Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sama sobie jestem panem

Redakcja
Fot. Katarzyna Zawisza
Fot. Katarzyna Zawisza
Rozmowa przy naprawianiu parasoli z KRYSTYNĄ WÓJCIK, która od dwudziestu trzech lat naprawia parasole

Fot. Katarzyna Zawisza

To rodzinny interes?

- A skąd. Nikt z rodziny przede mną się tym nie zajmował. Podpatrzyłam to u kolegi męża z wojska, który miał zakład parasolkarski na Stradomiu - przyjaźniliśmy się, dziecko do chrztu mu trzymałam. A poza tym zawsze miałam dryg i smykałkę do takich robót. Wcześniej pracowałam w aptece, potem dzieci wychowywałam, a jak podrosły to stwierdziłam, że chcę otworzyć coś swojego. Dwa lata miałam praktyki u pani Jagiełłowej w Nowej Hucie - od 1984 do 1986 roku. Potem musiałam zdać egzamin czeladniczy. Bo bez tego dawniej nie można było założyć własnego interesu i uczyć innych. Swój zakład otworzyłam dokładnie pierwszego grudnia 1987 roku. Sama wyremontowałam sobie pomieszczenie - małą kanciapę, która w połowie jest pracownią, a w połowie kuchnią. Zrobiłam szyld. Ladę i lustra to mąż z Dębnik wiózł na Podgórze na rowerze. A, że z racji zdobytego zawodu należałam do cechu rzemieślniczego, to w tamtych czasach dostawałam dodatkową kartkę na żywność, na 250 gramów.

Da się na tym zarobić?

- Złote lata już minęły. W latach 90. to i może dało się z tego żyć, bo ludzie kupowali u mnie te parasole-mini i brali to na handel do Czech. Teraz to w sklepach mnóstwo parasoli, tyle, że którego by się nie wzięło do ręki to made in China, albo Tailand - nawet jak ze Stanów niby przywieziony. Więc głównie chińszczyznę naprawiam. Choć często ludzie tego nie chcą reperować, tylko po porostu wyrzucają i kupują nowe. Swojego czasu robiłam koronkowe parasolki na śluby, czy dla Rybotyckiej z Teatru Stu i dla innych krakowskich teatrów. Teraz robić parasoli nie ma z czego, bo nie ma gdzie kupić stelaży - firma z Częstochowy, która je produkowała, już się tym nie zajmuje. Ludzie zaglądają do mnie jak deszcz o sobie przypomni i jakiś drut się złamie. Wiele nie zarobię - dosłownie parę złotych za drobne naprawy - i do tego jeszcze opłaty za wynajem, prąd.

To dlaczego pani to robi?

- W tej pracy nie mam nad sobą kierownika. Przynajmniej za pięć piąta mogę sobie powiedzieć bier kapotę i do domu, a nie musze wykonywać ostatnich poleceń szefa. Sama sobie jestem panem. O to mi chodziło. Niby mam już tę emeryturę, co prawda nie jakąś wysoką, ale praca to dla mnie odskocznia. Wnuki już dorosłe, to kogo będę bawić. W domu, co ma dwadzieścia dwa metry, to też za wiele się nie nawojuje, a tak jak teraz, to na mycie okien jeszcze za wcześnie. Dwadzieścia trzy lata już naprawiam parasole. To miejsce, to mój drugi dom. W kuchence, to sobie obiady gotuję. Wnuki się w tym moim zakładzie praktycznie wychowały. Dopóki jeszcze klienci zaglądają, a mnie starcza sił, to będę pracować. Jakiś czas temu zlikwidował się zakład na Stradomiu, więc wygląda na to, że w Krakowie zostałam tylko ja... Pewnie, jak zamknę swój interes, to parasolnictwo zniknie.

A jest taka groźba?

- Jest. Wystawili tę kamienicę na sprzedaż. Jak ktoś ją kupi, to na pewno będzie remontować, bo przecież to stare jest, sto trzydzieści lat ma. A jak wyremontuje, to podniesie czynsz - a wtedy będę musiała zamknąć zakład. Bo ja dwóch czy trzech tysięcy nie dam, bo skąd je wezmę. No i powstanie w tym miejscu pewnie jakiś pub...

Joanna Kijowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski