Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania

Rozmawiał Paweł Gzyl
Happysad zagra w krakowskim klubie Kwadrat 25 marca o godz. 20
Happysad zagra w krakowskim klubie Kwadrat 25 marca o godz. 20 Fot. Przemek Bednarczyk
Rozmowa z Kubą KAWALCEM, wokalistą zespołu HAPPYSAD, o jego najnowszej płycie, zatytułowanej „Ciało obce”.

- Poprzedni album Happysad otworzył nowy rozdział w historii zespołu - zapewne w dużym stopniu przez współpracę z producentem Marcinem Borsem. Wbrew pewnym obawom spotkało się to z pozytywnym odzewem ze strony fanów. To dlatego na „Ciele obcym” poszliście dalej w tym kierunku?

- Chcieliśmy pracować z Marcinem już przy „Ciepło/Zimno”, ale nie mogliśmy się zgrać czasowo. Zależało nam na tym, bo cały czas chcemy się rozwijać, a wiedzieliśmy, że od niego wiele się nauczymy. Sporo nauczyliśmy się już od poprzedniego producenta - Leszka Kamińskiego - ale pragnęliśmy odmiany. Kiedy wreszcie spotkaliśmy się z Marcinem, my przenieśliśmy 50% materiału, a drugie 50% zrobił on. Te wspólne poszukiwania sprawiły, że pootwierały nam się głowy i staliśmy się bardzo elastyczni, jeśli chodzi o pomysły aranżacyjne.

- Podobnie było w przypadku „Ciała obcego”?

- Zgoła inaczej. Kiedy przynieśliśmy Marcinowi demo z nowymi piosenkami, a on ich posłuchał, powiedział: „Chłopaki, jestem z was dumny: w zasadzie zrobiliście sami całą płytę”. Słowem - nauka nie poszła w las. Jedni fani powiedzą, że się rozwijamy, drudzy, że eksperymentujemy, a jeszcze inni, że wolą stary Happysad. Ile ludzi - tyle opinii. Trudno nam się do wszystkich ustosunkować. Na pewno to, co robimy, dalej wynika głównie z naszych potrzeb, tyle że nasza działalność jest dziś z pewnością dużo bardziej świadoma niż kiedyś.

- Tym razem nagrywaliście w gospodarstwie ekologicznym w ogromnej stodole. Aby tego dokonać TIR-y musiały zwieźć jednak tam mnóstwo sprzętu. Jaki to miało cel?

- To miejsce, w którym nagraliśmy „Ciało obce” jest nam dobrze znane, bo jeździliśmy tam na obozy kompozycyjne. Początkowo ta ogromna stodoła była w kiepskim stanie, ale po częściowej renowacji zamieniła się w osobliwe pomieszczenie o specyficznej akustyce. Kiedy zwieźliśmy tam cały sprzęt, łącznie z gratami Marcina Borsa, wszyscy byliśmy pod ogromnym wrażeniem skali wydarzenia. Kiedy wszystko zainstalowaliśmy i zaczęliśmy grać, okazało się, że okoliczni mieszkańcy niespecjalnie byli zadowoleni z tego faktu, chociaż wydawałoby się, że dom znajduje się na odludziu. Ostatecznie pracowaliśmy w dzień, żeby ludzie mogli spać spokojnie.

- Z informacji na płycie wynika, że uwinęliśmy się w osiem dni!

- Nawet krócej, bo przez pierwsze dwa dni rozstawialiśmy całe studio. Ale musieliśmy się zmieścić - bo tylko tyle czasu dostaliśmy od właściciela gospodarstwa. Przyjechała z nami jednak cała ekipa techniczna, która od lat wspomaga nas na koncertach: Dzięki nim wszystko poszło sprawnie. Sami potrzebowalibyśmy pewnie drugie tyle czasu, bo nadal jesteśmy jeszcze trochę nieogarnięci. (śmiech)

- Było Was tym razem więcej - bo do składu zespołu dołączyli znani tylko z występów Maciek Ramisz i Michał Bąk. To dlatego „Ciało obce” ma takie

wyjątkowo bogate brzmienie? - Ta płyta nie miałaby takiego kształtu, gdyby nie chłopaki. Kiedy zaczynaliśmy przygodę z zespołem, ciężar kompozytorski spoczywał w gruncie rzeczy na mnie. Kiedy doszedł Jarek Dubiński zaczęliśmy komponować w czwórkę. Dopiero na trasie promującej „Jakby nie było jutra”, grali z nami Maciek Ramisz i Michał Bąk. Stwierdziliśmy wówczas, że będą niezbędni w procesie tworzenia materiału na nową płytę. To młodzi, wrażliwi i przede wszystkim potwornie zdolni ludzie. Jeden wariat klawiszowy, z ogromnym wyczuciem, drugi wariat z saksofonem, brzmiącym jak zwierzę w klatce. Wydawało nam się, że to musi zadziałać, ale rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania. Byliśmy maksymalnie zadowoleni z trybu pracy, energii, klimatu. Ze wszystkiego.

- Wszyscy twierdzą, że nowe piosenki są najbardziej ponure, jakie do tej pory stworzyliście. Co się stało?

- Nigdy nie byliśmy przesadnie optymistycznym zespołem. Wszystko ma znaczenie: od tego, co się dzieje w naszym prywatnym życiu, po fakt, że po prostu lubimy smutną muzykę. Kiedyś mieliśmy moment, że zrobiliśmy kilka wesołkowatych piosenek, ale zawsze była w nich nuta goryczy. Na pewno siła smutku w człowieku jest mniejsza kiedy ma dwadzieścia lat, a większa - kiedy dobija do czterdziestki. We wszystko dodatkowo miesza się atmosfera w kraju i na świecie. Ta cała gorycz na płycie nie jest kompletnie zamierzona. Jest wynikiem emocji, doświadczeń, obserwacji, niepokojów, wszystkich tych szatanów co w nas siedzą.

- Wspominasz o atmosferze w kraju: nie miałeś ochoty zaśpiewać o tym co dzieje się tu i teraz?

- Ja nigdy nie byłem dobrym publicystą. Tak przynajmniej czuję. Gdzieniegdzie pojawiały się w naszych piosenkach akcenty społeczne, ale nigdy nie były to głębokie analizy. Zazwyczaj tworzyły tło dla jednostki. Bo mnie najbardziej interesuje właśnie jednostka: jej emocje, samotność, niedopasowanie, brak akceptacji. Śpiewanie o politykach szybko się starzeje. Jakoś nie czuję się do tego powołany.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski