Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z dyskobolem PIOTREM MAŁACHOWSKIM, który powalczy o medal MŚ w Pekinie

Rozmawiał Artur Gac

– Słyszał Pan żart, dlaczego trafił Pan do ostatniej grupy wylatującej do Chin?

– Nie...

– Ponieważ najmniej rokuje Pan na medal.

– Bardzo możliwe (śmiech). Zresztą podoba mi się takie założenie. Zero presji i niespodziewany atak z drugiej linii. Aż się rozmarzyłem.

– W rzeczywistości pokładane są w Panu ogromne nadzieje.

– Wcale mnie to nie dziwi. Jadę zrobić to, co wykonuję na treningach. Jeżeli psychicznie wytrzymam presję i nic nie będzie mnie bolało, a przy tym wszystko pójdzie planowo, to zajmę bardzo wysokie miejsce.

– Powiedzmy wprost – wybiera się Pan do Azji po złoto?

– Oczywiście, taki jest cel. Lecę do Pekinu z najlepszym tegorocznym wynikiem na świecie (68,29 m w Cetniewie – przyp. AG), a podczas zawodów Diamentowej Ligi zajmowałem miejsca przeważnie w pierwszej trójce. W tej sytuacji, gdybym nie zapowiadał, że chcę powalczyć o ten medal, byłbym sportowcem o wątpliwej lub marnej ambicji. Jestem przekonany, że spokojnie mogę stoczyć bój o złoto.

– Były jakieś zakłady?

– Myślałem, że już z tego wyrosłem, ale chyba za bardzo kocham emocje z tym związane. Przyjaciele już wyszli z inicjatywą, a znając życie, pewnie pojawią się też inni ochotnicy. Skończy się tak, że postawią przede mną bardzo trudne zadanie. Mam tylko nadzieję, że nikt nie każe mi rzucić 70 metrów, bo to będzie piekielne wyzwanie.

– Żartuje Pan?

– Wiele osób ma większe aspiracje niż ja sam. Do startu na mistrzostwach podchodzę realnie. Przecież 70 metrów to sporo.

– Myślałem, że ogłosi Pan chęć poprawienia rekordu świata wynoszącego 74,08 m.

– Proszę mnie nie dołować (śmiech). Ten rekord w przyszłym roku będzie miał 30 lat i jest niezagrożony. Ostatnio jedynym, który mógł poprawić wynik Juergena Schulta, był Litwin Virgilijus Alekna. Może jeszcze Estończyk Gerd Kanter. W tej chwili nie ma takiego kozaka.

– A jest Pan przygotowany, aby zbliżyć się do swojej „życiówki”, 71,84 m?

– Jest szansa, pod warunkiem, że trafię na takie warunki, jakie w tym roku były w Szczecinie. Poza tym, musiałbym mieć „dzień konia” i sprzyjające okoliczności w trakcie zawodów. Wówczas byłbym w stanie oddać taki rzutu. Jednak nie zapominajmy, że mój rekord jest piątym wynikiem na świecie, co pokazuje, że niełatwo jest rzucać aż tak daleko.

– Kiedy, po raz ostatni, był Pan najbliżej swojego rekordu?

– W tym roku, właśnie w Cetniewie. Przypomnę tylko, że poza „życiówką”, żaden mój rzut w oficjalnych zawodach nie poleciał powyżej 70 metrów.

– Jaka odległość powinna zagwarantować złoto?

– Sądzę, że powtórka wyniku z Cetniewa.

– Czyli w sumie nie tak wiele.

– Zgoda, ale popatrzmy na rezultaty w ostatnich mityngach Diamentowej Ligi. Bodaj tylko Philip Milanov przerzucił 66 metrów, do zwycięstw wystarczały dużo słabsze rezultaty. Choćby Robert Urbanek wygrał w Oslo wynikiem 63,85 m, co chyba nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Pamiętam mityngi, na których rzucałem 67–68 metrów, a zajmowałem miejsca poza podium. To pokazuje, że w poprzednich latach nasza konkurencja stała na bardzo wysokim poziomie.

– Każdy inny medal niż złoty będzie porażką?

– Raczej niedosytem, bo z doświadczenia wiem, że niespodziewanie może wyskoczyć zawodnik, który „pozamiata” w konkursie. Gdybym zajął dalsze miejsce, a przy tym nie popisał się dobrymi rzutami, to dopiero wówczas będzie można mówić o porażce.

– Ostatnio był Pan w ciężkim treningu, a forma, co ciekawe, rosła. Jak to wytłumaczyć?

– Powiem szczerze, że sam jestem zdziwiony. Początek sezonu miał być lepszy i bardziej obiecujący, dlatego nie ukrywam, że byłem nieco zaniepokojony moją dyspozycją. Później sytuacja wróciła do normy. Wreszcie, za sprawą bardzo ciężkich treningów, a następnie tak zwanego pulsacyjnego obciążania organizmu, forma nagle przyszła. Tylko nie wiadomo, dlaczego aż tak wysoka.

– Kiedy spostrzegł Pan powtarzalność wyników?

– Najbardziej w Cetniewie, choć już w Krakowie na mistrzostwach Polski poczułem pewność siebie. Zobaczyłem, że wróciłem stary ja, czyli facet z energią na wyrzucie i ekspresją w kole, co przekłada się na odległość.

– Prezes PZLA Jerzy Skucha zauważa, że jest Pan w tym roku bardzo skuteczny w zawodach.

– To prawda, moje odległości może nie rzucają na łopatki, ale gwarantują miejsca na podium dużych mityngów.

– Z Pana techniką bywało różnie. Teraz jest Pan zadowolony?

– Błąd pozostał, choć nie jest już tak drastyczny. Po zejściu z mocnego treningu przyszła mi na ratunek większa prędkość. Po prostu szybciej wykonuję rzut i nie ma „czasu” na pomyłkę.

– Jak liczne widzi Pan grono najgroźniejszych rywali?

– Jest kilku mocnych chłopaków, m.in Martin Wierig, Christoph Harting, Milanov i Robert Urbanek. Do tego ktoś może się odblokować, innemu pomoże podmuch wiatru, a wtedy przewidywania nagle wezmą w łeb. Brak superlidera, a nawet dwóch wiodących zawodników, sprawia, że powinniśmy zagwarantować kibicom duże emocje.

– Kogo w Pekinie obawia się Pan najbardziej?

– Wieriga, który jest zawsze dobrze przygotowany i stać go na sprawienie niespodzianki. Chłopak w jednym rzucie może uzyskać 57 m, by w kolejnym poprawić się aż o 10 metrów.

– Wierzy Pan, że każdy przeciwnik będzie czysty od dopingu?

– Patrząc, co dzieje się w naszej konkurencji od ładnych paru lat, nie dostrzegam oszustów. Problem z dopingiem miał tylko Robert Fazekas, za co odebrano mu złoty medal olimpijski zdobyty w Atenach. Generalnie w mojej erze, czyli od igrzysk w Pekinie, nie było ani jednej spektakularnej wpadki dopingowej. Wydaje mi się, że cały czas rywalizuję z „czystymi” chłopakami.

– Nagrodą za tytuł mistrza świata będzie awans w wojsku?

– Nic o tym nie słyszałem, ale naturalnie ucieszę się, jeśli ze starszego kaprala stanę się plutonowym. Jestem wdzięczny wojsku, że pomogło mi, zwłaszcza w ciężkich chwilach. Zdaję sobie sprawę, że w razie konfliktu lub wojny nie będę wielkim dowódcą, ale moim zadaniem jest godnie reprezentować Polskę i Wojsko Polskie.

Coe pokonał Bubkę
Brytyjczyk Sebastian Coe, złoty medalista olimpijski w biegu na 1500 m, został nowym prezydentem Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych (IAAF). O stanowisko walczył z Ukraińcem Siergiejem Bubką. W wyborach Coe otrzymał 115 głosów, a rywal – 92.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski