Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Samotność Nerona

Redakcja
- Nie ma nic gorszego niż artysta, który dostał władzę lub władca, który został artystą - mówi MICHAŁ BAJOR w rozmowie z Jolantą Ciosek

- To prawda, jestem ogromnie szczęśliwy. Zapewne nic by z tego nie było, gdybym nie przypomniał o sobie Jerzemu Kawalerowiczowi.

 - Po dziesięciu latach przerwy znów stanął Pan przed kamerą - na planie filmu "Quo vadis". Powiedział Pan wtedy, że warto było czekać te dziesięć lat, żeby zagrać taką rolę.
 - Czy to znaczy, że zgłosił się Pan do reżysera, proponując swoją osobę?
 - Tak, właśnie tak. Należę do ludzi, którzy szukają, wychodzą naprzeciw losowi, a nie siedzą i czekają aż zadzwoni telefon. Z teatru właściwie zrezygnowałem, z filmu też wypadłem, więc Jerzy Kawalerowicz nawet nie pomyślałby o mnie. Proszę pamiętać, że od lat jestem kojarzony głównie z piosenką. Ale za filmem tęskniłem, więc kiedy ogłoszono, że ma być kręcone "Quo vadis", napisałem do pana Kawalerowicza prywatny list. Natychmiast dostałem telefon z zaproszeniem na próbne zdjęcia.
 - Jak się Pan poczuł przed kamerą po tak długiej przerwie?
 - Byłem potwornie zdenerwowany. Denerwowałem się, tym bardziej że do roli Nerona startowali wspaniali aktorzy, a także ci, którzy liczyli na to, że "a nuż się uda": duzi, mali, grubi, chudzi, łysi, starzy, młodzi. Jak się później okazało, szef castingu Zbigniew Gruz myślał również o mnie; pracowaliśmy już razem w filmie Edwarda Żebrowskiego. Zadzwonił dokładnie w dniu, gdy otrzymałem telefon z produkcji "Quo vadis". Taki szczęśliwy zbieg okoliczności. Najgorszy był czas po zdjęciach próbnych - dwa miesiące wyczekiwania na decyzję. Wiedziałem, że poszło chyba nieźle, bo pokazywano mi za kamerą znak Nerona - palec do góry - czyli zwycięstwo, ale ostatnie słowo przecież nie padło. Przez te dwa miesiące nie spałem czekając na wiadomość. W końcu przecież mogło się okazać, że jednak wygra ktoś lepszy. Na szczęście stało się inaczej.
 - Posturą nie przypomina Pan w niczym otyłego Nerona z trzema podbródkami.
 - Jerzy Kawalerowicz powiedział mi: "Nie będziesz grał brzuchem, tylko oczami i duszą". Potem dodał: "Biorę Bajora dla jego oczu, tych dwóch świdrujących węgielków". A na jednej z konferencji prasowych, na stwierdzenie dziennikarzy, iż to dobrze, że dał szansę Bajorowi w filmie, odpowiedział: "Nie, to Bajor dał szansę mnie". To była jego piękna odpowiedź na mój list - przypomnienie. Moja mama, po przeczytaniu jednej ze scen, powiedziała: "Synu, będziesz grał tę rolę". To mi dodało pewności i siły.
 - W jednym z wywiadów Jerzy Kawalerowicz powiedział, iż teraźniejszość jest czasem właściwszym dla jego filmu, znacznie lepszym niż czas sprzed lat dwudziestu, gdy planował realizację "Quo vadis". Czy sądzi Pan, że temat chrześcijaństwa humanizującego świat barbarzyński szczególnie dzisiaj jest aktualny?
 - Na pewno, bez względu na nasze poglądy czy wyznanie. Temat dotyczy przełomu historycznego, książka została napisana na przełomie wieków, a film realizujemy u progu kończącego się tysiąclecia. Siłą rzeczy film musi więc wejść w podstawowe dyskusje naszej epoki. Niebagatelne znaczenie mają tutaj także polskie konotacje, szczególnie bliski kontakt z Rzymem poprzez osobę papieża. Nie chciałbym jednak zbyt wiele opowiadać o wymowie filmu, gdyż mocniej jestem skupiony na własnej roli niż na całości. A poza tym jedyną osobą, która na pewno wie, o czym będzie ten film, jest reżyser. Wszyscy, którzy go znają, też to podkreślają: on naprawdę wie i można mu ufać. Jest w świetnej formie, a ten film, jego od lat wymarzone dziecko, dodał mu sił, odmłodził go.
 - Powiedział Pan w jednym z wywiadów: "Mój Neron będzie okrutny, ale i barwny". Będzie barwny barwami okrucieństwa?
 - Będzie okrutny, bo Neron był okrutny. Natomiast my - naszymi sposobami aktorskimi, reżyserskimi i operatorskimi - staramy się pokazać przyczynę tego zła, uczłowieczyć postać, której nie da się przecież usprawiedliwić. Chcemy pokazać, jak walka o władzę, życie wśród zbrodni i brak Boga deprawują człowieka, ale też i osamotniają. Bo Neron był bardzo samotny i przez to nieszczęśliwy, co w jego przypadku wyrażało się okrucieństwem.
 - Każdy aktor próbuje bronić bohatera, którego gra. Czy można obronić Nerona?
 - Nie, bo nie można obronić zła. Można natomiast szukać jego przyczyn i to właśnie staramy się robić. Na pewno mój Neron nie będzie tylko błaznem, kabotynem, bo to byłoby zbyt proste i historycznie nieprawdziwe. Cech kabotyństwa oczywiście jednak nie unikniemy, ale chcę, aby czasami bano się mojego Nerona. Jedyna cecha pozytywna, która go nieco broni to jego artyzm. Niewątpliwie był artystą; interesował się architekturą, poezją, muzyką - dlatego mój Neron będzie dobrze śpiewał. Myślę, że artysta trochę obroni okrutnika. Cała trudność w budowaniu tej postaci polega na tym, żeby pokazać w jednym bohaterze tak wiele sprzecznych cech. Neron będzie człowiekiem okrutnym w wydawanych decyzjach, podstępnym w niedopowiedzianych przez siebie myślach, nielojalnym, kochającym tylko i wyłącznie siebie, ale zarazem będzie artystą. Myślę, że nie ma nic gorszego niż artysta, który dostał władzę lub władca, który został artystą. Nasze współczesne doświadczenia często tego dowodzą.
 - Sądzi Pan, że nie da się pogodzić cech artysty i władcy?
 - Myślę, że się nie da. Przez analogię proszę zauważyć, jak funkcjonują dyrektorzy teatrów, którzy jednocześnie są aktorami. Z jednej strony muszą zachować wrażliwość artysty, z drugiej zaś muszą być silni, żeby utrzymać ten feudalny system władzy, który jest niezbędny, by ludzie nie weszli im na głowę. Neron zmagał się z podobnymi problemami, tylko że w zupełnie innej skali. A do tego dochodził jeszcze u niego chorobliwy strach o własne życie. Mój Neron musi być barwny. I to nie z powodu fenomenalnych kostiumów, ale za sprawą barwności psychologicznej postaci. Musi być kolorowy wewnętrznie, ale zły. To będą "złe kolory".
 - Nie boi się Pan utożsamiania w życiu z postacią kreowaną w filmie?
 - Bardzo się boję, choć nigdy w życiu nikomu krzywdy nie zrobiłem. Jeżeli coś takiego zrobiłem, to sobie, bo lubię być sam. Neron też był samotny, ale nikogo nie kochał. Z braku miłości zrodził się jego tragizm i artyzm. Nie chciałbym, żeby za mną, po filmie, wołano: "Neron". Dlatego będę powtarzał we wszystkich wywiadach: "Ludzie, dajcie mi spokój, ja tylko gram tę rolę".
 - A jak się gra bohatera, którego się nie akceptuje?
 - Poprzez skupienie. Po nakręceniu scen wyrzucam tę postać z siebie, nie chodzę z Neronem na obiad. Wręcz przeciwnie, w trakcie kręcenia filmu specjalnie nagrałem nową płytę - pt. "Kocham jutro". Zrobiłem to dla psychicznej higieny i równowagi. Już nawet nie czytam książek o moim bohaterze. Stało się tak za namową Jerzego Kawalerowicza, który powiedział mi: "Przestań, bo oszalejesz". Wchodzę w skórę Nerona, kiedy "idzie" kamera, wychodzę z niej, gdy kamera staje.
 - Wracając do potworności Pańskiego bohatera, przytoczę fragment Sienkiewiczowskiego opisu Nerona: "Pod czołem półboga mieściła się twarz małpy, pijaka i komedianta (...), chorobliwa i plugawa". W relacji z planu zdjęciowego czytam komentarz dziennikarza: "Michał Bajor, dzięki wysiłkom charakteryzatorów, nie różni się specjalnie od literackiego opisu, kreowanej przez siebie postaci". Co Pan na to?
 - No nie, aż takim potworem to nie jestem; reżyser nie chce takiego Nerona. Ale przyznaję, że charakteryzacja Miry Wójcik jest fantastyczna, tak zresztą jak i kostiumy Magdy Tesławskiej, autorki słynnych już kostiumów do filmu "Pan Tadeusz". Powtarzam, dla Jerzego Kawalerowicza ważniejsze jest wnętrze bohatera niż wierność literackiemu wizerunkowi.
 - Które sceny są już za Panem?
 - Wiele, bo 70 proc. zdjęć już nakręciliśmy. Najtrudniej było w Tunezji, bo tam zaczęliśmy od scen śmierci Nerona. Aktorowi trudno jest na początku zagrać finał; ja przecież jeszcze nie wiem, jakimi drogami dojdę do tego finału. Ale praca na planie była znakomita, przyjacielska. Od Majchrzaka przez Lindę do Pieczyńskiej wszyscy mi pomagali, podejrzewając mój stres związany ze wspomnianą dziesięcioletnią przerwą w filmie. Sceny z końmi też są już za mną, choć w efekcie nie ja na tych koniach jeździłem. Nawiasem mówiąc, zdarzył się na planie fatalny wypadek; koń poniósł naszego głównego konsultanta Tomasza Biernackiego, co spowodowało zerwanie u konsultanta ścięgien szyi i konieczna była tunezyjska pomoc szpitalna. Tego dnia ja również miałem wsiąść na konia. Nie wsiadłem, gdyż wychodzę z założenia, że tam, gdzie są lepsi dublerzy, nie należy z nimi się ścigać.
 - Czy słynna uczta u Nerona też jest już nakręcona?
 - Tak. Kręciliśmy ją w Modlinie pod Warszawą. To niezwykła scena ze zjawiskową wręcz scenografią Janusza Sosnowskiego. Równie zachwycające ma być Forum Romanum budowane w Piasecznie.
 - Podobno Tryklinium, czyli sześciokątna sala jadalna pałacu Nerona, jest największą wewnętrzną dekoracją w naszej kinematografii?
 - Widz ma zachłysnąć się Rzymem, stąd pokazany jest przepych wnętrza pałacu. Gdy to zobaczyłem - oniemiałem.
 - Co jest jeszcze przed Panem?
 - Wszystkie sceny dialogowe, tuż przed śmiercią Nerona, czyli sceny obłędnego strachu. Najtrudniejsze jest więc przede mną. Do tej pory najbardziej zmagałem się z moją pierwszą sceną w filmie, gdy pijany Neron wspomina zabójstwo własnej matki. Próbowaliśmy to kilka razy i dobrze, bo to scena, w której musiałem pokazać całą złożoność postaci. Potem już "wyjmowałem" poszczególne fragmenty jego osobowości i wykorzystywałem w kolejnych ujęciach.
 - Jak Pan sądzi, dlaczego właśnie Pan dostał tę rolę?
 - Bo zagrałem w życiu wielu neurasteników. Począwszy od debiutu teatralnego w "Equusie" poprzez filmy Bajona, Koprowicza i Żebrowskiego. Zagrałem wielu bohaterów będących na granicy przekroczenia własnej nadwrażliwości. Tak mnie też widziano i to był mój powód odejścia z kina. Te role zaczęły mnie męczyć. Wybrałem śpiewanie, piosenkę romantyczną, która zmierza w kierunku liryzmu i dramatyzmu, a nie szaleństwa.
 - Więc dlaczego wrócił Pan do siebie sprzed dziesięciu lat?
 - Z tęsknoty. Nie da się uciec od siebie, choć grając Nerona wykorzystuję swoją umiejętność zrzucania masek, która towarzyszy moim piosenkom.
 - Czy znajduje Pan w sobie jakieś podobieństwa do Pańskiego bohatera z "Quo vadis"?
 - Ciekawość.
 - A egoizm?
 - O tak, jestem egocentrykiem. Jak każdy artysta.
 - Próżność?
 - Kiedyś byłem bardziej próżny. Dziś już nie muszę, bo jestem spełniony artystycznie.
 - Okrucieństwo?
 - Wobec siebie, nie wobec innych. Czasami jestem przykry wobec bliskich, bo wiem, że oni wybaczą. Obcy nie wybaczają.
 - Nieprzewidywalność?
 - Jej oczekuje ode mnie reżyser. I to jest najbardziej ekscytujące do zagrania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski