Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Samotny kot na naszym podwórku

Barbara Matoga
Nie każdy, napotkany na ulicy lub podwórku kot, jest zwierzęciem bezdomnym
Nie każdy, napotkany na ulicy lub podwórku kot, jest zwierzęciem bezdomnym 123rf
Porady. Zaopiekowanie się zabłąkanym zwierzęciem jest czynem ze wszech miar godnym pochwały. Warto jednak pamiętać, że nie każdy kot potrzebuje takiej pomocy i zorientować się, czy taki kot nie ma jednak właściciela.

Kota można „zgubić” na wiele różnych sposobów. Może wypaść lub wyskoczyć z okna lub balkonu. Czasem wymknie się ze źle zabezpieczonego transporterka. Może nie wrócić z kolejnej włóczęgi - bo zginie pod kołami samochodu, w psim pysku lub - zwłaszcza, jeśli jest rasowy - zostanie ukradziony. O tym, jak często i w jakich okolicznościach znikają koty, dobitnie świadczą liczne ogłoszenia zrozpaczonych opiekunów. Dzięki takim anonsom wiele zwierzaków wraca do domu - ktoś zauważył podobnego kota i dał znać, ktoś zawiózł go do schroniska lub przygarnął. Ale nie wszyscy korzystają z internetu, gdzie najczęściej można znaleźć ogłoszenia o zaginionych zwierzętach, a te, wywieszane na ulicy, często są zrywane. I dlatego zdarza się, że ukochany kot nigdy nie wraca do swojego domu. Nie każdy, napotkany na ulicy lub podwórku kot, jest bowiem zwierzęciem bezdomnym. Agata przekonała się o tym dopiero po trzech latach od przygarnięcia Miśka. Pojawił się jako kilkumiesięczny podrostek, przymilający się do każdego człowieka, brudny i wygłodzony - połykał jedzenie tak szybko, że często kończyło się to wymiotami. Zaproszony do mieszkania zjadał, co mu podano, ucinał krótką drzemkę - i prosił o wypuszczenie na zewnątrz. Wreszcie Agata zdecydowała, że trzeba włóczęgę udomowić. Misiek został wykastrowany, a na spacery wychodził wyłącznie na smyczy. I właśnie podczas takiego spaceru usłyszała radosny okrzyk: Morus - to ty żyjesz?! Okrzyk wydała prawowita opiekunka kota, która już pogodziła się z jego stratą. Wywieszała co prawda ogłoszenia o jego zaginięciu, ale miejscowy miłośnik porządku usuwał je, więc Agata nie miała szans, by dowiedzieć się, że przygarnięty kot, ma opiekunów i to w odległości kilkudziesięciu metrów od jej domu.

Zaopiekowanie się zabłąkanym zwierzęciem jest czynem ze wszech miar godnym pochwały. Warto jednak pamiętać, że nie każdy kot potrzebuje takiej pomocy. W mojej okolicy widuję od lat kilka kotów, które przychodzą do „stołówki dla bezdomniaków”. Wywiad wśród sąsiadów oraz obserwacja kocich obyczajów - na przykład fakt, że nie pojawiają się w zimne lub deszczowe dni oraz brak zainteresowania płcią odmienną, co oznacza, że są wykastrowane - wykazał, że są to domowe, lecz wychodzące koty. Czasem pojawia się wśród nich ktoś nowy - kot, który nie odstępuje człowieka, próbuje wejść za nim do domu, przesypiający noce na maskach samochodu, wreszcie - zaniedbany i z widocznymi oznakami choroby. Kociolubnemu człowiekowi trudno przejść obojętnie obok takiego przypadku i nie zająć się kocim nieszczęściem.

Ale i wtedy - poza udzieleniem pomocy i dostarczaniem pożywienia - warto zorientować się, czy taki kot nie ma jednak właściciela. Przekonała się o tym Małgorzata, bohaterka opisywanej już na naszych łamach historii Czarusia. Przypomnijmy, że dokarmiany przez nią kotek zachorował. Zabrała więc do weterynarza, gdzie okazało się, że 10-letni kot waży 1,9 kg, jest odwodniony i ma ciężko chore nerki. Małgorzata wyszła od weterynarza z postanowieniem, że umieści go w lecznicy ze szpitalikiem. Następnego dnia okazało się, że kot ma właściciela, który weterynarzowi zrobił k awanturę, bo „jego kot wrócił do domu z wygolonymi łapkami”. Kot zaś przestał się pojawiać, by po kilku tygodniach znów odwiedzić kocią stołówkę - ze świeżo wygolonymi łapkami, w znacznie lepszym stanie. Widać jego właściciel poszedł po rozum do głowy i zaczął leczyć swojego kota, bo Czaruś żyje i jest zadbany.

Warto więc pomóc potrzebującemu tej pomocy kotu, warto nakarmić każdego, który jest głodny. Ale zanim podejmiemy decyzję o przygarnięciu wałęsającego się kota należałoby sprawdzić, czy naprawdę jest zwierzę bezdomne, np. umieszczając ogłoszenia u pobliskich weterynarzy, w sklepach, a także w internecie. Można też sprawdzić stronę miejscowego schroniska, gdzie poszukujący utraconych zwierzaków umieszczają swoje anonse. Często zdarza się bowiem, że działając w dobrej wierze ktoś, widząc samotnego kota, wzywa pracowników schroniska, by się bezdomnym biedakiem zaopiekowali. Owszem, w przypadku rannego, chorego lub malutkiego kota, którym sami nie możemy się zaopiekować, jest to działanie ze wszech miar słuszne. Ale gdy kot jest w dobrym stanie i nie sprawia wrażenia zagubionego, wywiezienie do azylu może być niedźwiedzią przysługą. Bo być może jest kotem wychodzącym i ma dom, do którego sam wraca, może też być kotem wolno żyjącym, który daje sobie radę. Taki egzemplarz trafił rok temu do ogródka Oli. Nie mogąc go przygarnąć, zastanawiała się nad powiadomieniem schroniska. Ale okazało się, że Obiś jest dokarmiany także przez innych sąsiadów, ma kilka „miejscówek” w szopach, gdzie przesypia zimne noce, a do domu - owszem, wejdzie - ale zostać na dłużej nie chce. Tak więc, po wyleczeniu z drobnych dolegliwości i wykastrowaniu, Obiś wiedzie nadal żywot kota wolno żyjącego i zawiezienie go do schroniska wcale nie poprawiłoby jego losu.

Oczywiście, zarówno na niego, jak i na jego bezpańskich kolegów i tych kotów, które wypuszczane są na zewnątrz bez kontroli czyha mnóstwo niebezpieczeństw. W przypadku tych ostatnich wszystko zależy od odpowiedzialności opiekunów. To oni powinni zadbać o to, by ich pupile nie zaginęli bez wieści, rezygnując z wypuszczania kotów samopas, lub choćby zaopatrywać je w chipa albo w bezpieczną obróżkę z adresem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski