Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ruszyła III liga

Redakcja
TADEUSZ JACEWICZ

Z bliska

TADEUSZ JACEWICZ

Z bliska

Odporność na śmieszność jest najsilniej rzucającą się cechą znacznej większości z 18 kandydatów, którzy dotychczas zgłosili się do prezydenckiego wyścigu

Lato tego roku jest chłodnawe, co sprzyja kampanii prezydenckiej. Kandydaci na ten urząd i kandydaci na kandydatów ruszyli w teren. Usiłują dotrzeć do wyborców. Ciężki to kawałek chleba, bo lud wydaje się średnio zainteresowany odkrywczymi koncepcjami przywódców. Dla niektórych kandydatów zgromadzenie 20 ludzi na sali wydaje się niewykonalnym zadaniem. Inni poruszają się po ulicach samotrzeć, w otoczeniu zafrasowanych żon (kobiety, jako realistki, bardziej od mężczyzn odczuwają absurdalność sytuacji) i nisko płatnego wymoczka z komitetu wyborczego. Ci ostatni, szara piechota poszczególnych kandydatów, mają najgorzej. Nie dość, że stracą lato, to jeszcze nie zarobią żadnych rozsądnych pieniędzy. W przyszłości zaś będą musieli ukrywać w życiorysie pracę dla kandydata, który w wyborach został ośmieszony.
 Odporność na śmieszność jest najsilniej rzucającą się cechą znacznej większości z 18 kandydatów, którzy dotychczas zgłosili się do wyścigu. Wszyscy są śmiertelnie poważni, nawet dama, która postuluje rozwiązanie ONZ i wyjście Polski z NATO. Jakiś psycholog (a może psychiatra?) powinien zbadać, co dzieje się we wnętrzu człowieczka, który dotychczas plątał się bez większego skutku w życiu i nagle olśniło go postanowienie: będę kandydować na prezydenta. Czy coś mu wtedy rośnie lub może odwrotnie - maleje? Czy przybywa mu szarych komórek, czy też niektóre w przyspieszonym tempie z rozpaczy obumierają? Czy choroba, na którą zapadł (określiłbym ją jako "dementia praesidentis"), jest uleczalna, czy też trwa do końca życia? W każdym razie jest to choroba wyraźnie zaraźliwa. Co pięć lat przybywa ludzi nią dotkniętych i tegoroczne półtora tuzina chętnych może nie być ostatecznym rekordem.
 Przy okazji mam dobry pomysł. Minister finansów szuka dochodów, a pod ręką ma odkrywkową kopalnię złota. Proponuję wprowadzić wpisowe dla kandydatów na prezydenta. Powiedzmy, 100 000 złotych albo też euro, jeśli chcemy podlizać się Brukseli. Można by te opłaty zróżnicować w zależności od statusu materialnego delikwenta. Bogaty płaciłby na wejściu milion, biedniejszy zostałby wpuszczony za stówę. W ten sposób można by podnieść pensje np. marszałkom sejmików powiatowych, co zwiększyłoby ogólny dobrobyt urzędników i korzystnie wpłynęło na koniunkturę gospodarki. Kandydaci też skorzystaliby, bo najpierw musieliby pobiegać w sprawie zgromadzenia wpisowego, co przygotowałoby ich do walki wyborczej.
Tym razem termin kampanii wyborczej wypadł doskonale. Latem telewizja puszcza filmy, znalezione podczas wykopalisk w piramidach, natomiast z dziennikami zawsze była rozpacz. Nie co dzień zdarza się widowiskowy wypadek drogowy, a pielgrzymki chodzą tylko przez kilka dni, góra dwa tygodnie. Telewizyjni redaktorzy, kamerzyści, dźwiękowcy i oświetlacze latem przymierają głodem. Chyba, że jest kampania wyborcza. Wówczas wszyscy kręcą się jak w ukropie, filmują kandydatów w różnych dziwnych miejscach. Obrazki puszczane są najczęściej bez głosu. Całe szczęście, dosłowne cytowanie naszych gigantów myśli i idei mogłoby wywołać falę samobójstw.
 Przebieg tej kampanii jest kolejnym dowodem mądrości narodowej, o której chyba nie wiemy, ale z pewnością ją posiadamy. Niczemu innemu nie mogę przypisać standardowego obrazka, jaki codziennie pojawia się na ekranie. Głupio uśmiechnięty kandydat rozgląda się bezradnie wokół, usiłując zagadać do zabłąkanego przechodnia.
 Przechodnie pospiesznie umykają z tego nieszczęsnego miejsca, pozostawiając kandydata żonie i pomocnikowi. Następnego dnia jest to samo, tylko w innymi miejscu. Jaki mądry mamy elektorat: ceni swój czas i, co najważniejsze, wie swoje.
 Rozpaczliwie miałka jest ta nasza kampania. Byś może, amerykańskim zwyczajem, początek kandydaci poświęcają na to, co za oceanem nazywa się "pumping the flesh". Z pewną dowolnością można to przetłumaczyć jako "ściskanie rączek". Tylko kogo tu pompować, kiedy w zasięgu wzroku jest kilku zagubionych przechodniów, starających się jak najszybciej umknąć zrozpaczonemu kandydatowi? Może później będzie lepiej, ale na razie jest żałośnie. Ja, człowiek tak wytrenowany, że z godzinnego bełkotu potrafię wyłowić jedno rozsądne zdanie, jeszcze dotychczas nic nie wyłowiłem. Z wyjątkiem, oczywiście, propozycji zamknięcia ONZ, co wydało mi się koncepcją odkrywczą.
Wszyscy mówią o wszystkim, więc niczego nie można zapamiętać. W ten sposób konkurencja przenosi się na porównywanie żon, różnice w tuszy i wzroście. Szkoda, że nie wystartował żaden zabójczo przystojny facet z olśniewająco piękną żoną. Miałby szansę na zgarnięcie puli. Szczególnie, jeśliby mówił niewiele i nie chodził po pustych ulicach.
 Kampania prezydencka wystartowała równolegle do rozgrywek ligi piłkarskiej. W przeciwieństwie do futbolistów, którzy nawet dokopali Rumunom, w polityce gra wyłącznie III liga. Może zawodnicy rozkręcą się później, kiedy nie trzeba będzie pętać się po odległych miejscowościach, tylko rozeprzeć na fotelu w studiu telewizyjnym. Nie wiem. Na razie wydaje się, że lepiej pójść na mecz niż na spotkanie z kandydatem. Pod stadionem można co prawda dostać w zęby, ale na pewno jest tam weselej. Sprawy są prostsze i ruchu zdecydowanie więcej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski