MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Salonowe życie

Redakcja
Jest paskudny, pluchowaty wieczór. Blokowisko na warszawskich Jelonkach - jedno z tych, które dobrze znamy: jakiś sklep, fryzjer, brama jedna, druga, dziesiąta. Brniemy przez śniegowe bryje: Jerzy Derfel, znakomity kompozytor, jego żona, Jadwiga Swirtun, aktorka, Zbigniew Rymarz - kompozytor, który o przedwojennych teatrach wie wszystko i ma największy w Polsce zbiór starych nut, nagrań i filmów muzycznych. Holuje nas Staś Górka - jeden z głównych bohaterów "Plebanii", czyli ulubieniec telewidzów jako serialowy Kościelny. Dobijamy wreszcie do jednej z blokowych bram. Moi towarzysze podróży są tu po raz kolejny - ja po raz pierwszy. - Zapraszamy cię na koncert do miłego miejsca - słyszałam wcześniej. Gdzie ono jest? - zastanawiam się, widząc otaczające mnie bloki. Wchodzimy do środka lokalu mieszczącego się na parterze. Oczom nie wierzę: jestem w kompletnie innym świecie niż przed sekundą. Szarość bloków zamieniłam na salon w beżowokremowym kolorze. Zdobią go filary, stiuki, malowany sufit, boazerie, bordiury... Kryształowy żyrandol oświetla elegancko nakryte stoliki, przy których powoli zasiadają zaproszeni goście, w sumie kilkadziesiąt osób. Za moment na profesjonalnie wyposażonej, choć niewielkiej, scence pojawi się Krystyna Prońko. To ona jest dziś gościem Salonu Muzycznego Fryderyk od trzech lat z powodzeniem, prowadzonego przez Lidię Gierwiałło, poetkę, autorkę tekstów piosenek, a przede wszystkim uśmiechniętą i życzliwą całemu światu uroczą blondynkę, która dla artystów i przyjaciół stworzyła to miejsce.

Można przyjść, usiąść przy stoliku i wejść w inny świat. To nic nie kosztuje. Zapłatą ma być uśmiech.

Czy ten salon jest lekiem na całe zło? - pytam panią Lidię, słysząc słowa piosenki Krystyny Prońko
- Nie, nie na całe zło. W ogóle nie na zło. Salon urodził się spontanicznie i dlatego bezboleśnie. Bez szumu, rozgłosu, zabiegania o zainteresowanie mediów. Powstał dla artystów uznanych, ale też dla tych młodych twórców, którzy nie mają gdzie wystąpić, a godni są lansowania. I dla ich, i naszych przyjaciół. I tak niech pozostanie. Wszystko zaczęło się właśnie od artystycznych spotkań, koncertów, które początkowo, przez kilka lat, odbywały się u mnie w domu, w Józefowie. Ale kiedy zrobiło się bardzo ciasno, pomyślałam: A czemu nie stworzyć osobnego miejsca? Długo nie chciałam go nazywać salonem, ale jednak, ze względu na dbałość o wystrój i detal - uległam. Tradycje artystyczne wyniosłam z domu: tata śpiewał w chórze Operetki Warszawskiej, a mama miała piękny sopran. Niemal wszystkim uroczystościom rodzinnym towarzyszyła poezja czy śpiew rodziców. Poezja... Jej uczyłam się od dziecka, już w redakcji "Za i przeciw", gdzie pracowała moja mama i gdzie ja często przebywałam. Potem zaczęłam sama pisać, ale długo nie miałam odwagi upubliczniać tego. Dopiero kiedy w__moim życiu zdarzyły się wypadki smutne, kiedy uświadomiłam sobie, jak czas szybko mija i jak niezauważenie można wiele w życiu przegapić... Wtedy też, z okazji 60-lecia pracy Marka Sarta, wspaniałego kompozytora i przyjaciela, wydaliśmy płytę "A mnie lekko... nie unikam życia", na której jest kilka piosenek z moimi tekstami. Ten jubileuszowy wieczór z niezapomnianymi przebojami kompozytora i znakomitymi recytacjami Ignacego Gogolewskiego miał miejsce także w salonie.
Wnętrze "Fryderyka" zaprojektował scenograf Krzysztof Lang dbając o każdy detal wystroju. Oczywiście gospodyni tego miejsca ociepliła je kobiecymi detalami: są kwiaty, wysmakowane obrusy na kameralnych stoliczkach, a na ścianach wiszą japońskie w stylu obrazy Lecha Żurkowskiego. On też miał wystawę swych prac w salonie. Krystyna Prońko, promując swoją najnowszą płytę "Poranne łzy i inne tęsknoty", śpiewa swoje szlagiery wśród dziesiątek kremowych róż - gigantów umieszczonych w równie gigantycznych wazonach. Śpiewa nadal doskonale, bawi się głosem pokazując jego skalę i różnorodność barwy. Równie świetnie wygląda jak śpiewa: jej szara suknia lekko migocze w światłach, a całość podkreśla koralowy, zgrabny płaszcz. Między stolikami dyskretnie przemykają kelnerzy serwując napitki, a koncertowi przysłuchują się m.in. kompozytor Janusz Tylman, Robert Kudelski - Michał Brzozowski z serialu "Na Wspólnej", poseł Tadeusz Ross, którego goście próbują namówić na krótki występ. Bezskutecznie. Ten wieczór należy do Krystyny Prońko.
Pierwsze Fryderykowe spotkanie pani Lidia wspomina ze śmiechem: - Skoro salon ma nosić imię Fryderyk, no to kompozytor musiał pojawić się na scenie - żartuje. - Chopinem był Robert Kudelski, a ja odważyłam się wystąpić w roli George Sande - jeden jedyny raz. Grał nasz przyjaciel Janusz Tylman. I tak to się zaczęło. To jest miejsce przede wszystkim dla dobrej, profesjonalnej sztuki. Niedługo później wystąpił u mnie młody pianista Paweł Filek. Prezentując go odważyłam się powiedzieć, iż jest to przyszły uczestnik Konkursu Chopinowskiego. Miałam szczęśliwą rękę. Powiem pani szczerze, a nie jestem osobą zarozumiałą, że nie przypominam sobie wieczoru, który nie sprawiłby moim gościom przyjemności i nie zdarzyło się, by którykolwiek z proszonych artystów odmówił występów. A gościli u mnie i znakomici wokaliści jak Urszula Dudziak, Sława Przybylska, i wielcy muzycy jak Jan Ptaszyn Wróblewski, Włodzimierz Nahorny. Sięgam też po formy kabaretowe i teatralne: gościłam kabaret Marcina Wolskiego,kilkakrotnie zaprezentowali swoje urocze programy Wojciech Machnicki, Staś Górka i Zbysiu Rymarz. Był Wieczór Mozartowski i był teatr kukiełkowy dla dorosłych prezentujący teksty prof. Leszka Kołakowskiego. Z kolei Basia Bursztynowicz - od lat ulubienica telewidzów jako Elżbieta Lubicz z "Klanu" - z mężem Jackiem wystąpili ze swoim teatralno-muzycznym programem "Spotkanie w bistro" opowiadającym o samotności kobiety i mężczyzny. Planuję zorganizowanie wieczoru z udziałem dzieci niepełnosprawnych, który, mam nadzieję, poprowadzi znany wszystkim Tadeusz Woźniak. Przez te trzy lata działy się tu różne artystyczne ekscesy, z parzeniem herbaty wceremonii japońskiej włącznie. Bo przecież ten salon powstał po to, żeby służyć artystom w spotykaniu się ze sobą, z ich sztuką na przyjaznym, życzliwym gruncie. Odwiedzający nas goście, nie tylko artyści, ale i biznesmeni, lekarze, zawsze mnie zapewniają, że wraz z przekroczeniem progu "Fryderyka" zapominają o frustracjach, chorobach, smutkach i rozgoryczeniach. I to jest najważniejsze. Nie wyobrażam sobie innego hobby. Chcę poprzez salon prowokować wydarzenia artystyczne. Jak już kiedyś powiedziałam, jestem niegroźną prowokatorką, która skupia się na twórczości innych, nie na sobie i swojej poezji.
W salonie odbyło się też niezwykle ważne spotkanie związane ze Światowym Tygodniem Walki z Bólem. Gośćmi byli lekarze, ale też artyści - swoje rzeźby prezentował m.in. Zbigniew Gos, o którym, jak zapewnia pani Lidia, będzie niebawem głośno. Ból jest uczuciem nieobcym gospodyni salonu i jej mężowi. Zapewne dlatego tak dobrze rozumie tych, którzy cierpią i dlatego ten wieczór był dla niej tak ważny. - Lidia jest urodzoną damą, piękną kobietą o niezwykłej wrażliwości, klasie, o najlepszych manierach - _mówi mi Barbara Bursztynowicz. - Oboje z Edwardem są najwspanialszymi i co najważniejsze kompletnie beziteresownymi mecenasami sztuki, pośrednikami między artystami i publicznością. A robią to szalenie dyskretnie, nie afiszując się ze swoją wspaniałą działalnością. Urok Lidii, serdeczność Edwarda powodują, że do "Fryderyka" przychodzi się jak do swojego domu. I to jest szalenie urzekające. Występ w salonie był dla mnie wyróżnieniem, a wizyty w nim zawsze są okazją do poznania wielu wspaniałych ludzi. I to nie tych z pierwszych stron gazet, ale także tych mało znanych, a jakże zdolnych i wyznających podobne wartości jak Lidia i Edward. Są wspaniałą parą dobrych ludzi, kochających artystów i będących przez nich kochanymi.
Pani Lidia z wykształcenia jest ekonomistką. Ale z zamiłowania poetką. Marek Sart mówi o niej, że jest jego muzą. A Irena Santor, Joanna Jeżewska i Dorota Miśkiewicz śpiewają jej piosenki. Jest osobą szczęśliwą przede wszystkim dlatego, że "Fryderyk" daje tyle radości jej gościom. Radości, za którą goście nie płacą. Można przyjść, usiąść przy stoliku i wejść w inny świat. To nic nie kosztuje. Zapłatą ma być uśmiech. Honoraria, poczęstunki z pysznymi nalewkami, kanapkami i ciasteczkami w kształcie serduszek finansuje pani Lidia i jej mąż, pan Edward, biznesmen. A jeśli ktoś chce wspomóc Fundację Klinika Godnego Leczenia założoną przez męża gospodyni może wrzucić parę groszy do puszki. Stoi dyskretnie, z boku. - _Lidia i Edward są wspaniałym małżeństwem. Przeszli wiele w życiu, wiedzą, co to ból i cierpienie. Swoją działalnością pomagają innym i z nawiązką oddają dobroć, serdeczność, jakiej doznali w trudnych chwilach od przyjaciół artystów. W salonie zakochałem się od pierwszego wejrzenia, bo jest miejscem magnetycznym, emanującym ciepłem, skromnością i otwartością gospodarzy. Jeśli ktoś przyjdzie tu raz, to nie może doczekać się nastepnego spotkania
- skomplementował gospodarzy Zbigniew Rymarz.
- Dzięki salonowi realizuję chociaż niektóre marzenia. Ich wciąż przybywa, ale wiem, że nie wszystkie można spełnić. Wiem z własnego doświadczenia, jak bardzo porzebna jest życzliwość, pomoc w trudnych chwilach. Doznałam jej sama - _przyznaje gospodyni.
Największą radością pani Lidii jest jednak rodzina i jej piątka dzieci. - _Cudowna, szczęśliwa rodzina jest moim największym skarbem. Dla niej przede wszystkim warto żyć. A "salon"? Wciąż powtarzam, że serce oddałam "Fryderykowi", bo przecież człowiek nie może żyć tylko dla siebie. Jeśli nasi przyjaciele i przyjaciele naszych przyjaciół podchodzą po takim wieczorze do mnie i mówią, że są szczęśliwi, zadowoleni - to cóż trzeba więcej?

Po zakończeniu koncertu goście jeszcze długo pozostają w salonie. Rozmowy, dyskusje, kieliszek dobrego wina czy nalewki towarzyszą tym niecodziennym spotkaniom. Co chwilę ktoś podchodzi z podziękowaniami. Gospodyni dyskretnie rozpakowuje płyty Krystyny Prońko z dedykacją od piosenkarki. "Dla Lidii...". Reszty słów nie ujawni. Przez skromność. - Wróciłam właśnie z pielgrzymki do Ziemi Świętej. Z lotniska nie pojechałam do domu, lecz pognałam do szpitala, gdzie asystowałam przy porodzie mojej wnuczki, Hanusi. Piszę dla niej kolejną książeczkę - już powstają nowe teksty. Hanusia jest w tej chwili moją inspiracją do wszelkich działań.
Dla Czytelników, którzy zadzwonią do nas w poniedziałek o godz. 12 (tel. 012-61-99-127) mamy dwie płyty "A mnie lekko... nie unikam życia".
Jolanta Ciosek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski