krzyczeli: Ja-ru-zel-ski! Bę-dziesz wi-siał!

- Czyli Pan ich rozumiał?

S.H.: - Tak, ale myśmy mieli priorytet, żeby edukować, budować społeczeństwo niezależne, potrzebne do walki z komuną.

- Taki spór romantyków z pozytywistami?

S.H.: - Można tak to ująć. Choć oni też robili robotę pozytywistyczną, tworzyli struktury, rozprowadzali bibułę, zbierali pieniądze.

M.M.: - Mam jeszcze w domu dalej kulę na sznurku, z którą chodziłem na manifestacje i waliłem w tarcze ZOMO. Ludzie w pewnym momencie powiedzieli, że nie dadzą się już dalej bić. Że też będą mieli broń.

S.H.: - Tak, wtedy się przeraziłem, że chodzi o broń palną, a chodziło o kije i pałki.

M.M.: - Poza kilkoma ciężkimi chwilami, to był najpiękniejszy okres w moim życiu. Gdyby dziś trzeba było utworzyć tajną organizację, to mogę to zrobić.

- Pan też jest gotowy?

S.H.: - Nie. Jestem emerytem, pomieszkuję na wsi, odbudowałem stary dom. Słucham radia, czasem sobie kupię gazetę i w zupełności mi to wystarczy.

Rozmawiała: Paulina Polak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski