Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sashą Strunin: Musiałam dorosnąć do śpiewania jazzu

Paweł Gzyl
Sasha Strunin: od niegrzecznej nastolatki do femme fatale
Sasha Strunin: od niegrzecznej nastolatki do femme fatale Fot. archiwum,
Rozmowa z wokalistką, Sashą Strunin, która niegdyś występowała w zespole The Jet Set, o jej debiutanckiej płycie „Woman In Black”

- „Woman In Black” - to Ty?

- Jak najbardziej. Ale to oczywiście pewna metafora. Czerń asymiluje wszystkie kolory na raz, więc dla mnie oznacza siłę, odwagę i dojrzałość. Odwołuje się też do estetyki oprawy wizualnej płyty, utrzymanej w stylu amerykańskich filmów noir z lat 40. Zresztą czerń to mój ulubiony kolor, zarówno jeśli chodzi o ubiór wieczorowy, jak i codzienny.

- I pasuje do aranżacji, które trafiły na płytę. Kiedyś śpiewałaś skoczny dance, a teraz nastrojowy swing. Skąd taka odmiana?

- Każdy dojrzewa. Ja zaczynałam tak wcześnie, że byłoby dziwne, gdybym zatrzymała się na etapie muzyki dance, którą wykonywałam mając piętnaście lat. Dziś jestem starsza, to naturalne, że poszukuje. Zawsze chciałam śpiewać jazz, ale musiałam do niego dojrzeć. Trudno sobie wyobrazić, abym piosenki z takimi tekstami mogła śpiewać już na początku mojej kariery. Wszystko odbyło się więc na drodze naturalnej ewolucji.

- Pracowałaś z cenionym, amerykańskim producentem Gary’m Guthmanem. Wpadliście na siebie przypadkiem?

- Poznaliśmy się w studiu mojego narzeczonego w Warszawie, gdzie Gary nagrywał ze swoim big-bandem. Postanowiłam przyjść i się przywitać. Byłam ciekawa, kim jest muzyk, który pracował z największymi gwiazdami na świecie. Najpierw się zaprzyjaźniliśmy, a dopiero rok później postanowiliśmy zrobić coś wspólnie. Kiedy opowiedziałam o swoich pomysłach, Gary uśmiechnął się: „Jeśli chcesz zrobić coś rodem z Hollywood lat 40., to nie mogłaś lepiej trafić”. I tak zaczęła się nasza współpraca, która trwała aż dwa lata.

- Dla tych, którzy pamiętają Cię z The Jet Set sporym zaskoczeniem może być Twój wokal - śpiewasz bowiem jak prawdziwa jazzowa diva.

- Zaczęłam się uczyć śpiewu mając dziesięć lat. Dopiero później był The Jet Set. Trafiłam do zespołu jako młoda dziewczyna, ale miałam już świadomość tego, co robię. Konsekwentnie uczyłam się śpiewu najpierw w Poznaniu, a potem w Warszawie, niezależnie od tego, czy miałam grać na scenie opolskiej, sopockiej czy brać udział w Eurowizji. Przez ostatnie dwa lata, dzięki Gary’emu, odkryłam w tym zakresie nowe rejony. Wcześniej wydawało mi się, że potrafię śpiewać po angielsku i mam dobry akcent - tymczasem okazało się, że muszę pracować niemal nad każdym słowem. Poza tym, śpiewanie swingu to zupełnie inne frazowanie, oddech, podejście do harmonii i rytmu. Szczerze mogę powiedzieć, że w dwa lata przećwiczyłam to, czego uczą się studenci na wydziale jazzu Katowickiej Akademii Muzycznej.

- Twoi rodzice byli śpiewakami operowymi. To dlatego wybrałaś muzyczną ścieżkę?

- Na pewno moi rodzice mieli ogromny wpływ na to, że dziś jestem piosenkarką. Już mając dziesięć lat powiedziałam im, że chcę śpiewać. Wybrałam jednak muzykę rozrywkową, a nie operową, uważałam bowiem, że klasyka daje znacznie mniej możliwości kreacyjnych. Chciałam mieć szeroki warsztat, śpiewać różne gatunki, a nie tylko kompozycje barokowe.

-Nigdy nie miałaś w Polsce problemów z powodu swego częściowo rosyjskiego pochodzenia, choćby w szkole?

- Czasami się zdarzało, jednak jakoś to przeżyłam. Z czasem mój rosyjski akcent zupełnie zniknął. Potem to już nigdy nie miało dla nikogo żadnego znaczenia.

- Poznaliśmy Cię, kiedy mając piętnaście lat wkroczyłaś na scenę jako wokalistka duetu The Jet Set. Jak to się stało, że w tak młodym wieku funkcjonowałaś już w profesjonalnym show-biznesie?

- Chodziłam na lekcje śpiewu w Poznaniu, jeździłam na różne przeglądy i festiwale zbierając doświadczenie i nagrody. Pewnego razu moja nauczycielka śpiewu, Marzena Osiewicz, przedstawiła mnie dwóm znanym producentom. Spodobałam im się na tyle, że zaproponowali moim rodzicom kontrakt. Ponieważ bardzo chciałam wyrwać się z kręgu dziecięcych festiwali, postanowiłam dać sobie szansę w dużym projekcie komercyjnym.

- Największym sukcesem The Jet Set był występ na Eurowizji w 2007 roku. Jak wygląda to wielkie show od kulis?

- To najbardziej profesjonalny festiwal, w jakim brałam udział. Ogląda go przecież pół miliarda widzów - dlatego bez względu na to, w jakim kraju się odbywa, odpowiadają za niego skandynawscy specjaliści, dzięki czemu co roku jest na niesamowitym poziomie. My mieliśmy szczęście wystąpić w Helsinkach - i to właśnie tam pierwszy raz zobaczyłam, jak każdą sekundę show można przygotować pod kątem telewizyjnej transmisji. Każdy ruch kamery był przemyślany - a wykonawcy dokładnie wiedzieli jak mają się zaprezentować. Choć wcześniej śpiewałam na festiwalach w Opolu i Sopocie, czegoś takiego w Polsce wtedy nie widziałam.

- „Woman In Black” to tylko przygoda ze swingiem na jedną płytę czy zamierzasz dalej kierować karierę w tę stronę?

- Po jazzie teraz czas na heavy metal. (śmiech) Żartuję. Oczywiście będę rozwijać to, co zaczęłam na „Woman In Black”, przede wszystkim dlatego, że gdy wchodzę na scenę czuję, że to dokładnie to, co mi w duszy gra. Niebawem rozpoczynam pracę nad drugim albumem, już gromadzimy z Garym materiały. Nie zawiodę więc tych, którym spodobała się „Woman In Black” - zostaję w stylu, o który tak długo walczyłam.

ZOBACZ TAKŻE: Filtry UV - chronią czy szkodzą? Pierwsza w Polsce skin coach odpowiada

Źródło:Agencja TVN

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski