Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Saleta: Doping powinien być zalegalizowany

Redakcja
Fot. Andrzej Banaś
Fot. Andrzej Banaś
ROZMOWA. - Nie byłbym w stanie utrzymywać się w takim zdrowiu, jedząc kotleta mielonego i inne rarytasy - mówi 45-letni PRZEMYSŁAW SALETA, który 23 lutego stoczy w Gdańsku bokserską walkę z Andrzejem Gołotą

Fot. Andrzej Banaś

- Od dawna stawia Pan tezę, że doping w sporcie zawodowym powinien być zalegalizowany.

- Mnie osobiście wcale nie wydaje się, że ściganie za doping jest wyrównywaniem szans.

- A czym jest?

- Raczej działaniem w drugą stronę. Wszystko sprowadza się do tego, czy ktoś ma pieniądze, by mieć dostęp do środków, które są niewykrywalne, czy stać go jedynie na takie substancje, które są demaskowane na kontrolach antydopingowych. Przykładem są Chiny, gdzie sport jest sponsorowany przez państwo i nie ma żadnych ograniczeń finansowych. Jaki jest tego efekt? Chińskich sportowców właściwie nie łapią, a przecież niemożliwe jest, by 16-letnia dziewczynka biła wszystkie rekordy świata w pływaniu i pewien dystans pokonywała szybciej niż mężczyźni.

- Kto daje się złapać?

- Szczerze? Jeśli mówimy o sportach olimpijskich, to najgłupsi i najbiedniejsi.

- W sporcie wszyscy sięgają po doping?

- Tego nie powiedziałem. Dla mnie to w ogóle kwestia bardziej etyczna niż jakakolwiek inna. Czasy dopingu, kiedy brano środki "weterynaryjne" z milionem skutków ubocznych minęły. Dzisiaj coś, co dla jednego jest dopingiem, dla drugiego jest lekarstwem.

- Co Pan ma na myśli?

- Być może uznamy odżywki białkowe też za środek dopingujący. Przecież niemożliwe jest przyswojenie określonej porcji białka z normalnego jedzenia. W tej sprawie wszystko jest płynne, a granice są bardzo umowne.

- Dlaczego jest Pan zwolennikiem dopingu?

- Ale ja wcale nie pochwalam dopingu. Powiem więcej, to co mnie przeraża w dopingu, to jego popularność wśród nastolatków i niewiedza na ten temat. Doping jest dostępny pewnie na każdej siłowni i między Bogiem a prawdą większość małolatów nie wie, co bierze i jaką robi sobie krzywdę. Myślą wyłącznie, że doping będzie szybciej regenerował ich organizm i dzięki temu mocniej będą mogli trenować. Nie wiedzą, że skutki uboczne mogą być katastrofalne, włącznie z kompletną "demolką" gospodarki hormonalnej. Płacił za to będą przez całe życie.

- Diagnozuje Pan problem, ale Pana opinia może jeszcze bardziej pogłębić tę smutną rzeczywistość.

- A moim zdaniem to jeden z efektów ubocznych tego, że mówimy wyłącznie "nie wolno", a brak rozmów w tym temacie i pogłębionej dyskusji.

- Z jeden strony jest Pan zwolennikiem legalizacji dopingu, z drugiej ma Pan świadomość jego popularności wśród młodzieży i niepożądanych skutków stosowania. Pana wypowiedzi się gryzą.

- Ja żadnego dysonansu nie widzę. Mówiąc o dopuszczeniu dopingu mam na myśli przyzwolenie tylko dla sportowców zawodowych, nie dla chłopaków z siłowni. To dwie różne grupy. Jeśli mówimy o szkodliwości dopingu, dam przykład kolarza Lance'a Armstronga, który "szprycował" się od lat. Gwarantuję, że nie będzie miał żadnych skutków ubocznych i nie będzie płacił za to zdrowiem. Właściwie posunąłbym się nawet do takiej tezy, że sport wyczynowy tak obciążający jak kolarstwo, z dopingiem jest zdrowszy. Organizm szybciej się regeneruje i jest w stanie znieść ten wysiłek, z którym człowiek bazujący w diecie tylko na naturalnych produktach, po prostu by sobie nie poradził.
- To dalej jest sport?

- Moim zdaniem jest. Pozostańmy jeszcze przy Armstrongu. Pod względem pracy, twardości charakteru i biorąc przy tym pod uwagę jego chorobę, dla wielu ludzi był bohaterem i dla części pewnie nadal taki pozostanie. Pamiętajmy, że sam doping nie gwarantuje sukcesu, za tym musi przyjść katorżnicza praca.

- Ale przyzna Pan, że doping ewidentnie sprzyja w odnoszeniu sukcesów.

- Oczywiście, że tak, ale druga rzecz jest taka, że Armstrong swoimi nadludzkimi wynikami przyciągnął na rower setki tysięcy, jeśli nie miliony ludzi. Teraz zwalamy go z piedestału, niszczymy jego legendę.

- Przyjmując Pana punkt widzenia, nie sposób wpłynąć na młodzież, by uznała, że "tak" dla legalizacji dopingu dotyczy tylko profesjonalistów.

- To tak samo, jak z papierosami i alkoholem, które też są szkodliwe. A przecież wiemy, że nieletni nagminnie sięgają po obie używki. Tu świadomość robienia sobie krzywdy jest powszechna, a mimo to postępuje się wbrew logice. Podobnie jest z dopingiem.

- Wyobrażam sobie siebie, jako młodego chłopaka, który pewnych kwestii nie oddziela. Dla mnie przekaz jest klarowny: mój idol daje mi przyzwolenie na sięganie po doping, a że nie mam pieniędzy na coś ekstra, robię to metodami chałupniczymi.

- Powiedzmy o tym głośno: doping był, jest i będzie. Natura ludzka jest taka, że jeśli w jakiś sposób mogę uzyskać przewagę nad swoim przeciwnikiem, zrobię to.

- Powstaje błędne koło. Wyniki w sporcie są już tak wyśrubowane, że bez wspomagania nie da się zostać nowym mistrzem lub rekordzistą.

- Nie do końca tak jest. W ostatnich 10 latach poprawiło się nie tylko wspomaganie, ale również metodyka treningu. Nad tym przecież cały czas pracują sztaby ludzi.

- Przyjmując, że metodyka na najwyższym poziomie jest porównywalna, wracamy do przewagi wynikającej ze stosowania dopingu.

- W żadnej dziedzinie nie osiągnęliśmy końca. W nauce też. Nikt nie może powiedzieć, że w medycynie nie wymyślimy kolejnego spektakularnego leku, bo wyspecjalizowani ludzie non stop nad tym główkują. Dzisiejszy rekord świata w sprincie wydaje się być kosmiczny, ale gdy znajdzie się ktoś jeszcze lepiej uwarunkowany genetycznie, przebiegnie ten dystans jeszcze szybciej.

- Mocno wspomaga Pan swój organizm?

- Biorę naprawdę dużo rzeczy. Gdy w 1992 roku wylatywałem do Stanów Zjednoczonych, w naszym kraju wspomaganie się sportowców było średnio możliwe. Pamiętam, jak z akademika jeździłem do Kutna, gdzie "Polfa" robiła odżywki "rapid", które szczerze mówiąc były obrzydliwe. Gdy w Stanach zobaczyłem sieć sklepów General Nutrition Center, to po prostu zdębiałem. Było wszystko: białka, węglowodany, aminokwasy, i wiele innych.

- Po jakie "wspomagacze" Pan sięga?

- Aminokwasy proste i złożone, białko z kazeiną na noc, białko serwatkowe, węglowodany w ciągu dnia po treningu, multiwitaminy, witaminę C. Wszystkiego nawet nie sposób spamiętać. Gdyby przyjechał pan do mnie do hotelu i zobaczył, ile jest wystawionych rzeczy, byłby pan zdziwiony.
- Niczym hipochondryk.

- No tak, można się śmiać.

- Ktoś mógłby nazwać Pana dopingowiczem.

- Nie byłbym w stanie utrzymywać się w takim zdrowiu i kondycji mając 45 lat na karku. Jedząc trzy posiłki dziennie, kotleta mielonego i inne rarytasy nie miałbym szans tak mocno trenować. Dodam, że wszystko to jest w ramach dozwolonych środków.

- Zdarzyło się Panu świadomie sięgnąć po doping?

- Owszem, choć w dużej mierze wynikało to z różnych przepisów. To, czy coś jest dopingiem, czy nie, zależy od obecności na listach danej federacji bokserskiej lub kraju, w którym odbywa się walka. Gdy boksowałem za oceanem, pseudoefedryna była legalna, dostępna jako dopuszczalny środek do zrzucenia wagi, dająca m.in. dodatkową energię.

- W Europie pseudoefedryna była zakazana.

- I właśnie wyniknęła pewna historia, gdy Don King robił galę w Paryżu, na której walczyło paru mistrzów świata ze Stanów Zjednoczonych i jeden z Włoch. Po gali okazało się, że wszyscy pozytywnie wypadli na obecność pseudoefedryny. Efekt był taki, że Włocha zdyskwalifikowano na półtora roku i nie mógł boksować w Europie, a Amerykanom nic nie zrobili.

- Załóżmy, że chce Pan zwalczyć doping.

- To wprowadźmy wszędzie kontrolę olimpijską, która jest w tej chwili na maksymalnym poziomie. Problem w tym, że jest to drogi program, więc kto będzie płacił? Akurat Komitet Olimpijski ma na to pieniądze, ale mniejsze federacje już niekoniecznie. Muszą pozostać dyscypliny, które działają ludziom na wyobraźnie, a w nich nie można obejść się bez dopingu.

- Czyli przykładowo boks i podnoszenie ciężarów?

- Boks jest akurat bardzo techniczną dyscypliną, podnoszenie ciężarów też, ale weźmy na tapetę zmagania strongmenów. Chyba nikt sobie nie wyobraża, że to wszystko jest na "kotlecie". A co robi aktor, gdy do kolejnej roli musi przytyć kilka kilogramów i od razu przerobić je na mięśnie? To proste, idzie do lekarza i stosuje się do metody. Parę lat temu złapano Sylvestra Stallone'a, gdy wjeżdżał do Australii z hormonem wzrostu. Poza tym po 35. życia mężczyzn, gdy testosteron spada, w Stanach Zjednoczonych idzie się do kliniki, gdzie podawany jest właśnie hormon wzrostu. Zatem dla "cywila" jest to normalne lekarstwo i kuracja, pozwalająca utrzymać sprężystość skóry i poziom testosteronu. Ten sam lek w przypadku sportowca jest traktowany, jak doping.

- Wszyscy pięściarze to "kuracjusze"?

- Nie sprowadzajmy tematu tylko do boksu, choć zdaję sobie sprawę, że przyłapanie Mariusza Wacha wznieciło zainteresowanie naszą dyscypliną.

- Słyszę, że całe środowisko ma ubaw, że Wach w taki sposób dał się złapać na dopingu.

- Ja z Mariusza nie szydzę, ale mam "pretensje" do niego, jego menedżera i trenera za dziadowskie przygotowania i dziadowskie wspomaganie. Prawda jest taka, że boks nie jest rodzajem sportu, w którym wykryty u Wacha gatunek dopingu (sterydy anaboliczne - przyp.) jest rzeczywiście pomocny. Nawet w wadze ciężkiej trzeba trzymać wagę, bo dodatkowe kilogramy są zbędnym balastem, rzutującym choćby na szybkość i koordynację ruchową.
- Wiadomo, że w każdej walce o tytuł są badania.

- I dochodzimy do sedna sprawy.

- Gdyby zainwestowano w doskonalsze środki, byłby o krok przed laboratorium w Kolonii?

- Myślę, że tak. Tym bardziej, że nie były to badania olimpijskie. Gdyby skonsultował to z kimś, kto się na tym zna, mógłby uzyskać pomoc.

- W ten sposób niektórzy tłumaczą ogromną odporność Wacha na ciosy Władimira Kliczki.

- Jeśli tak rzeczywiście było, to nie znam większej głupoty. W boksie mieliśmy do czynienia już z kilkoma przypadkami, gdy przy pomocy dopingu przesuwana była bariera bólu i odporności na ciosy. Znam przypadek z lat 70., gdy zawodnik wytrwał do końca piętnastej rundy i przegrał dopiero na punkty. Tyle tylko, że w głowie zamiast mózgu, miał krwawą miazgę. Bycie znokautowanym jednym lub dwoma ciosami jest na pewno zdrowsze niż obijanie głowy przez wszystkie rundy.

- Stając do walki z Gołotą bez jednej nerki stawia Pan na szali coś więcej niż tylko ból po ewentualnej porażce.

- Gdyby Andrzej odbił mi jedyną nerkę, wtedy byłby wielki problem. Osobiście takich przypadków nie znam, więc nie zastanawiam się nad wyjątkowo niefortunnymi konsekwencjami. Zapewniam, że na treningach ani w ringu brak jednej nerki nie wpływa na mnie negatywnie nawet w jednym procencie. Koszykarz NBA Alonzo Mourning dwa lata po tym, jak otrzymał nerkę, co jest jeszcze bardziej inwazyjnym zabiegiem, zdobył mistrzostwo z Miami Heat. A zawodowa koszykówka w Ameryce to 3-4 mecze w tygodniu, do tego treningi i szereg innych aktywności.

- Obecny stan ciała jest dla Pana dodatkową motywacją?

- Może nie główną, ale z tyłu głowy mam świadomość, że walką z Andrzejem Gołotą mogę pokazać ludziom, że po przeszczepie też można funkcjonować. Ja z niczego nie zrezygnowałem, nie żyję na pół gwizdka, a i w tej materii jest spora niewiedza w naszym społeczeństwie. Wśród ludzi świadomych różnych rzeczy żyje się po prostu lepiej.

Rozmawiał Artur Gac

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski