18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rozbijanie jedności w klasztorze

Redakcja
Jedna z sióstr służebniczek osadzonych w Staniątkach fotografia udostępniona przez s. Agatę Mirek
Jedna z sióstr służebniczek osadzonych w Staniątkach fotografia udostępniona przez s. Agatę Mirek
Krakowski Oddział IPN i "DZIENNIK POLSKI" PRZYPOMINAJĄ. Latem 1954 r. władze komunistyczne przeprowadziły Akcję "X-2", w ramach której z Dolnego i Górnego Śląska wysiedlono około 1300 zakonnic. Zostały one następnie osadzone w obozach pracy w województwach bydgoskim, poznańskim i krakowskim. Do Małopolski trafiło ok. 450 sióstr służebniczek śląskich, które osa- dzono w czterech obozach: w Stadnikach koło Dobczyc, dwóch w Staniątkach koło Niepołomic oraz w Wieliczce. Przychwycony na fotografowaniu

Jedna z sióstr służebniczek osadzonych w Staniątkach fotografia udostępniona przez s. Agatę Mirek

1954. Komuniści wysiedlili z ziem zachodnich 1300 sióstr zakonnych. Osadzono je w obozach pracy. Przez lata zakonnice wykonywały tam niewolniczą pracę w nieludzkich warunkach

Przywożonym z ziem uzyskanych kosztem III Rzeszy siostrom zarzucano, że "wśród autochtonicznej ludności siały rewizjonistyczną propagandę i utrudniały repolonizację tamtejszych mieszkańców". Był to oczywiście jedynie propagandowy pretekst - samo zaś wysiedlenie stało się powodem domysłów i niepokoju we wspólnotach zakonnych. Obawiano się, że na wzór innych "demoludów" także w "ludowej" Polsce może dojść do likwidacji zakonów.

W Małopolsce akcję przeprowadzono w dwóch etapach. W lipcu 1954 r. przygotowano miejsce dla sióstr. Ze Stadnik do Krakowa, Tyńca i Tarnowa wysiedlono sercanów - to do ich klasztoru miały się wprowadzić służebniczki śląskie. W czasie usuwania duchownych i kleryków z zabudowań - jak odnotowała bezpieka - "ks. Kumala Czesław robił zdjęcia fotograficzne samochodów i czł[onków] komisji biorących udział w przesiedleniu. Został na tym przychwycony i zakwestionowano mu aparat fotograficzny wraz z filmem". W wywiezieniu zakonników usiłowali przeszkodzić parafianie.

W Staniątkach wysiedlono benedyktynki, które przewieziono do budynków bernardynów w Alwerni, a tych z kolei eksmitowano do Kalwarii Zebrzydowskiej. Równocześnie z tzw. ochronki w Sta-niątkach wysiedlono służebniczki dębickie, które trafiły do Krakowa. Siostry zdecydowanie sprzeciwiały się działaniom komunistycznych urzędników i funkcjonariuszy bezpieki. Między innymi pochowały klucze do pomieszczeń, biły na alarm w dzwony, co sprowadziło na pomoc parafian - ostatecznie jednak opór przełamano.

Z Wieliczki wyrugowano franciszkanów reformatów, którzy trafili do Biecza, Krakowa i Kęt.

Do tych czterech miejsc z początkiem sierpnia przywieziono służebniczki śląskie. Były wśród nich także autochtonki. Komuniści liczyli, że w Małopolsce zostaną one uznane za Niemki, co stanie się powodem do ostracyzmu ze strony tutejszej ludności. Wydaje się, że właśnie dlatego siostry osadzono w niewielkich miejscowościach, zarazem położonych dość blisko siebie (Wieliczkę od Stadnik dzieli ok. 20 km, zaś od Staniątek ok. 10 km), co ułatwiało nadzór nad nimi.

Rozłażą się potajemnie i kłamią

Wszystkie cztery miejsca zostały zorganizowane na kształt obozów pracy, na czele których stali wyznaczeni przez komunistów administratorzy. Np. w Staniątkach był nim Albin Dąbrowski - były funkcjonariusz UB z Krakowa.

Siostry były zmuszane do świadczeń na rzecz rozmaitych spółdzielni - między innymi szyły i haftowały. Wypłacano im minimalne wynagrodzenie, które nie pozwalało na utrzymanie wspólnot. Traktowano je zatem jako rodzaj siły niewolniczej. Usiłowano je jednocześnie indoktrynować, czemu - między innymi - miało służyć narzucenie im jako kapelanów tzw. księży patriotów, a więc duchownych, z różnych względów wspierających władzę komunistyczną. Tajny nadzór nad siostrami powierzono ubowcom z wojewódzkiej bezpieki w Krakowie. Ze szczególnym zaangażowaniem śledzili oni kontakty sióstr z mieszkańcami okolicznych wsi. Wskazywali na: "dosyć duże tendencje ze strony zakonnic do nawiązywania kontaktów z miejscową ludnością świecką".
W marcu 1955 r. zaś raportowali: "daje się zauważyć silny pęd wchodzenia w kontakty ze świeckimi ludźmi, wykonywania swych praktyk wg dawnego zawodu. Rozłażą się one potajemnie i kłamią administratorowi, jeśli ich na tym złapie".

Przywileje i werbunki

Głównym zadaniem bezpieki było jednak rozbicie wspólnot, załamanie ich solidarności, przekonywanie wytypowanych sióstr ocenianych jako "chwiejne", że wierność zasadom jest politykierstwem, a celem "władzy ludowej" jest oczyszczenie zakonów z osób o zacięciu politycznym, by w pełni mogły one realizować duchowy wymiar swej działalności. Niedługo po osadzeniu zakonnic ubowcy zapowiadali: "Nasze najbliższe przedsięwzięcia będą zmierzały w kierunku rozbicia zaistniałej jedności w klasztorze drogą pewnego różnicowania sióstr w zezwalaniu na wychodzenie, czy wyjazdy poza obręb klasztoru oraz przez nowe werbunki". Dość szybko też wyselekcjonowano siostry, które uznano za zagrożenie dla realizacji założonych planów. Choć więc wszystkie służebniczki stały się przedmiotem działań bezpieki, kilka objęto indywidualnymi działaniami. Spośród osadzonych w byłym klasztorze benedyktyńskim sióstr wnikliwiej inwigilowano siostrę Alodię (Paulinę Korus) oraz - jak odnotowano w raporcie "s. Zachnę" - prawdopodobnie chodziło o s. Zacheę (Zofię Dziwoki). Zwłaszcza s. Alodia przykuwała uwagę bezpieki, bowiem jak podkreślano "kontaktuje się potajemnie z krewnymi i znajomymi za granicą (Niemcy Zachodnie) i pisze do nich listy wrogiej treści".

W Stadnikach szczególnie interesowano się s. Laurą (Anną Woźnicą), o której uzyskano informację, iż udzieliła pomocy lekarskiej osobie poszukiwanej przez UB. Odrębną sprawę prowadzono także wobec s. Corsinii (Walesce Galii). Pisano o niej, że "Jest wrogo nastawiona do naszej rzeczywistości. Robi głośne uwagi dające dużo do myślenia".

Chodzi o wytrzebienie "parszywych owiec"

Najcenniejszym źródłem informacji o zakonnicach i ich stosunku do "ludowej" Polski były rzecz jasna te siostry, które zdecydowały się na współpracę z bezpieką. Początkowo, tuż po przesiedleniu, w atmosferze terroru udało się zwerbować kilka zastraszonych sióstr. Szybko jednak odmówiły one współpracy. Zatem, jak zanotowali funkcjonariusze "Z tego powodu zrezygnowaliśmy z dalszego kontaktu".

Inne siostry spotykały się z ubowcami, trudno jednak uznać, by były wobec nich lojalne. Informatorka "Maria", jak podkreślali funkcjonariusze "wymiguje się od współpracy i daje nam »cukierkowe« doniesienia". Pod koniec 1956 r. zanotowali z kolei: "biorąc pod uwagę trudności, jakie napotykamy w kontaktowaniu się z nią i to, że nie jesteśmy w stanie wychować jej, występujemy o wyeliminowanie jej z ewidencji sieci agent[uralnej]". Natomiast o informatorce "Sowa" zapisano: "jej tryb życia i cechy osobiste (izolowanie [się] od zakonnic, nieśmiałość, małomówność) oraz sam pozytywny stosunek do zgromadzenia i poszczególnych zakonnic zasłaniają jej widzieć [sic!] sprawy, które wykraczają poza ramy reguły zakonnej. Informator ten dotychczas nie dał żadnych godnych operacyjnej uwagi materiałów".

"Informator dobry, pracuje chętnie"

Niewątpliwie wartościowym źródłem informacji okazała się natomiast s. Dafroza (Anna Grella) osadzona w Staniąt-kach. Zwerbowana została w grudniu 1954 r. i przez kolejne dwa lata współpracowała z bezpieką jako informator "Czarna". Prowadząca wówczas pracę operacyjną przeciwko siostrom Elżbieta Muszyń-ska z krakowskiej bezpieki charakteryzowała ją krótko: "informator dobry, chętnie pracuje, posiada własną inicjatywę i spryt. Czuje się z nami związana, chociaż pracuje krótko. Widzi złe strony swoich towarzyszek i potrafi dawać, o nich materiały dosyć konkretne. Argumentację w rozmowach z nią należy stosować taką, że chodzi nam o dobre imię zgromadzeń, tzn. wytrzebienie tzw. »parszywych owiec«, które zajmując się polityczną pracą, przynoszą ujmę zakonom".

Służebniczki śląskie przez dwa lata pracowały niewolniczo na rzecz "ludowego" państwa. Po śmierci Bolesława Bieruta, gdy nastał czas krótkiej "odwilży" w polityce, zlikwidowano obozy pracy dla sióstr. Z końcem 1956 r. powróciły one do swoich dawnych klasztorów. Na przełomie roku także do Alwerni, Stadnik, Staniątek i Wieliczki powrócili prawowici właściciele zabudowań zakonnych: bernardyni, reformaci, sercanie i służebniczki dębnickie.

Filip Musiał

historyk, politolog, pracownik Oddziału IPN w Krakowie, wykładowca w Akademii Ignatianum

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski