Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Romiosini. Greki moje…

Redakcja
Poszukując w archiwum krakowskiej rozgłośni nagrań do niedzielnych moich "Przyjemności niedzieli” natknąłem się na nazwę – Romiosini. Zespół muzyczny. Jakby z niebytu, z Morza Zapomnianego wyłoniła się szczególna Atlantyda…

Leszek Długosz: Z BRACKIEJ

Jeszcze jest trochę ludzi na świecie pamiętających. Gdziem nie był, od krańców Ameryki po Syberię, jeszcze to jest przywoływane. I moje, i ich, i nasze razem wspólne występy. Zespół chłopaków greckich (z buzuki, z lutnią, z gitarami) pojawił się w Piwnicy pod Baranami jakoś tak około połowy lat siedemdziesiątych. Czyli pod koniec najlepszego, rzec można, złotego okresu, sławnego już wtedy Kabaretu. To był zuchwały pomysł Skrzyni. Żeby ich granie skojarzyć z moimi w Piwnicy występami. Mnie by to do głowy nie wpadło. Ale Piotr kombinując, jakby to trochę egzotyczne granie bardziej zintegrować z "substancją kabaretową Piwnicy”, postanowił akurat nas pokojarzyć. A poza tym, pamiętam jego argumentację (oprócz nowego brzmienia): "To będzie dobrze wyglądać! Ty taki jasny, blady i oni tacy czarni, kudłaci, to się razem dobrze będzie zestawiać. Mówię ci…” – klarował i wmawiał Skrzynia. – "Ja mam nosa, to będzie razem świetnie grać pod każdym względem”.

I miał tego nosa. W Polsce wtedy to była absolutna nowość, tego rodzaju "kulturowy melanż”. Przygotowałem, akurat pisane pod ich brzmienia, nowe piosenki. Ruszyliśmy z kopyta. I z jakim sukcesem! Każda z tych piosenek – w takiej grecko-długoszowej zaprawie – wzbudzała do wyboru: owacje albo entuzjazm. Inna sprawa, że akurat niebo dozwoliło i sypnęły mi się te piosenki wyjątkowo pomyślnie. "Ja chciałbym być poetą”, "Już tak nas nasza miłość nie obchodzi”, "Metafizyczny kleszcz”… i inne. Hity. Gdzieśmy nie występowali – i w piwnicznych programach, i na innych estradach, ot, w Polsce, tak to się zapisało.

Jeszcze w siedemdziesiątych latach (pod koniec) ta kolorowa muzyczna grecko-krakowska przygoda piwniczna skończyła się. Z momentem upadku tzw. czarnych pułkowników ogromna część greckiej emigracji politycznej w Polsce pociągnęła znów do ojczyzny. Na Peloponez. Urodzeni w Polsce, absolutnie dwukulturowi młodzi Greko-Polacy, raczej z oporami jechali do wymarzonej, wyśnionej ojczyzny przodków. Gdyż taka jest raczej uniwersalna norma w takich kwestiach. Niektórzy zostali niejako podstępem wywiezieni. Tu studiowali, grali, dorastali, stanowili tu element odrębny, barwny. Tam? Okazało się to nieproste. Spotkaliśmy się po latach raz jeden. Na pierwszych Dniach Krakowa organizowanych w Atenach. Pamiętam… pod auspicjami prezydenta Grecji odbył się uroczysty koncert i nasz akurat wieczór krakowsko-grecko-piwniczny. "Moi Grecy” spełnili swoje marzenie. Nie ukrywam, jakoś i moje. Doangażowali nowych tam kolegów muzyków i "wespół zespół” po latach zagraliśmy. Nasze dawne piosenki piwniczne pofrunęły pod Akropolem. Tyle że szczególny to był moment. Był to dzień pogrzebu szefa i przyjaciela z czasu wspólnej młodości, czyli dzień pogrzebu Piotra Skrzyneckiego. W godzinę uroczyści żałobnych w Krakowie my tam, na stopniach Akropolu, zapaliliśmy świeczkę i zadzwoniliśmy. Zadzwoniliśmy w Piotra stronę…

(O tym, jak mało nas nie aresztowano, opowiem kiedy indziej. Sprawa groteskowa, jednak najprawdziwsza. To nasze "bezczeszczenie” starożytnego miejsca kultu jakimiś zabobonami itd., itp.).

Myślę o tych chłopakach ostatnimi czasy więcej. Nie ma tygodnia, żeby sceny z Aten nie stanowiły ważnej części donosów światowych mediów. Jak Im tam teraz? Chyba nieprosto. Dawno przestali być atrakcją. Przestali być kimś szczególnym. Stali się Jednymi z takich samych. Zapewne już nie "czarni kudłaci”, ale siwi. Zapewne wyglądają jak dziś wszyscy wyglądamy – "po jakimś czasie”. I ten fakt zwłaszcza zatrzymuje myśl moją.

Z Czwórki zostało ich Dwóch. Ilias, muzyk, malarz, najbardziej prowokacyjna dusza. Jego zawsze gnało. Umarł podobno w Holandii. Jorgos, najmłodszy. Supermuzykalny, na bakier z jakąkolwiek dyscypliną, zdolny i urodziwy, ten to dopiero "model”! W tych swoich Atenach, z tego swojego tam wysokościowca rzucił się głową na dół. Zostało tych Dwóch, tak zwanych porządniejszych. Zawsze tak z nimi było. Tych jakby bardziej ułożonych, lepiej poskładanych. I to by się zgadzało.

Widząc owe tłumy w telewizji, myślę: padnie czy nie padnie tam euro, zbankrutuje Grecja czy nie, wychodzi na to, że z tymi artystami to jednak tak zawsze... Pohulawszy więcej, ostrzej i namiętniej… statystycznie i praktycznie jakby wcześniej wybywają?

A wracając do owej Atlantydy, odkrytej w archiwum Krakowskiego Radia, muszę przyjąć na wiarę, wtedy i dziś – Romiosini to po grecku Grecy. Wtedy i dziś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski