Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sami zgotowaliśmy sobie ten los

Rozmawiał Jerzy Zaborski
Waldemar Klisiak wychował się w oświęcimskiej Unii, z nią odnosił swoje największe sukcesy
Waldemar Klisiak wychował się w oświęcimskiej Unii, z nią odnosił swoje największe sukcesy Fot. Jerzy Zaborski
Rozmowa. Waldemar Klisiak, ikona Unii Oświęcim, obecnie trener Naprzodu Janów, opowiada o problemach polskiego hokeja

– W połowie lat 90. minionego stulecia rozgrywki były zdominowane przez Podhale Nowy Targ i Unię Oświęcim, której zresztą Pan był wtedy zawodnikiem. Teraz zanosi się, że również dwa kluby będą dyktować warunki.

– Wiele na to wskazuje, że tak się właśnie stanie. Kluby mają kłopoty z dopięciem budżetów. Wygląda na to, że mistrzowski GKS Tychy i Comarch Cracovia, która po dwóch słabych sezonach znowu chce być w czołówce, będą poza zasięgiem konkurencji. Która z tych ekip trafi z formą na finały, ta zdobędzie mistrzostwo. Podobnie było w czasach dominacji Podhala, kiedy przed pierwszym meczem sezonu jedyną zagadką było to, w ilu meczach odprawi w finale Unię.

Później, kiedy oświęcimski hokej był na topie, kibiców nurtowało, który zespół z drugiego planu zagra z Unią w finale i ile będzie w stanie urwać jej meczów. Teraz pewnie też będzie kilka drużyn środka, które mogą się pokusić o jakąś niespodziankę, bo liga jest długa i nikt nie jest w stanie zagrać przez cały sezon na najwyższych obrotach. Jednak w finale powinny znaleźć się Tychy i Cracovia.

– To smutna wizja. Konfrontacje przeciętniaków z faworytami będą chyba jednostronnymi widowiskami...

– Sami zgotowaliśmy sobie taki los.

– Co Pan chce przez to powiedzieć?

– Dokładnie to, co powiedziałem. Kluby, przez krótkowzroczną politykę, a – mówiąc prościej – stawiając na wynik za wszelką cenę, wpuściły do naszej ligi nadmierną liczbę obcokrajowców. Kiedy przed rokiem sprzeciwiłem się takiemu rozwiązaniu, czyli podniesienia do ośmiu limitu obcokrajowców, „wyskoczono” na mnie, że liga musi być atrakcyjna. Trzeba zbudować dobry produkt – mówiono – żeby się sprzedać. Tylko komu? Liga przecież nie ma tytularnego sponsora, a regularności transmisji telewizyjnych można oczekiwać dopiero od fazy play-off. Pytam, jaki to produkt, skoro przyjechał do nas naszpikowany 14 obcokrajowcami Sanok, który wygrał z półamatorską drużyną Naprzodu Janów najwyżej dwoma bramkami, przechylając szalę na swoją korzyść w ostatnich 10 minutach.

Limit obcokrajowców powinien być ustawiony na poziomie pięciu, w tym bramkarz powinien być liczony podwójnie. Kiedyś, gdy obcokrajowcy zaczęli się pojawiać na polskich taflach, mogło być ich dwóch, a i tak robili na lodzie różnicę. Potrafili przeciągnąć wynik na korzyść swojego zespołu. Pamiętam, jak Borys Barabanow i Walery Usolcew utrzymali Towimor Toruń w ekstraklasie, kosztem Unii Oświęcim, która jednak została przywrócona do ekstraklasy po wycofaniu się z niej ekipy z Bydgoszczy. To był 1989 rok. Potem byli Michaił Szostak i Siergiej Aleksiejew, dzięki którym oświęcimianie z ligowego kopciuszka stali się wiodącą siłą rozgrywek, sięgając w 1991 roku po pierwsze wicemistrzostwo Polski. Później wirtuozami w Nowym Targu byli Andriej Gusow, Aleksander Aleksiejew, Jewgienij Siemierak, Siergiej Agiejkin.

– Co jest złego w tym, że kluby chcą mieć w swoich szeregach dobrych zawodników. Dzisiaj są inne czasy, inny hokej...

– Jest powiedzenie, że trzeba umieć mierzyć siły na zamiary. Kluby jednego sezonu wypompowały się z pieniędzy, a teraz muszą za to pokutować. W hokeju jest tak samo jak w gospodarce rynkowej. Póki na rynku będzie mała grupa zawodników, chodzi mi o Polaków, kluby będą sobie ich wydzierać, spełniając wygórowane często wymagania. Jednocześnie skazują się na balansowanie na granicy finansowej. Ze sponsorami jest przecież różnie.

Dzisiaj są, a jutro ich nie ma. Kto by powiedział, że zakład chemiczny, który od dziesięcioleci wspierał oświęcimski hokej, nagle całkowicie się od niego odizoluje? Poza tym, dziwne praktyki panowały w ostatnich latach przy angażowaniu obcokrajowców. Poza wysokimi apanażami, opłacano im mieszkania. Nie tylko wynajem, ale także koszty ich utrzymania. Sam grałem trochę w świecie, w Finlandii, Włoszech czy Czechach i nie doznałem takiego dobrodziejstwa. Co najwyżej mogłem liczyć na pomoc klubu w wynajęciu mieszkania, w zależności do standardu, jaki chciałem sobie zafundować.

– Jakie jest wyjście z sytuacji? Z tego, co Pan mówi, nadchodzą dla hokeja trudne czasy...

– Nie ma młodych zawodników. Wielu Polaków skończyło z hokejem, nie widząc w nim perspektyw na przyszłość. Granie „ogonów”, po kilka minut na mecz, nie sprzyja sportowemu rozwojowi.

– Jednak jest zapis o obowiązku wpuszczania przez trenerów młodzieżowców...

– To jest martwy przepis. My, Polacy, lubimy wymyślać przepisy, które potem można omijać. Hokej to nie piłka nożna, gdzie można odmierzyć występy młodzieżowca na boisku. W futbolu wchodzi się w konkretnej minucie i wszystko można policzyć. W hokeju wpisuje się określoną liczbę młodzieżowców i na tym się w zasadzie kończy. Wejdą na lód na jedną czy dwie zmiany, przy bezpiecznym wyniku i potem siadają na ławkę.

– Jakie jest zatem wyjście z tej sytuacji?

– Reprezentacja Polski 20-latków musi grać w ekstraklasie, żeby zdobywać seniorskie szlify. Nie będę szukał podobnych wzorców w Europie. W połowie lat 90. ubiegłego stulecia właśnie młodzież sosnowieckiej SMS, potem, także jako absolwenci pod szyldem Orląt, występowała w ekstraklasie. Na polskich lodowiskach zaistnieli m.in.: Jarosław Kłys, Jarosław Kuc, Sebastian Pajerski, Rafał Selega, Artur Ślusarczyk, Damian Słaboń czy kilku innych. Nasi zawodnicy muszą przynajmniej dostać szansę pokazania swoich możliwości. W kadrze też nie ma wielkiej rywalizacji, bo wszystko „kręci” się wokół grupy 30 zawodników.

– Hokej jest drogi, sprzęt jest kosztowny, a wszystko spoczywa na barkach rodziców...

– Dlatego krajowa centrala powinna wspierać kluby w szkoleniu młodzieży, choćby poprzez zakup sprzętu w sposób proporcjonalny do liczby zawodników. Jak widać, samo szkolenie w SMS, którego zespół grywa na zapleczu ekstraklasy, nie do końca zdaje egzamin. Przez ostatnie lata kluby i związek podcinały gałąź, na której siedzą. Póki nie wychowamy swoich zawodników, z których będzie można wybierać, nadal będziemy świadkami wydzierania sobie krótkiego sukna, a „płaszcz”, czyli tytuł mistrza, zdobędzie ten, kto ma najwięcej kasy.

– W prowadzonym przez Pana Naprzodzie Janów pojawił się Adrian Parzyszek. Przed laty tworzyliście wspaniały atak w oświęcimskiej Unii, która seryjnie zdobywała mistrzostwo Polski. Nie kusi Pana do powrotu na lód, by wspólnie zagrać raz jeszcze? Przecież kończył Pan karierę zaledwie trzy lata temu, w wieku 44 lat...

– „Adik” na koniec kariery wrócił do rodzinnego Janowa. Gdybym trochę potrenował, to razem z nim i Markiem Pohlem stworzylibyśmy atak mający łącznie ponad 120 lat. Nie odstawalibyśmy od młodzieży. Moje pokolenie inaczej podchodziło do sportu. Jeśli mógłbym czegoś życzyć młodym zawodnikom walczącym o miejsce w seniorskich składach, to tego właśnie sportowego zacięcia. Podobno każde pokolenie ma własny czas. Niechaj młodzi zechcą zmieniać świat, czyli dźwignąć nasz podupadający hokej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski