Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa miesiąca z Jakubem Żulczykiem. Kiedy rzeczywistość przestaje być najważniejsza [WYWIAD]

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
Jakub Żulczyk, pisarz i scenarzysta, uznawany za jednego z najciekawszych autorów młodego pokolenia. Do Szczecina przyjechał ze swoją siódmą powieścią „Wzgórze Psów”. Jego książki mocno traktują polską rzeczywistość, ale to nie ona jest w nich najważniejsza.

Specjalne podziękowania dla Książnicy Pomorskiej za pomoc w organizacji wywiadu.

Polska jest smutnym krajem?
- To zależy... jest i wesołym i smutnym. Polska jest dziwnym krajem. Moja dziewczyna niedawno czytała książkę podróżniczą. Były tam historie ludzi, którzy odbyli podróż dookoła świata różnymi środkami lokomocji. Opisano tam m.in. dziewczyny jadące tuk-tukiem z Bangkoku do Londynu. Jedna z nich opowiadała, że jak minęły Chiny, Mongolię, Kazachstan, Ukrainę, to w Polsce, poczuły się jak na przedmieściach Anglii. Po przejechaniu całej Azji, dla nich właśnie tu zaczęła się Europa Zachodnia. Zaczęły się drogi, autostrady, zrobiło się trochę szaro i nudno, skończyła się egzotyka. Tylko, że w tej samej książce jest też wypowiedź faceta z Rosji, który jechał w przeciwnym kierunku i stwierdził, że jak się wjeżdża do Polski od strony Niemiec, to tu zaczyna się to wschodnie popieprzenie. Więc wychodzi na to, że Polska jest takim krajem po środku. Wydaje mi się nawet, że Polska jest trochę schizofrenicznym krajem, dziwnym... zależy, jak na nią popatrzymy. Nie ma jednej Polski i dla mnie to jest jakaś prawda.

Pytam, bo akcja Twoich książek jest mocno osadzona w naszym kraju. I jest w nich dość szaro.
- No tak, ale ja nie piszę książek po to, żeby Polskę zdemaskować. Opisuje w nich świat literacki. Taki, który trochę jest rzeczywistością, a trochę nią nie jest. Piszę o Polsce, ale nie wprost, bo to nie jest pisanie reportażowe czy interwencyjne.

Czyli możemy powiedzieć, że stworzyłeś obraz Polski fikcyjnej?
- Nie. To nie tak. W moich książkach Polska jest fikcyjna, bo to literatura, a wszystko co w literaturze, zawsze będzie fikcją. Oczywiście są w niej elementy, które przypominają rzeczywistość. Na przykład Warszawa w „Ślepnąc od świateł”, to konkretna Warszawa. Mazury we „Wzgórzu psów”, to konkretne Mazury. W tych miejscach są też ludzie, którzy doświadczyli historii podobnych do tych opisanych przeze mnie. Są osoby, identyfikujące się z moimi książkami. I to jest prawdziwe. Tylko, że nie można się do tego przywiązywać, bo z drugiej strony – możliwe - zaraz znajdzie się ktoś, kto to podważy, bo tego nie doświadczył. Zawsze przygotowuje się do moich książek, robię research, jadę w konkretne miejsca, rozmawiam z ludźmi, łapię tą rzeczywistość, a potem ją w głowie zmieniam i dopasowuje do historii. Więc moje książki nie są kompletną fikcją. Po prostu dla mnie na pewnym etapie rzeczywistość przestaje być najważniejsza.

Przy pomocy historii, które tworzysz, łatwo byłoby pogmerać w rzeczywistości, spróbować na nią wpłynąć. Dajmy na to w „Belfrze”. Paweł Zawadzki, który nie tylko zmaga się z kryminalistami, ale też z reformą oświaty. Myślisz, że coś takiego miałoby sens?
- Może i w jakimś stopniu miałoby. Na pewnym etapie nawet chciałem, żeby takie rzeczy się pojawiały, ale „Belfrze” nie do końca jest na to miejsce. Tworząc scenariusz przede wszystkim musimy skupić się na kryminalnej intrydze, wiarygodnie przedstawić szkolny świat i jego bohaterów a dopiero później możemy pomyśleć nad sprawami dodatkowymi. Nie zawsze też mówimy o wszystkim wprost. W moich książkach, jak i w „Belfrze” rozgrywa się wiele wydarzeń wyjętych z rzeczywistości i ubranych w formę przypowieści. Wtedy wątki stają się bardziej uniwersalne, mogą wydarzyć się wszędzie i czuje się w nich promil prawdopodobieństwa. Jestem daleki od robienia interwencyjnych rzeczy na doraźne tematy, bo ani literatura, ani film nie są dziennikiem. To nie publicystyka. Łatwo się złapać tematu, który za chwilę się przeterminuje i zostanie zapomniany. Wspomniałaś o reformie oświaty, ale podczas pracy nad pierwszą serią „Belfra” politycy jeszcze nie planowali tej reformy i nikt o niej nie mówił. Ona dopiero teraz rusza. Tylko, że ja i tak nie widzę sensu komentowania jej przez pisanie na bieżąco książki czy kręcenie filmu. Dla mnie to nie jest dobry temat.

Może sam kształt edukacji byłby tematem?
- Może, bo od paru lat w polskiej edukacji dzieje się coś, co uważam za groźne. Zmienił się proces kształcenia. Wydaje mi się, że w szkołach dziś uczy się rozwiązywania testów i zapamiętywania ich wyników, a nie rozumienia konkretnych zagadnień. Moim zdaniem system jest coraz bardziej dysfunkcyjny. I to jest problem wykraczający poza doraźne działania reformy oświaty. Reforma pojawiła się gwałtownie i na dłuższą metę nic się nie zmieni. Myślę, że w oświacie jest potrzebna zmiana ideowa, ale do tego pewnie potrzeba zmiany kilku pokoleń ludzi. Może to jest temat, może rzeczywiście to jest opowieść?

Po prostu lepiej wybierać tematy długofalowe?
- Tak. Może opowiedziałem o tym w zawiły sposób, ale lepiej zrealizować historię na konkretny temat, który dla wielu osób i przez długi czas będzie aktualny, niż podejmować próbę wpływania na tymczasowe problemy literaturą czy filmem. I książka, i serial powstają długo, przynajmniej dwa czy trzy lata. Nigdy nie będą reagowały z takim samym refleksem na rzeczywistość, jak na przykład portal internetowy. Takie próby są z góry skazane na klęskę. Jak już wspomniałem: i we „Wzgórzu Psów”, i w „Ślepnąc od świateł” czy w „Belfrze” są rzeczy, które piją do rzeczywistości. I chociaż te historie są w dużej mierze wymyślone, to w nich najważniejsze nie jest wierne przedstawienie rzeczywistości.

A muzyka pomaga w pisaniu? Na Spotify słuchałam Twojej listy ułożonej pod „Wzgórze Psów”.
- Zależy komu. Od zawsze interesowałem się muzyką. Lubię muzykę i dużo jej słucham gdy pracuję. Jestem melomanem, chodzę na koncerty. Jak byłem mały marzyłem, żeby być gwiazdą rocka, chciałem być Kurtem Cobainem. Dzięki Bogu to się nie udało. Już w tym momencie żyję o siedem lat dłużej niż Kurt. Muzyka przy „Wzgórzu Psów” zawsze była obecna. Kiedy piszę, dużo jej słucham. Mam tylko tak, że nie mogę słuchać tej, w której jest głos. Nieważne czy ktoś śpiewa, wrzeszczy czy rapuje. Po prostu mam wrażenie, że ktoś stoi obok i do mnie mówi, nie mogę się wtedy skupić. Słucham więc muzyki instrumentalnej, repetetywnej. A to, że układam sobie playlisty na Spotify, to chyba trochę efekt tego, że nie mogę przeboleć braku mojej audycji w radiu. Co prawda to trwało tylko chwilę i było już ładnych parę lat temu, ale Spotify jest chyba taką formą rekompensaty.

Dużo osób traktuje tę playlistę jako uzupełnienie powieści. Tylko czy rzeczywiście tak jest?
- Czytelnik ma prawo zrobić z powieścią to, co chce, bo powieść należy do niego. Po pierwsze, jest tak, bo ją kupił jako przedmiot, który zabrał do domu. Może przeczytać książkę, ale może też podłożyć ją pod stół, żeby nie chybotał. Po drugie, powieść jest jego, bo włożył w nią swoją wyobraźnię, dał się jej wciągnąć, wyniósł z niej i zrozumiał tyle, ile chciał i to jest jego. Więc być może dla niektórych lista ze Spotfy jest takim soundtrackiem do książki. Są na niej utwory oddające klimat powieści, jest też kilka utworów w niej zamarkowanych, które bardziej pojawiają się w formie żartu, ale jak najbardziej są obecne na liście. Generalnie lubię sobie też robić pewne żarty i to, że ja taką listę publikuję, nie znaczy, że jest integralną częścią książki, że każdy musi ją z książką połączyć. Nie, nie, nie… to jest po prostu takie „coś”. W każdym razie słuchanie tej listy nie jest obowiązkowe podczas czytania „Wzgórza Psów”.

A gdyby „Ślepnąc od świateł” miało swoją playlistę, to w jakim klimacie byłaby to muzyka?
- Kiedy wyjdzie serial, usłyszycie sami. Na razie nie mogę o nim w ogóle rozmawiać. Obowiązuje mnie tajemnica. Wyciąganie ze mnie czegokolwiek na ten temat też jest bez sensu, bo może zrujnować wiele niespodzianek.

Pracujesz nad wieloma projektami i generalnie przed artystami otwiera się dziś znacznie więcej możliwości pracy, a co za tym idzie zarobków. Swojego czasu Kazik śpiewał: bo tylko wiarygodny jest artysta głodny. To nadal aktualne?
- Jestem pewien, że Kazik śpiewał ironicznie. Poza tym takie stwierdzenie, to kompletna głupota. Nie mamy pojęcia, kto będzie zapamiętany po latach. Patrząc na historię literatury często okazuje się, że pamiętamy o autorze, który za życia nieszczególnie osiągnął sukces. Z kolei ten, który wydawał się ówcześnie świetny i sprzedawał książki w wysokich nakładach jest dziś zapomniany. Z PRL-u wszyscy pamiętamy Wojaczka i Bursę, ale Żukrowskiego czy Nienackiego już mniej. Zdanie „tylko wiarygodny jest artysta głodny” pochodzi z zupełnie innej rzeczywistości, nie pasuje do dzisiejszych czasów. Człowiek „głodny” to człowiek sfrustrowany. Głodny w cudzysłowie, bo w naszym kraju nie ma głodu, ani biedy, ani ludzi, których wyczerpuje wiązanie końca z końcem. Jest tu mnóstwo ludzi, którzy szarpią się i męczą, ale nie są głodni. Moim zdaniem głód rodzi frustrację, nigdy wiarygodność.

Rynek artystyczny da się podzielić tak, żeby wskazać kto ma łatwiej, kto ma trudniej? Czy inaczej - kto może zarobić więcej, kto mniej?
- Wydaje mi się, że chyba nie ma większej dysproporcji w żadnej innej branży, niż w branży artystycznej, jeśli chodzi o zarobki. Nie ma co porównywać muzyka do muzyka czy pisarza do pisarza. Może film jest jeszcze taką przestrzenią gdzie spotykają się ludzie z poszczególnych dziedzin, z większymi projektami za sobą i z mniejszymi, a mapa ich honorariów jest ułożona w miarę logicznie. Widzę to przy scenariuszach. Ktoś zarabia trochę więcej, bo zapracował sobie na to, ktoś mniej, bo dopiero zaczyna, ale ostatecznie składa się to na jeden garnitur, który można sobie uszyć. Z kolei w literaturze jest tak - znam ludzi, dla których pisanie to działalność stricte hobbystyczna i nie zarabiają na tym zupełnie nic, może 100 czy 200 złotych. A czasem są to naprawdę świetni niszowi twórcy. Znam też ludzi, którzy bardzo dobrze sobie radzą w komercyjnej przestrzeni. Ja jestem pewnie gdzieś pośrodku tych dwóch kategorii. W każdym razie dysproporcje są ogromne. Zawsze mnie bawią pytania na ten temat i próby jego ujednolicenia, uczynienia go transparentnym. Może nawet nie tyle bawi, co wydaje mi się to nielogiczne.

A myślisz, że kultura w Polsce jest samodzielna?
- Jestem przekonany, że kultura w Polsce bez wsparcia państwa sobie nie poradzi. Jestem tego pewien. Każde korwinistyczne zawołania, mówiące - niech kultura sama się utrzyma, nie ma na co płacić darmozjadom, są absurdalne. Nikt o zdrowych zmysłach nie chce, żeby w przestrzeni publicznej została tylko taka kultura, która sama się utrzyma. Wtedy najlepszym pisarzem w Polsce można by ogłosić Jakuba Żulczyka. Kto by chciał do tego dopuścić? Chyba nikt, łącznie ze mną. Jest mnóstwo wartościowych osób, dzieł i projektów, które potrzebują wsparcia i dotowania, żeby mogły ujrzeć światło dzienne. Na pewno dotyczy to teatru, filmu, literatury, a zwłaszcza poezji, eseistyki czy prac naukowych. Tych dziedzin i sektorów jest mnóstwo. Oczywiście, jest też przestrzeń artystyczna, w której są pieniądze i to duże pieniądze, na przykład sztuka współczesna. Doskonale radzą sobie też malarze. Tylko, że koniec końców, i tu jest potrzebna subwencja państwowa.

Dziś uczestniczymy w recyklingu kultury. Twórcy wyciągają to, co wydawało się przeterminowane. Odświeżają, wkładają w nowe opakowanie, a my to przyjmujemy z większym lub mniejszym entuzjazmem. Myślałeś, by stworzyć coś w tej konwencji?
- Mam taki jeden pomysł, który bardzo lubię, i który chodzi mi po głowie od dłuższego czasu. Nie chcę jeszcze wchodzić w szczegóły, bo na razie wszystko jest w powijakach. W każdym razie, po raz pierwszy akcja nie toczyłaby się współcześnie. To powód, dla którego ten pomysł odrobinę mnie przeraża. Zawsze bałem się sięgania wstecz, trudno jest robić to wiarygodnie. Może wyjdzie z tego film, albo raczej serial, bo to duża historia, ale może tylko książka. To taka moja idea, którą gdzieś w sobie obracam i chciałbym ją zrealizować w ciągu najbliższych pięciu lat. Myślę, że to jest właśnie to, o co pytasz. Jest w tym coś z takiego recyklingu.

Ale mówimy o czasach zamierzchłych czy bardziej współczesnych...?
- Mówimy o XX wieku, ale więcej ode mnie nie wyciągniesz.

To powiedz mi jeszcze tylko, jak podobało Ci się na spotkaniu autorskim w Szczecinie?
- Bardzo mi się podobało. W ogóle bardzo lubię spotkania autorskie. W moim zawodzie łatwo popaść w iluzję, że wszystko co się dzieje, dzieje się w komputerze. Wiesz - książkę się piszę w komputerze, jej recenzje się czyta w komputerze, kontakt z ludźmi też jest w komputerze. Człowiek, który jest w ogniu pracy, po dwóch tygodniach siedzenia non stop przy komputerze może nabrać podejrzeń, czy aby na pewno dookoła jest jeszcze coś niewirtualnego. Spotkania autorskie to sytuacje, które wybijają z tej pułapki. Spotykam ludzi, mam okazję porozmawiać z nimi, uścisnąć dłoń, zrobić zdjęcie. Wtedy też widzę, że to, co robię rezonuje w rzeczywistości. Największym moim szczęściem jest to, że pisząc książkę czy pisząc scenariusz opowiadam komuś historię, że w ten sposób podejmuje, często bardzo intymną rozmowę z osobą, której kompletnie nie znam. To jest naprawdę fajne. I w tym zawodzie nie ma dla mnie nic cenniejszego.

Jakub Żulczyk

Pisarz i scenarzysta. Zadebiutował w 2006 roku powieścią „Zrób mi jakąś krzywdę”. Od tego czasu na rynku ukazało się jeszcze sześć jego książek - „Radio Armageddon”, „Instytut”, „Zmorojewo”, „Świątynia”, „Ślepnąc od świateł" i ostatnia „Wzgórze Psów”. Jest również scenarzystą serialu Canal+ „Belfer”. Kojarzony ze środowiskiem czasopisma „Lampa”, promowanego przez Pawła Dunina-Wąsowicza. Obok Doroty Masłowskiej czy Łukasza Orbitowskiego uznawany za najciekawszego polskiego pisarza XXI wieku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rozmowa miesiąca z Jakubem Żulczykiem. Kiedy rzeczywistość przestaje być najważniejsza [WYWIAD] - Głos Szczeciński

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski