W Zundert, gdzie urodził się Vincent van Gogh, nasi rodacy nie są mile widziani Fot. autorka
List z Holandii
Większość z nich mieszka w parku rekreacyjnym Patersven koło Wernhout, 6 km od Zundert. Znany kiedyś park, w którym nie tylko holenderscy emeryci szukali wytchnienia i spokoju, zamienił się w polsko-rumuńską enklawę, niestety, owianą złą sławą. Na to, co dzieje się w parku, od lat narzekają wszyscy. W internecie aż gorąco od negatywnych opinii - po polsku i po holendersku. To temat dyżurny nie tylko regionalnych mediów.
- To straszne miejsce - żali się Bożena, która mieszka w przytulnym, czystym domku wraz z koleżankami. Niestety, jedna toaleta i łazienka musi wystarczyć 8 osobom. To akurat najmniejszy problem. Gorzej z pracą.
Teresa jest tu po raz trzeci i przyznaje, że nie wszystkie domki w parku są takie, jak ich. - W domu, w którym mieszkał mój kolega, wykorzystano nawet pomieszczenia gospodarcze na jednoosobowe sypialnie. Chłopaki spali więc w magazynie na kosiarkę i ziemniaki, a nawet w suszarni, w której zmieści się tylko łóżko i mała płócienna szafa.
Za te "luksusy" firma "Exotic Green" inkasuje od każdego mieszkańca po 80 euro tygodniowo. - Jak się nas tak poupycha, to w jednym domku zmieści się nawet 10 osób. Niech sobie więc pani policzy, ile to pieniędzy - dodaje Teresa.
- To, co się dzieje w parku, to koszmar! Bijatyki i imprezy są codziennością. Zdarzają się i gwałty. Co chwilę przyjeżdżają karetki - dopowiada Asia.
Także w samym Zundert Polacy nie mają najlepszej opinii. Cory Veen od lat przyjeżdżała do Zundert w niedzielę na zakupy. - Teraz boję się tam jechać. Zwłaszcza w niedziele jest nieprzyjemnie. Z powodu Polaków. Rozumiem, że ciężko pracują przez cały tydzień i na zrobienie zakupów została im wyłącznie niedziela, ale zachowują się tak głośno, jakby tylko oni istnieli. To irytuje - skarży się Holenderka.
Cory opowiada, że przed sklepem stoją grupki Polaków, trudno się przez nie przebić, mężczyźni nie reagują. Są spragnieni podwójnie: raczą się kupionym właśnie piwem i cieszą spotkaniem ze znajomymi.
Asia, Bożena i Teresa przyznają, że niektórzy Polacy zachowują się skandalicznie. - To niewielka grupa, najgorszy element, ale z ich powodu miejscowi nie mają o nas dobrej opinii - mówią niemal jednocześnie.
Dziewczyny wstydzą się za "polski element", ale co mają zrobić? - Większość przyjeżdża tu tylko na trzy miesiące, chcą zarobić i szybko wrócić do kraju - mówi Bożena.
One też. Dlatego nie są zainteresowane holenderską kulturą, holenderskimi sąsiadami, bo przecież i tak nie porozmawiają z nimi po polsku, a one nie mówią po niderlandzku. Jakie wspomnienia przywiozą do kraju? - Nieprzyjemne - odpowiadają zgodnie.
Na pożegnanie tłumaczą, jak dojechać do słynnego parku Patersven.
Park Patersven przy tej pogodzie wygląda jak martwy. Basen zapuszczony, obok straszą ruiny dawnego centrum kulturalnego, w którym był polski sklep i polski pub "Pod Papugami". Dzisiaj został z nich tylko szkielet. Dwa lata temu budynek spłonął, sprawców podpalenia do dziś nie wykryto. Nieoficjalnie się mówi, że podpalili go pijani Polacy, których wyproszono z dyskoteki.
Od strony Zundert nadjeżdżają, jeden za drugim, żółte samochody firmy "Exotic Green". To polscy pracownicy wracają na kwatery. Żółte samochodziki pędzą tak jeden za drugim dwa razy w ciągu dnia: rano do pracy i po 17.00 z pracy. Teraz, ustawione równiutko przy domkach, wskazują, gdzie mieszkają Polacy.
Wojtek wraz z żoną i dzieckiem przebywa w Holandii już od kilku lat. Też mieszka w parku Patersven, ale przed jego domem nie stoi żółte suzuki. Wojtek ma stałą pracę, własny samochód i antenę satelitarną. To elita wśród polskich pracowników, akceptowana powoli przez holenderskich sąsiadów. Zresztą Wojtek nieźle już zna niderlandzki. I nieraz słyszy, co okoliczni Holendrzy mówią o rodakach. - Jak tu źle było wcześniej, świadczy fakt, że gmina Zundert wprowadziła zakaz sprzedaży alkoholu Polakom.
Wojtek jest zadowolony z pracy, z mieszkania. Za krajem nie tęskni, bo praktycznie cała jego rodzina jest w Holandii. W niedziele nie robi zakupów w Zundert, lecz zwykle jedzie z rodziną do Bredy, do polskiego kościoła. Ale wie, że wielu polskich mieszkańców parku nie ma co ze sobą zrobić w weekendy. Więc piją.
Ilu Polaków przebywa w tym miejscu? - Teraz może 400, ale bywa, że nawet 1600 - mówi Hans de Jong. Starszy pan, który mieszka kilka domów dalej od Wojtka, chętnie przyłącza się do rozmowy: - To okropne mieć sąsiadów, których się nie rozumie. Do tego jeszcze piją, włączają muzykę na cały regulator i jeżdżą jak szaleni.
Jednak zaraz przyznaje, że z polskimi rodzinami nie ma żadnych kłopotów: - To bardzo przyjemni sąsiedzi, nie mam nic przeciwko nim. Bo z rodzinami jest zupełnie inaczej. Gorzej, jak w jednym domku mieszka 10 facetów.
Zaznacza jednocześnie, że zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo Polacy są potrzebni holenderskiej gospodarce. - Tylko jak to zrobić, by mieć ich do pracy, ale nie mieć ich za sąsiadów - mówi.
Teraz w parku Patersven pomiędzy domami, przed którymi parkują charakterystyczne żółte suzuki i widnieją anteny satelitarne, gdzieniegdzie stoją domy Holendrów. Prawie co drugi jest pusty, wystawiony na sprzedaż. - Uciekają przed Polakami? - pytam Marijke Roks.
- Nie, to przez kryzys. Wielu Holendrów ma tu po dwa trzy domy, zarabiają, wynajmując je Polakom. Polacy są więc potrzebni także im. I zapewnia, nie ma absolutnie nic przeciwko Polakom.
Jolanta van Grieken-Barylanka
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?