Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rosjanie z Wiśniowego Sadu: Myślimy to samo co wy, Polacy

Grażyna Starzak
Siedzą od lewej: Larisa, Tatiana, Lena. Stoją: Natalia, Galina, Oksana
Siedzą od lewej: Larisa, Tatiana, Lena. Stoją: Natalia, Galina, Oksana Fot. Andrzej Banaś
W środowe wieczory spotykają się w kawiarni przy ulicy Grodzkiej. Dzień po tym, jak Putin podpisał traktat o przyjęciu Krymu do Rosji, przy dużym, owalnym stole usiadły obok siebie Rosjanki i Ukrainki. W różnym wieku, różnych zawodów.

Przy stolikach w „Wiśniowym Sadzie” można spotkać zarówno Rosjan, którzy mieszkają w Krakowie, jak i turystów z tego kraju. Prowadzą ich tu rosyjskojęzyczni przewodnicy. Nie wyróżniają się niczym szczególnym. Ubrani jak Europejczycy, z aparatami w ręce. Może tylko trochę głośniej mówią. – Ale Włochów też słychać na kilometr – komentuje Maria, a właściwie Masza, przewodniczka. Nie poda nazwiska, bo „nielicencjonowani” są obecnie na cenzurowanym, ale chętnie godzi się na rozmowę.

Urodziła się na przedmieściach Moskwy, w Filach. Od 16 lat mieszka w Krakowie. Wyszła za mąż za Polaka. Mówi świetnie po polsku, po rosyjsku, co oczywiste, ale zna także angielski. Twierdzi, że Rosjanie bardzo dobrze się u nas czują. Kraków jest dla nich inspirujący. – Wystarczy iść do katedry na Wawelu, głównie do jednej z jej zachodnich kaplic, pod wezwaniem Świętego Krzyża.

Zdobią ją m.in. dwa przepiękne łacińskie ołtarze, ale ściany zostały ozdobione przez prawosławnych mnichów, sprowadzonych przez króla Kazimierza Jagiellończyka z Pskowa u progu lat 70. XV wieku – przypomina Masza. Pamięta, że w jednej z licznych grup, które tam oprowadzała, był grafik z Magnitogorska. Podziwiając ołtarze, powiedział ni to do siebie, ni to do niej, że są one dowodem, iż duchowni prawosławni i katoliccy potrafili się dogadać, tworząc wspólnie to wielkie dzieło, nie czekając na porozumienia przedstawicieli swoich narodów.

Maria, a właściwie Masza, zapamiętała jego słowa, bo uważa, że dotyczą one wzajemnych relacji nie tylko duchownych należących do różnych kościołów, ale również, a może przede wszystkim, narodów. – A nie polityków – podkreśla.

Śledzi doniesienia polskiej i rosyjskiej prasy na temat konfliktu na Ukrainie. Zdaje sobie sprawę, że pojednanie to trudna sprawa. W jednej z radiowych audycji usłyszała mądre, w jej opinii, słowa, że „prawdziwy stopień tej trudności odkrywamy dopiero wtedy, gdy pokój przedstawia się nam nie jako brak wojny, lecz jako współdziałanie i całe bogactwo wzajemnych pozytywnych odniesień”.

Irina i Swietłana trafiły do „Wiśniowego Sadu” przypadkiem. Idąc ulicą Grodzką na Wawel. Są siostrami. Los sprawił, że mieszkają w różnych krajach. Irina, z mężem Polakiem, na Litwie. Niedaleko Kowna. Swietłana w Rosji, w Nowosybirsku. Do Krakowa przyjechały, żeby odszukać grób ojca. Swietłana pokazuje jego zdjęcie. I pożółkłą kartkę z zawiadomieniem o śmierci. Był czerwonoarmistą. Zginął w styczniu 1945 r. Leży jako „NN” na Cmentarzu Wojskowym przy ulicy Prandoty.

Znają wszystkie szczegóły sytuacji na Ukrainie, na Krymie. Irina, którą mąż nauczył polskiego, mówi, że codziennie rano z niepokojem zagląda do polskich gazet. Jest przerażona tym, co robi Putin. Obawia się o przyszłość Litwy. Powtarza za jednym z moskiewskich politologów, że Rosja być może będzie chciała sięgnąć po kolejne terytoria. Ów politolog na swoim profilu na Facebooku zapowiada, że w skład jego kraju „powróci” niebawem Mołdawia, Ukraina, pozostałe republiki ZSRR, a także Finlandia i Polska.

Boją się wojny. Tak samo jak 83 proc. Rosjan. Z drugiej strony aż 73 proc. akceptuje aneksję Krymu. Pokazują to badania Centrum Analitycznego Jurija Lewady. – Ludzie są przestraszeni, ale akceptują politykę Władimira Putina. To efekt bardzo skutecznej propagandy – komentuje Swietłana.

Nikita Kuznetsov, tłumacz literatury polskiej, współpracownik miesięcznika „Nowaja Polsza” i Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie, zgadza się z tą tezą. – W Rosji – poza jednym wyjątkiem – nie ma niezależnej od rządu telewizji, a to właśnie ona jest dla większości głównym źródłem informacji. Ludzie uwierzyli, że na Ukrainie jest bardzo źle, że powinni się bać, a zarazem stanąć w obronie tamtejszej rosyjsko­języcznej ludności.

Podobnie jak inni jego rodacy mieszkający w Polsce, w Krakowie, z uwagą śledzi doniesienia mediów na temat sytuacji w Rosji, na Ukrainie, na Krymie. Nikicie, który pracuje głównie w domu, trudno się teraz skupić. – Ta sytuacja komplikuje mi życie zawodowe. Na szczęście w naszej rodzinie nie ma sporów politycznych, bo żona, rosyjskojęzyczna Ukrainka, podziela moje poglądy. Reszta rodziny również – podkreśla Nikita. Jego mama, osoba z poczuciem humoru, która jest akurat w szpitalu, zwierzała się mu przez telefon, że znalazła się w mało komfortowej sytuacji, gdyż leżące w tej samej sali pacjentki „w nocy chrapią, a w dzień wychwalają Putina”…

Nikita Kuznetsov przyznaje, że rodzice i spora grupa przyjaciół mieszkających w Petersburgu podzielają jego poglądy, ale „w tej chwili są w mniejszości”. – Wielu Rosjan daje się zmanipulować putinowską propagandą. Wczoraj zamieściłem na mojej stronie na Facebooku filmik, który obrazuje, jak ta propaganda działa. Zaręczam, że jej autorzy „przebili” pod tym względem komunistów. Putinowi udało się doprowadzić do tego, że Rosjanie uwierzyli, iż przyczyną wszelkiego zła jest Ukraina, jest Majdan. Obudził przy tym wielkomocarstwowe tęsknoty dużej części rosyjskiego społeczeństwa. Ich zaspokojeniem ma być Krym.

Nikita dziwi się Putinowi. – Ta sytuacja jest niebezpieczna przede wszystkim dla Rosji, bo przy dosyć słabej gospodarce opartej na surowcach, takie poczynania, oczywiście przy zdecydowanych sankcjach Zachodu, mogą doprowadzić do rozpadu samej Rosji. Pamiętajmy, jak się skończyła w ub. wieku zimna wojna. Rozpadem Związku Radzieckiego. Anektując Krym, Putin otworzył puszkę Pandory. Ogłoszona przez niego nowa zimna wojna może się skończyć rozpadem Federacji Rosyjskiej – uważa.

Galina Głazowa, właścicielka „Wiśniowego Sadu”, naprawdę nie wie, po co Rosji Krym. – Niepojęte! To wręcz przestępstwo! – podkreśla

Podkreśla, że żaden Rosjanin, których zna, a którzy mieszkają w Krakowie, nie chcą wojny. – Nie wyobrażamy sobie tego, że Rosjanin mógłby walczyć z Ukraińcem. To jakby brat walczył z bratem. Wielu mieszkańców Rosji ma krewnych na Ukrainie i odwrotnie. Jest też wiele mieszanych małżeństw.

Galina wie, co mówi. Do jej kawiarni przychodzą mieszkańcy Federacji Rosyjskiej, w żyłach których płynie krew i ukraińska, i rosyjska, i tatarska, a nawet polska. Inga, malarka, która do Krakowa przyjechała ze Lwowa, cytuje rosyjskie porzekadło: „tata Turek, mama Grek a ja ruskij cziełowiek”. – Jestem z pochodzenia Rosjanką. Urodziłam się w obwodzie kubańskim, a mieszkałam na Ukrainie.

Nie ukrywa jednak, że czytając niektóre opinie na Facebooku, jest przerażona. – Część osób, które znałam od dzieciństwa, z którymi często dyskutowałam przy herbacie, ma poglądy, o które bym ich nie posądzała. W ich wpisach jest tyle agresji– mówi Inga. – Chciałabym, żeby to wszystko, co się dzieje na Ukrainie, szybko się skończyło. Często słucham teraz Niemena. Śpiewa, że „trzeba nienawiść zniszczyć w sobie”. Niemen, z pochodzenia Białorusin, mieszkał w Polsce. Nie akceptował tego, co się działo na jego ojczystej ziemi, ale nigdy w jego wypowiedziach nie było złości.

W środowe wieczory w „Wiśniowym Sadzie” spotykają się nie tylko Rosjanie. Galina Głazowa zaprasza również przedstawicieli innych narodowości. Dzień po tym, jak Władimir Putin podpisał traktat o przyjęciu Krymu do Rosji, przy owalnym stole tej przytulnej kawiarenki usiadły obok siebie Rosjanki i Ukrainki. W różnym wieku, różnych zawodów. Te młodsze, jak np. 27-letnia Natalia z Petersburga, od listopada ub. roku pracownik Philip Morris Polska, są niemal pewne, że wojny na Ukrainie nie będzie. Te starsze, jak np. pochodząca z południa Ukrainy Larisa, właścicielka galerii, wydają się być pełne obaw o przyszłość.

W przypadku Larisy te obawy są uzasadnione. Miesiąc temu była na Ukrainie. Twierdzi, że sytuacja była tak napięta, iż bała się, że nie wróci do Krakowa. Ostrzegano, że zostanie wprowadzony stan wojenny. Teraz też się boi. O krewnych, którzy mieszkają zaledwie 80 km od miejsca, gdzie są wojska rosyjskie. Larisa nie wyobraża sobie, żeby Ukraina miała być podzielona. – Nie znam się na wielkiej polityce, ale myślę, że nikomu nie wolno wtrącać się w wewnętrzne sprawy innego kraju, burzyć ustalony porządek – mówi cicho Larisa.

Galina Głazowa, właścicielka „Wiśniowego Sadu” ma nadzieję, że wszystko się dobrze skończy. – Nie mamy na to żadnego wpływu – zauważa. – Możemy tylko trzymać się razem – Rosjanki, Ukrainki, Polki. Podtrzymywać na duchu jedna drugą i modlić się.

***

Są lektorami, tłumaczami, przewodnikami, właścicielami sklepów i galerii. Prowadzą restauracje, gabinety kosmetyczne, niewielkie hurtownie.

Bardzo zżyci ze sobą. Spotykają się na wigiliach, balach, a nawet bez żadnej okazji. Rosjanie – bo o nich mowa – tworzą niewielką, bo liczącą ok. 3,5 tys. osób mniejszość narodową w naszym kraju. W Małopolsce, głównie w Krakowie, legalnie przebywa ok. 150 Rosjan. Co myślą o konflikcie na Ukrainie, na Krymie? – To samo, co Polacy. I tak samo jak wy boimy się o przyszłość swoich dzieci – mówi Galina Głazowa, właścicielka popularnej krakowskiej kawiarni „Wiśniowy Sad”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski