Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rutyna? Czas na mały remanent!

LIZ
Utarło się przekonanie, że nic tak nie zabija, jak codzienna rutyna. Nic bardziej błędnego. Jeśli zaś coś zabija, to bezwład i chaos, które w imię wspomnianej ideologii wkrada się w nasze życie. Czas więc na małe przewartościowanie.

Fot. Ingimage

Stanisław Morgalla SJ

Rytm życia

Tym razem - na przekór wieszczym słowom - i czucie, i wiara powiedzą to samo, co mędrca szkiełko i oko. Wystarczy palcami namacać puls na przegubie prawej ręki, by wyczuć ten najbardziej podstawowy rytm naszej egzystencji: bicie serca. Oto rutyna pierwsza, która trzyma nas przy życiu, nawet wtedy gdy wieszamy na niej psy lub zupełnie ignorujemy. Około 72 uderzeń na minutę, w dzień i w nocy, niezależnie od pory roku czy poziomu wody na Wiśle. Oczywiście, czasem tych uderzeń jest trochę więcej, a czasem mniej, ale zawsze miarowo i zawsze zgodnie z odwieczną logiką: skurcz - rozkurcz - skurcz - rozkurcz...

Warto tę logikę uświadomić sobie na nowo, zrozumieć i bardziej szanować.

 Jak ważne są rytmy codzienności przekonamy się analizując własne zachowanie, np. zaraz po wstaniu z łóżka, kiedy zaczyna się rytualny taniec zmierzający do ostatecznego rozbudzenia. Pewnie przyłapiemy się na takiej lub podobnej sekwencji zdarzeń: prysznic, śniadanie, kawa, mycie zębów, sprawdzanie poczty elektronicznej... a w tle jakaś radiowa obecność. Te same czynności i gesty przez lata wykonywane z automatyczną precyzją sprawiają, że zadomawiamy się i zapuszczamy korzenie, a to z kolei daje nam poczucie bezpieczeństwa. Wystarczy jednak, że obudzimy się w innym miejscu, by odczuć znaczącą różnicę, zwłaszcza jeśli jesteśmy już mocno zaawansowani w latach. Ale dzięki przyzwyczajeniom i rutynie, którą przecież łatwo odtworzyć, możemy opanować ewentualny dyskomfort i znowu poczuć się bezpiecznie. Wystarczy przywrócić prosty ciąg wydarzeń: prysznic, kawa, poczta, pierwszy telefon do żony (lub mamy, w przypadku starokawalerstwa) itp.

 Doświadczenia graniczne**

Szczególnej wymowy jednak nabierają te proste doświadczenia w sytuacjach granicznych, tj. gdy doświadczamy cierpienia, zagrożenia życia lub innych spraw ostatecznych. Wtedy nierzadko utracona codzienność objawia niezwykłą prawdę o sobie. Przytoczę dwa świadectwa moich współbraci z czasów II Wojny Światowej. Niedawno zmarły kard. Adam Kozłowiecki w swojej wojennej autobiografii (pt. Ucisk i strapienie) opowiada o tragicznych wydarzeniach z przełomu 6 i 7 lipca 1940 r., które miały miejsce w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Ponieważ uciekł jeden z więźniów esesmani przeprowadzali “dochodzenie”, tj. biciem i znęcaniem się próbowali wymusić zeznania współwięźniów. Jedną z kar był wielogodzinny apel całego obozu, czyli stanie na baczność pod czujnym okiem strażników, którzy okrutnie karali każdy minimalny gest zmęczenia czy braku opanowania potrzeb fizjologicznych. Tę nieludzką torturę o. Adam zniósł uczestnicząc w wyobraźni w życiu jezuickiej wspólnoty. Stojąc całą noc i dzień na placu apelowym duchem był w Krakowie na ul. Kopernika 26. O 4.30 obudził się i wstał z łóżka, następnie po porannej toalecie poszedł na nawiedzenie Najświętszego Sakramentu do kaplicy, potem wrócił do pokoju i odprawił poranną medytację, następnie Msza św. (była wtedy niedziela) itd. Przywrócenie rytmu życia nawet w wyobraźni przyniosło mu ulgę i wytchnienie w cierpieniu.
W bardzo podobny sposób z nieludzkim traktowaniem poradził sobie inny jezuita, o. Walter Ciszek, którego z kolei przez 5 długich lat przetrzymywano jako szpiega watykańskiego na Łubiance w Moskwie. Większość tego czasu spędził w zupełnym odosobnieniu, w celi oświetlonej dzień i noc sztucznym światłem, w zupełnej ciszy, bez kontaktu z innymi ludźmi (bo trudno za ludzki kontakt uznać wielogodzinne przesłuchania, na których próbowano go złamać i nakłonić do fałszywych zeznań, kusząc i strasząc na przemian). Nie postradał zmysłów tylko dlatego, że każdy dzień organizował wedle zasad i rytmów życia zakonnego: modlił się, w myślach “odprawiał” Eucharystię, spacerował, a nawet studiował, oczywiście mając do dyspozycji tylko własną pamięć i wyobraźnie. Gdyby nie te proste i pokorne rytmy życia, to być może nie mielibyśmy dziś tych i wielu innych przykładów heroizmu i wiary.

Ciemna strona rutyny

 Właściwie nie chodzi tu o nic nadzwyczajnego. Ludzkość od dawna powtarza, że przyzwyczajenia są drugą naturą człowieka. Sęk w tym, że prócz tych dobrych, które pomagają w życiu, mamy całe mnóstwo złych przyzwyczajeń, które ograniczają i niszczą, a nierzadko przeradzają się w nałóg. Na domiar złego granica między jednymi a drugim zrobiła się ostatnio bardzo cienka, no bo jak rozdzielić pracowitość od pracoholizmu lub dokładność od obsesji na jej punkcie? Zewnętrznie przypominają się do złudzenia, dlatego trzeba sięgać głębiej w ich psychiczną anatomię. Ponieważ to dość złożona rzeczywistość i trudna do syntetycznego objaśnienia, ograniczę się do paru, ale za to zasadniczych uwag. Dobre przyzwyczajenia zwykle rodzą się w pewnych bólach i pośród narzuconych ograniczeń, ale za to później przynoszą błogosławione skutki, a nawet nieskrywaną przyjemność. Złe przyzwyczajenia, nałogi, zwykle mają odwrotną genezę: zaczynają się spontanicznie i od przyjemności, a dopiero później odsłaniają swoje brzydkie oblicze, tj. przymus, ograniczenie wolności i całą gamę przykrych, często fizjologicznych, objawów. Dlatego warto zwracać uwagę na początek, ale nie tylko.

 Inny aspekt dotyczy wspomnianej wcześniej wyobraźni. To jest rzeczywistość, którą już spenetrowano, a pouczające wyniki badań można studiować w podręcznikach psychologii. Są różne rodzaje wyobraźni: takie, które ułatwiają kontakt z rzeczywistością i takie, które go blokują. Podam prosty przykład z eksperymentów przeprowadzonych na studentach, którzy przygotowywali się do egzaminu z psychologii. Podzielono ich na trzy grupy: pierwsza grupa wyobrażała sobie cały proces przygotowania do egzaminu, druga - sam moment egzaminu, natomiast trzecia grupa - kontrolna - nie zajmowała się żadnym wyobrażeniem. Okazało się, że grupa pierwsza, która w wyobraźni przechodziła kolejne etapy przygotowania do egzaminu, uczyła się więcej i osiągnęła najlepsze wyniki. Grupa druga, której członkowie w wyobraźni odnosili sukcesy i zdobywali najlepsze oceny, w rzeczywistości uczyli się mniej i gorzej zdali egzamin. Natomiast wyniki grupy kontrolnej znalazły się dokładnie pomiędzy wynikami obydwu grup. Wnioski narzucają się same. Czas na mały remanent nawet wyobraźni.

 

 Źródło: Rutyna? Czas na mały remanent!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski