MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Samotność w wielkim mieście

Redakcja
Kolorowy, gwarny Berlin FOT. MARCIN WILK
Kolorowy, gwarny Berlin FOT. MARCIN WILK
Prawie trzy i pół miliona mieszkańców. Wielu z nich to przyjezdni. Dość szybko wchodzą w tłum. O wiele wolniej znajdują kogoś naprawdę bliskiego. Ale przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo...

Kolorowy, gwarny Berlin FOT. MARCIN WILK

Poznać kogoś odpowiedniego w Berlinie to wielkie wyzwanie. Mimo że mieszka tu blisko trzy i pół miliona ludzi.

W Berlinie na legendarnej stacji metra Kottbusser Tor - dokładnie w miejscu, gdzie przecinają się U1 i U8 - w piątek wieczorem jest gwarno i tłumnie. Wysiadający z wagonów mają naprawdę spory problem z przeciśnięciem się do schodów, które prowadzą na powierzchnię. Kolorowi ludzie, lekko zahipnotyzowani, stoją i przysłuchują się przesterowanym dźwiękom, jakie płyną z wielkich przenośnych głośników. Trzyosobowy zespół to być może przyszła gwiazda sceny alternatywnej.

Albo...

- ...ćpuny, które zbierają na zioło - kończy domysły facet, wyraźnie zdystansowany do spektaklu, który rozgrywa się na jego oczach.

Sami na oko ma 30 lat. W rzeczywistości - 35. I mnóstwo tatuaży na ciele. Ale tego rzecz jasna w grudniowy mroźny wieczór nie widać.

Pochodzi z Turcji. Do Berlina przyjechał 7 lat temu. - Całkiem dawno, powinno się już coś dziać - mówi.

A dziać się powinno w jego karierze. Jak sam bowiem twierdzi, jest niedocenionym artystą tatuażu, który co prawda przyjmuje pojedyncze zlecenia, z powodzeniem, ale jakoś nie może się przebić w środowisku.

Na ostatnim konwencie, który odbył się w Berlinie na początku grudnia, stał więc po stronie publiczności.

Sami twierdzi, że ludzie są straszni. I nieuprzejmi. Zwłaszcza Niemcy.

- Może nieco lepsi są ci, co czytają książki - tłumaczy dalej. - Do mojego ulubionego antykwariatu, gdzie często zaglądam, przychodzi wielu takich nieśmiałych, miłych ludzi. Głaszczą tomy po kilka razy, zanim je kupią - uśmiecha się, by po chwili, mrużąc oko, dodać: - A może tylko udają takich cichych?

Wiara w ludzi konieczna

Na Kreuzbergu - wielokulturowej dzielnicy, zamieszkanej w dużej mierze przez Turków, w tym także wielu przyjaciół Samiego - w kameralnych księgarniach w istocie można dostać wiele niepokornych książek. O feminizmie, rewolucji marksistowskiej, przemianach kulturowo-społecznych w świecie muzułmańskim czy ekologii albo globalizacji.

Dużo naprawdę budzących emocji zaangażowanych politycznie pozycji.

- A tam! To wszystko bzdurki - śmieje się 45-letni Christian. Z urody, rzekłbyś, Niemiec. Albo jakiś Skandynaw. Postawny blondyn z nieco kwadratową szczęką.

Ale Christian naprawdę pochodzi z Rumunii i od lat mieszka w Holandii, gdzie zarabia "poważne pieniądze" jako informatyk. Na pracę nie narzeka, choć marzy o robieniu "wielkich show telewizyjnych".

Bez skutku. Kolejne niepowodzenia w doświadczeniach ze "snobami z wielkich korporacji medialnych" wyostrzyły mu jedynie język. - Parapolityczne dysputy za pieniądze podatników. Dysputy prowadzone w imię tak zwanej poprawności politycznej. To mrzonki przecież - wypowiada na głos recenzję działu książek politycznych.

Christian nawet lubi Kreuzberg, choć patrzy na ludzi tam mieszkających nieco z góry. Z Samim zaprzyjaźniłby się, bo jest utalentowany, ale niestety Sami nie ma dużo pieniędzy, więc nie zjedzą razem obiadu. A Christian lubi modne restauracje w śródmieściu Berlinia.
Na przykład White Trash, gdzie zaglądają czasem gwiazdy. A nuż Christian kogoś zauważy. Albo ktoś wypatrzy Christiana.

- Trzeba wierzyć w ludzi i ich potencjał - zdradza receptę na medialny sukces.

Ponuraki i przesadnie uporządkowani

Dla Catherine, 40-letniej mieszkanki Nowego Jorku, która do Berlina od lat wpada regularnie - na tydzień, dwa; zależy, jak dostanie urlop - ludzie wszędzie są tacy sami. I wszędzie mają podobny potencjał.

No, w miarę podobny.

Bo akurat w Berlinie jakby więcej możliwości. Emocjonalnych.

- Nowy Jork to też metropolia, ale ja mam do Berlina podejście sentymentalne. Stąd pochodzą moi dziadkowie. Wierzę, że stąd będą pochodzić moi wnukowie - mówi z nadzieją w głosie.

Catherine bez uprzedzeń opowiada o swoim prywatnym życiu. O mężu, z którym musiała się rozejść kilka lat temu ("i dobrze zrobiłam, bo był straszny asshole"); o łapaniu chłopaka i nieudanych randkach ("niektórzy są strasznie pathetic"); o nadwadze, która zmniejsza jej szanse na rynku matrymonialnym ("od nowego roku znowu jestem na diet"); oraz o nudnej pracy urzędniczki ("dlatego tyle problemów mam, you know").

Nie jest zadowolona ze swojego życia. Kompletnie. Ale to nie znaczy, że się poddaje.

- Trzeba próbować. Berlin buzuje od możliwości. Mówi się różnie o Niemcach. Że to ponuraki i że są przesadnie uporządkowani. Ale przecież to stereotypy.

Po chwili Catherine chwali niemieckie kobiety, które - jej zdaniem - rządzą. Co widać po Angeli Merkel. - W Stanach byłoby to niemożliwe - dodaje mieszkanka Nowego Jorku.

Berlin to dla niej także źródło trendów w kulturze. Zwłaszcza tej alternatywnej. - Na przykład fleshmoby. Albo performance. Nie mówiąc o street arcie - wylicza.

Trzy godziny w kolejce

Rzeczywiście. Street art w Berlinie ma się całkiem nieźle. Nie tylko na pozostałościach po murze oddzielającym niegdyś Berlin socjalistyczny od kapitalistycznego.

Performance'y i happeningi nadal przyciągają uwagę. Nie tylko turystów.

Jak na przykład ten sprzed trzech lat zorganizowany przez dziennikarza "Berliner Morgenpost", który na placu Aleksandra - miejscu, gdzie codziennie przewija się ok. 120 tys. ludzi - stanął z wielkim plakatem zawieszonym na sobie, gdzie napisane było "Jestem samotny". Stał i obserwował, a czasem nasłuchiwał reakcji innych.

Sporo przechodniów próbowało pocieszać dziennikarza. Niektórzy dawali rady, co zrobić, by nie być samotnym. Ledwie garstka podzielała stan happenera.

- A kto ma jaki w tym interes, żeby do samotności się przyznawać - twierdzi Sami. I po chwili dodaje: - Zresztą naprawdę samotni ludzie ze swoją samotnością się nie obnoszą.

Coś w tym twierdzeniu musi być, skoro Christian na jednym oddechu opowiada o momentach, w których poznał wielu ważnych ludzi. Padają przecież nazwy kawiarni czy znane nazwiska ze świata mediów ("Jak to jej nie znasz? To przecież naprawdę znana jurorka telewizyjnych show. Jaki z ciebie dziennikarz?!").
- W wielkiej metropolii skupiasz się na karierze. To oczywiste - ucina jakikolwiek dialog na temat bliskości, związków czy relacji Christian. - No, wiadomo, kobiety jakieś tam są. No jestem człowiekiem przecież. Berlin po tym względem naprawdę wiele oferuje. Każdy to wie. Chcesz to podam ci adresy, jakby co - mówi Christian.

I natychmiast mówi o Berghain, ogromnym dyskotekowym molochu ulokowanym na postindustrialnych terenach w dawnym wschodnim Berlinie. O tym, co się tam dzieje, można napisać książkę i nakręcić film. I może coś jeszcze. Z zastrzeżeniem, że odbiorca będzie mieć powyżej lat 18. Słynne technoparty to tylko przedsmak prawdziwej imprezy.

- Byłam raz. Nudy, choć moi przyjaciele z Nowego Jorku przyjechali tutaj specjalnie właśnie na tę imprezę. Stali w kolejce trzy godziny przed wejściem, bo takie są tutaj obyczaje, i w końcu... nie dostali się - śmieje się Catherine. - Looserzy!

Znaleźć kogoś właściwego

Pod względem turystów wpadających na weekend na zabawę Berlin nie różni się od wielu innych większych miast w świecie. Inna sprawa, że do Berlina zjeżdżają tysiące przybyszów, którzy - omamieni legendą otwartego i kosmopolitycznego miasta z wieloma możliwościami - wyprowadzają się z domu i często przemierzają tysiące kilometrów, by zasmakować innego życia. Albo, po prostu, znaleźć coś nowego. W kraju zostawiają nie tylko pracę czy studia, ale również rodzinę i najbliższych.

- Nie wiem, może kiedyś wrócę - deklaruje Sami. - Prawda jest taka, że tutaj nie mam nikogo bliskiego poza garstką znajomych. Na Kreuzbergu zresztą. Wiem, to stereotypowe, ale Berlin cały jest utkany ze stereotypów. Ci, którzy myślą, że życie tu wygląda jakoś inaczej, będą musieli się rozczarować - twierdzi Turek.

- Oczywiście, że jest inaczej. Może to nie jest centrum biznesowe czy rozrywkowe w sensie ekonomicznym, ale tu jest ferment, tu coś się rodzi. Poza tym możesz spotkać właściwych i ważnych ludzi - powtarza swoją kwestię jak zaklęcie Christian.

- Ja tam na Berlin nie narzekam. Jestem tu na chwilę, ale kiedyś będę na dłużej. Może zamieszkam. No ale najpierw muszę znaleźć kogoś właściwego. Ej, a może ty poznałeś kogoś fajnego, wydajesz się taki obrotny i towarzyski - zagaduje Catherine.

Poznać kogoś odpowiedniego w Berlinie to wielkie wyzwanie. Mimo że mieszka tu blisko trzy i pół miliona ludzi.

Jak mówią statystki (dane opublikowane we wrześniu 2011 roku) ponad 27 proc. z tych mieszkańców to zagraniczni, co daje około miliona przybyszów. Jedna trzecia z nich to muzułmanie i przesiedleńcy z Turcji, Iranu, Arabii Saudyjskiej. Kolejne 300 tys. to Rosjanie, Polacy, Brytyjczycy, Grecy, Serbowie i inni mieszkańcy Europy. Jest wreszcie w Berlinie spora - również ok. 300 tys. - grupa reprezentująca tereny Azji, Afryki, Ameryki.

Wielu z nich jest nielegalnie. Dane mówią o przedziale od 100 do 250 tys. osób. Wielu z nich jest z pewnością samotnych.

Dane statystyczne na ten temat milczą. Sami zainteresowani też.

MARCIN WILK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski