Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Schimscheiner bez zadyszki

Wacław Krupiński
Pragnie zachować młodość, dlatego zaczął dbać o ciało. Tak, by podnosić córkę i dobrze wyglądać na scenie. Tylko w tym roku zagrał w trzech premierowych spektaklach. Wszystko dzięki temu, że w macierzystym teatrze nie jest obsadzany.
Pragnie zachować młodość, dlatego zaczął dbać o ciało. Tak, by podnosić córkę i dobrze wyglądać na scenie. Tylko w tym roku zagrał w trzech premierowych spektaklach. Wszystko dzięki temu, że w macierzystym teatrze nie jest obsadzany. Fot. Andrzej Banaś
Ma problem z upływem czasu. Zwłaszcza, gdy idzie się napić wódki i widzi przy barze ludzi 15 lat młodszych od siebie. Knajp na takie bardziej dla niego odpowiednie nie zamierza jednak zmieniać. Bo TOMASZ SCHIMSCHEINER jest uzależniony od patrzenia na młode dziewczyny.

– Ale klata! Chodzisz regularnie na siłownię?

– Nie cierpię takich miejsc. Trenuję sam. Wróciłem do ćwiczeń, które proponował nam Marek Lech w PWST na wuefie. A zmotywowała mnie 1,5-roczna Adelka. Podrzucając ją, zasapałem się. Pomyślałem: nie może mieć przecież fizycznie starego ojca. Zacząłem się ruszać. I wspinam się na ściance. Wtedy całe ciało pracuje. Rok chodziłem, by zrobić kurs skałkowy.

– Masz problem z upływem czasu?

–No, mam. Idę się napić wódki i widzę przy barze ludzi 15 lat młodszych.

– To zmień knajpy na takie, do których chodzą Twoi rówieśnicy.

– Nie mogę. Nie potrafię sobie odpuścić wyglądu młodych kobiet. Choć boję się, żebym nie był dzidzia-piernik? Znasz pojęcie dzidzia-piernik? To ktoś, kto nie ma świadomości swojego wieku, a stylizuje się na młodzieńca.

– Sylwetki młodzi mogą Ci pozazdrościć.

– Do dbania o nią zmotywowała mnie też rola w „Kogucie w rosole” w STU, gdzie jako jeden z grających w peep-show muszę się rozbierać. Koledzy też nagle zaczęli dbać o siebie.

– Rozbierałeś się w „Zwierzeniach pornogwiazdy” i jako gej Patrokles w „Każdy musi kiedyś umrzeć, Porcelanko”, ostatnio stoisz nagi w STU w „Body Art”.

– Chcesz powiedzieć, że jestem aktorem rozbierającym się.

– Chcę zapytać, jak się wtedy czujesz.

– Ciało to mój warsztat pracy. Jeśli reżyser chce z niego korzystać, bardzo proszę. Jak będzie trzeba, żebym był gruby, będę gruby.

– Ostatnio z żoną Beatą pokazaliście znakomicie odbierany spektakl „Dziecko dla odważnych”, wg książek Leszka K. Talki.

– To pierwsza produkcja teatralna, której się podjąłem. Sami znaleźliśmy materiał, w którym się zakochaliśmy, reżyserkę Justynę Kowalską i pieniądze. To nasz prezent dla wszystkich rodziców. I wspaniale się na nim bawią. Będziemy to grać w STU częściej.

– Raz jeszcze ujawnia się Twoja vis comica.

– Lubię bawić ludzi.

– Wcześniej przygotowaliście „Piętę”. Jak się gra w małżeńskim tandemie?

– Znamy się na wylot, każdy fałsz wyłapujemy. Tak więc jest dobrze. Przy „Dziecku...” tylko raz doszło do straszliwej awantury. Z mojego powodu. Ale po tym spektaklu musimy na scenie od siebie odpocząć. Razem w domu, w teatrze i jeszcze dwa wspólne spektakle.Wystarczy.

– Córka Lena wybrała ten sam zawód, kończy IV rok PWST.

– Ostatnio na przeglądzie szkół teatralnych w Łodzi dostała wyróżnienie, pięknie zagrała. Byliśmy z Beatą z niej dumni. Ja swoją pierwszą nagrodę dostałem dopiero po parunastu latach grania.

– Za rolę w „Prywatnej klinice” w Teatrze Ludowym. Masz poczucie, że jesteś gwiazdą tego teatru?

– Co to za gwiazda, dla której nie ma ról?! Ale chwalę się tą sceną gdzie tylko mogę! Jest moja od 24 lat, kiedy to wraz z nowym dyrektorem i odmienionym zespołem budowaliśmy teatr na nowo. On mi daje poczucie zakorzenienia, tożsamości.

– Fakt, grasz od 10 lat w „Zwierzeniach pornogwiazdy”, od 12 w „Prywatnej klinice”, i „Pół żartem, pół sercem” Tyle.

– I to jest kapitalna rzecz, zwłaszcza gdy się patrzy na świat tak, jak ja się staram – jasno. Nie mam u siebie roboty, to szukam gdzie indziej.Uruchamiam swą kreatywność. Dzięki temu zagrałem u Agaty Dudy-Gracz we wrocławskim Teatrze Współczesnym w „Rewizorze” – i to Bobczyńskiego, którego uczyniła postacią główną. W Capitolu obsadziła mnie w „Ja, Piotr Riviere...”, który zebrał wiele nagród. W STU wszedłem już w czwarty spektakl. W moim życiu teatralnym nigdy nie działo się tak fantastycznie. Tylko w tym roku zrobiłem trzy premiery. Wszystko dzięki temu, że w macierzystym teatrze nie jestem obsadzany.

– Po roli w „Oleanny” w Ludowym napisano, że jesteś jednym z najwybitniejszych aktorów współczesnego teatru.

– Cudne. Ale co to naprawdę znaczy, co mi daje? Pięknie brzmi, ale czy to jest dla mnie ważne? Opinie są lub ich nie ma. Liczy się praca. Z filmu o ks. Tischnerze zapamiętałem jego opowieść, jak to podczas powodzi w Łopusznej stojący na kładce Jasiek z Józkiem zobaczyli płynący w kierunku mostku kapelusz z piórkiem. „Patrz, Józek, pikny kapelusik ku nam płynie”. A Józek na to: „To nie jest kapelusik, to Stasek. W dupie ma powódź. Orze”. I opowiedziawszy to, ks. Tischner rzekł: „To idę orać”. To się liczy. Robota.

– Masz w tej robocie jakieś pragnienia?
– Tak, na przykład spotkać się na scenie z Andrzejem Chyrą. I wierzę, że to nadejdzie. Nie mam zamiaru rezygnować z zawodu. Zatem prędzej czy później spotkam się z nim i z innymi.

– A po studiach chciałeś rzucić aktorstwo.

– Chciałem. Niewiele grałem, brakowało pieniędzy, pracowałem na budowie, sprzedawałem długopisy żelowe, handlowaliśmy z Beatą sprowadzanymi z Chin ciuchami, woziłem do sklepu ojca mięso...

– Parę lat czekałeś na większą rolę; Jerzy Stuhr reżyserował „Macbetha”, zagrałeś Macduffa...

– Długo byłem niedojrzały, niepokorny i zadufany w sobie, z poczuciem, że jestem wielki, a to gówno prawda. Pozbyłem się tych obciążeń chyba, dopiero pracując z Arturem „Baronem” przy filmie o ks. Tisch­nerze.

– Tyle lat mówiłeś, że jesteś aktorem nieśpiewającym, a wcieliłeś się w Presleya w „Aniele w Krakowie”, zagrałeś w Hello, Dolly” w gliwickim Teatrze Muzycznym, wystąpiłeś w gali Przeglądu Piosenki Aktorskiej...

– Od lat o tym marzyłem. I Agata Duda-Gracz mi to umożliwiła. Bo ja uwielbiam śpiewać. Pod prysznicem, przy gotowaniu. Na studiach naprawdę tego nie umiałem, byłem na granicy zaliczenia przedmiotu, a zarazem Marta Stebnicka, ucząca nas piosenki, przepowiedziała mi: „Tomek, jeszcze będziesz zarabiał śpiewaniem”.

– Z Agatą Dudą-Gracz pracowałeś niejeden raz.

– Zaprosiła mnie do improwizacji na Scenie w Bramie Teatru Słowackiego; ojciec i syn. Marian Dziędziel i ja. Ileż ja się na­uczyłem wtedy od Dziędziela, ja pierniczę! To był wspaniały prezent od Agaty. Później dzięki niej zagrałem w STU w „Romeo i Julii”, miałem 40 lat i byłem Romeem. Cud.

– Parę razy miałeś szczęście, choćby spotkawszy się z Anną Polony, grającą gościnnie w Ludowym w „Stara kobieta wysiaduje”. Ona i Ty – Kelner.

– Miałem za partnerkę jedną z najlepszych aktorek w Polsce! Po raz pierwszy poczułem wtedy własną wartość. I podczas naszych scen od razu zaczęła mnie reżyserować, jak ucznia...

– Byłeś jej studentem?

– Nie, dzięki temu nie miałem szkolnego respektu. Prowadziła mnie fantastycznie, podpowiadała, sugerowała. Ale któregoś dnia jej uwaga nagle wytrąciła mnie z równowagi. I wyszedł ze mnie ten francowaty, impulsywny Schimscheiner, którego nie lubię: „K..., Hanka, jak jeszcze raz mi prze­rwiesz, to cię chyba zabiję!”. Wyrzuciłem to z siebie i zamarłem. A ona na to:. „Dobra, jestem już cicho”. I wtedy poczułem, że zobaczyła we mnie partnera, że zerwałem ze szkołą. To była piękna lekcja od Hani. Zakochałem się w niej, jakby miała 20 lat. Naprawdę. Jak facet. Tęsknię za nią.

– Od 11 lat grasz w „Na Wspólnej”. I co – z kochanką się rozstałeś, nowy partner żony się nie sprawdza. Wrócisz do niej?

– Nie wiem. Poprosiłem w serialu o urlop. To bardzo fajny kawał mojego życia, ale chciałem zobaczyć, czy jestem w stanie wytrzymać bez tych dni na planie w Warszawie. I bez tych pieniędzy, a są bardzo przyjemne...

– To co z Andrzejem Brzozowskim?

–- Nawet chciałem, żeby mnie scenarzyści zabili. Ale pomyślałem, że wystarczy śmierci w serialach – i Piotrek Cyrwus w „Klanie”, i Kożuchowska w „M jak miłość”, zatem mój bohater będzie żył. Więcej nie zdradzę.

– Jak widzisz swe najbliższe lata?

– Na pewno będę zapieprzał, dopóki mam siłę. Cieszę się życiem, czuję się silny, chcę to wykorzystać do dna.

Tomasz Schimscheiner, lat 47, żona Beata – także aktorka, ślub wzięli jeszcze na studiach.

Dwie córki. Lena – lat 22, Adelka – 6.

Za postać Ryszarda w granej od 12 lat „Prywatnej klinice” otrzymał Nagrodę im. Wojtka Szawula za najlepszą rolę komediową. Ostatnio odebrał Nagrodę Publiczności w plebiscycie Teatru im. Słowackiego za rolę Patroklesa jako najlepszy aktor grający gościnnie.

Optymista, członek Fundacji „Świat ma sens”, stawiającej sobie za cel promowanie optymizmu.

– Nawet pisałem felietony na ten temat. Czerpałem ten optymizm z „Historii filozofii po góralsku”, kręconej dla telewizji, i z monodramu o Marku Edelmanie, który mówił: „Bo przecież jak cię nie zabiją, to już jest dobrze”. Tak, wolę się cieszyć, niż smucić.

Lubi górskie wędrówki i piłkę nożną. Lubi też spędzać czas w niemal stuletniej drewnianej chałupie, przeniesionej do pewnej miejscowości w Tarnowskiem i odnowionej.

To jego głos reklamuje słodkości krakowskiego Wawelu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski