Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Schodkami do nieba

Redakcja
Na górę wiedzie spirala drewnianych wąskich schodków. Bez poręczy, w półmroku. Trzeba się trzymać solidnego sznura zwisającego z kościelnego sklepienia. Roman Chorzępa trafiłby nogą w każdy schodek choćby w największych ciemnościach. Codziennie, po kilka razy, przemierza tę trasę. Od prawie czterdziestu lat.

- Miałem kiedyś trochę czasu i policzyłem. Wyszło, że w ciągu tych lat pokonałem w sumie siedemnaście milionów schodów.

Wynik byłby jeszcze bardziej imponujący, gdyby pan Roman doliczył wesela, pogrzeby i koncerty dla turystów, z okazji których też wspina się po schodkach.
Droga zajmuje mu kilka minut. Zasapie się, i owszem, lecz troszkę tylko. Oddech łapie szybko i zaraz gotów jest grać.
Roman Chorzępa ma życie poukładane jak w zegarku. Od stycznia 1968 roku, gdy został klasztornym organistą, dzień w dzień, o tej samej godzinie, przemierza tę samą drogę. Cztery msze na dzień, siedem w niedziele i święta. Mieszka niemal u bram kościoła i klasztoru Bernardynów w Leżajsku. Jego parterowy domek z charakterystycznym gankiem przycupnął przy samej ulicy, na placu nazwanym bardzo po krakowsku - Mariackim.
To był wielki zaszczyt: zostać organistą jednego z najznamienitszych instrumentów na świecie. Sława leżajskich barokowych organów zawsze była tak duża, że nawet jego - mimo wieloletniej zawodowej praktyki - onieśmielała.
Spokojnie się wyśpię
Takie organy muszą onieśmielać - 74 rejestry (głosy), około 6 tys. piszczałek. W Polsce tylko w Oliwie są od nich większe, ale znawcy tematu często wolą leżajskie - są starsze o całe stulecie i mają brzmienie bliższe oryginalnemu. Unikalne w skali światowej efekty dźwiękowe. Zbudowane w XVII wieku z fundacji hr. Andrzeja Potockiego z Łańcuta przez Jana Głowińskiego, znanego krakowskiego organomistrza, zdobią na szerokość 28 metrów trzy nawy bazyliki. Monumentalna artystyczna oprawa składa się z setek złocących się rzeźb w miękkim drewnie. Podczas corocznych letnich festiwali w bazylice bernardyńskiej w Leżajsku występują wybitni aryści z Polski i Europy. Bach, Schumann, Vivaldi czy inni mogą liczyć na najlepsze wykonanie.
- Kiedy pomoim poprzedniku, Franciszku Larendowiczu, zostałem tutaj organistą, podczas pierwszej oficjalnej styczności zwybitnym instrumentem miałem podwójną tremę -wspomina pan Roman. - Zazezwoleniem władzy zwierzchniej klasztoru debiut przypadł namszę imieninową mojego wuja, Franciszka Kurowskiego, przycałej rodzinie. Debiut wypadł z____pewnymi mankamentami, tak to dzisiaj oceniam. Ale ze mnie żaden przecież wirtuoz, tylko zwykły kościelny organista.
Drugą - podobnie wielką - tremę miał... 38 lat później. W sierpniu 2006 r. obchodził 70-lecie pracy artystycznej. Z tej okazji w bazylice odbył się jego uroczysty koncert. Tak się przed nim denerwował, że gdy skończył koncertowanie i ledwie oderwał palce od pulpitu, najpierw z ulgą pomyślał: chwała Bogu, już dziś w nocy spokojnie się wyśpię...
- Co innego, gdy gra się dla ludzi, którzy przychodzą się modlić, a_co innego, gdy przychodzą posłuchać tylko twojej gry -tłumaczy swoje ówczesne napięcie.
Z okazji niezwykłego jubileuszu zewsząd otrzymał gratulacje. Napisał do niego specjalnie ks. bp prof. Ignacy Dec, ordynariusz diecezji świdnickiej, absolwent leżajskiego liceum.
Krzepa i**słabość**
Roman Chorzępa jest bodaj najstarszym czynnym organistą kościelnym w Polsce. Za kilka miesięcy ukończy 93 lata. Nawet w Leżajsku niektórzy się dziwią: - _Ten człowiek ma aż tyle lat?

Ten człowiek co dnia wchodzi na górę po wąskich schodkach, zasiada za pulpitem organów, intonuje pieśni religijne. Codziennie się go widzi, jak krzepko przemierza swoją stałą trasę - z domu do klasztoru, z klasztoru do domu.
Urodzony w pobliskim Sokołowie Małopolskim, syn wiejskiego skrzypka. Jako mały chłopiec nosił w rękach piszczałki, gdy budowano organy w jego rodzinnym kościele. Poczuł słabość do tego instrumentu. Miał w swoim życiu dwa krakowskie epizody. W kolegium serafickim ojców kapucynów przy Loretańskiej uczył się gry na organach, na skrzypcach, śpiewu chóralnego. Występował w znanym w latach 30. chórze męskim "Echo". Do dzisiaj z podziwem wspomina jednego ze swoich nauczycieli - prof. Bolesława Wallek-Walewskiego, wybitnego krakowskiego kompozytora, obdarzonego niewiarygodnym słuchem, który zasłynął głównie jako dyrygent chórów akademickich. We wrześniu 1939 roku Roman Chorzępa brał udział w wojnie obronnej, znalazł się w obozie jenieckim na krakowskim Dąbiu, z którego szczęśliwie udało mu się wymknąć.
Organistą jest od 70 lat, po zdanym egzaminie w referacie organistowskim w kurii Biskupiej w Przemyślu. Zaczynał w kościele farnym, w leżajskim rynku, zastępując Karola Gdulę. Powrócił tam po zakończeniu wojny. W kościele Bernardynów, na drugim krańcu miasteczka, pojawił się wkrótce po śmierci Franciszka Larendowicza.
Kto zepsuł organy?
Larendowicz to także legenda leżajskich organów. Urodzony w 1880 roku, absolwent Konserwatorium Towarzystwa Muzycznego w Krakowie, grał na nich nieprzerwanie 62 lata! Ilu jeszcze kościelnych organistów w Polsce miało lub ma taki staż?
W ciągu stu lat organy w Leżajsku na stanowisku organisty wymagały ledwie dwóch zmian, bo zatrudniani przez ojców bernardynów ludzie okazywali się długowieczni i wyjątkowo wytrwali.
Larendowicz grał na organach niemal do śmierci. Dożył 86 lat. Twierdzą niektórzy, że w długowieczności klasztornych organistów musi tkwić jakaś tajemnica. Być może ich serce konserwują tak świetnie owe… strome schodki prowadzące na chór muzyczny?
Jako się rzekło, żywot kościelnego organisty jest ustabilizowany, w ciągu dziesięcioleci żadnych nadzwyczajnych zdarzeń. Tylko kilka lat temu, przy okazji generalnego remontu organów, rzeszowska prasa napisała, że znakomity instrument z Leżajska wskutek niefachowości francuskich konserwatorów stracił swoje oryginalne brzmienie! Zrobiła się wielka sensacja, której pan Roman nigdy nie uległ.
- Nie, nie popsuli organów Francuzi, nie wierzyłem wto odpoczątku. Codziennie przecież tam jestem, wiem, co się dzieje. Prawdą jest, że władze klasztoru wybrały potem inną firmę konserwatorską, ale szczegółów sprawy nie znam. Wiadomo mi jednak, że Francuzi miechy obili skórą bardzo solidnie, bez zastrzeżeń. A____organy jak grały, tak grają.
Izabela Piegdoń, lwowianka z pochodzenia, mieszkanka Leżajska od dziesiątków lat, jest dobrą znajomą Romana Chorzępy. - On ten instrument traktuje jak swoje dziecko, opiekuje się nim. Wdużym stopniu zadbał też ojego wielką sławę, gdyż zjawia się wbazylice nakażde zawołanie. Co przyjedzie jakaś ważniejsza wycieczka, dzwonią doniego zklasztoru dodomu. ARoman, mimo tej swojej dziewięćdziesiątki nakarku, wszystko rzuca ijuż tam biegnie, żeby zagrać.
Pani Iza dobrze pamięta, że za jego poprzedników tak nie było.
-Wtedy należało bardzo zabiegać, aby posłuchać organów koncertowo, pozanabożeństwami. Rozbrzmiewały dużo rzadziej, naspecjalne okazje, jak naprzykład śluby wrodzinie Potockich. Kiedy Roman nie będzie mógł już wyjść tam nagórę, by zasiąść zapulpitem, skończy się dla tych organów pewnaepoka. Nie mam wątpliwości.
Każdego dnia przed wejściem na chór pan Roman w tym samym miejscu się zatrzymuje, by pokłonić się Matce Boskiej Leżajskiej, która dobrymi oczyma spogląda z cudownego obrazu. W 1656 r., przed potyczką ze szwedzkim wojskiem, modlił się przed obrazem hetman wielki koronny Stefan Czarniecki, a jeszcze wcześniej król Władysław IV dziękował tu za zwycięstwo nad Turkami pod Chocimiem w 1621 r.
Kiedy już jesteśmy na górze, pan Roman wyjaśnia, że ma się do wyboru trzy organy, bo organy w Leżajsku są trzy w jednych, stanowią całość; nie ma na świecie drugich, na których może grać jednocześnie trzech organistów. - Najrzadziej używa się tych wkaplicy św. Franciszka, najczęściej główne, wgłównej nawie.
Od niepamiętnych czasów krąży pogłoska, że gdyby zagrać na trzech organach pełną mocą, mury XVII-wiecznej bazyliki mogłyby popękać. - Nie wiem skąd się wzięło takie przypuszczenie. Przecież już nieraz instrument wydawał wszystkie możliwe dźwięki, zudziałem trzech organistów. Ico? Żadnych rysów na____murach!
Ale dziwić się ludziom, że wymyślają takie rzeczy? Od instrumentu bije potęgą nawet gdy milczy. Pod zdobionymi prospektami kryją się piszczałki, w których łatwo zmieściłby się dorosły człowiek. Największe mają prawie 11 metrów długości, najmniejsze są wielkości zapałki.
Powietrza, powietrza...
Pan Roman zna wszystkie tajemnice instrumentu. Prowadzi na zaplecze, gdzie zamontowane są wielkie miechy. Całkiem nie tak dawno - do Leżajska prąd dotarł dopiero w 1954 roku - miechy, które wytwarzały sprężone powietrze dostarczane do wiatrownic, napędzane były nożnie, teraz działa dmuchawa elektryczna. - Mężczyźni poruszający miechy nogami nazywali się kalikanci. Byli to ludzie słusznej postury, zktórych wciągu upalnego lata itak pot spływał strumieniami. Wczasie odpustów, gdy organy były w____częstszym użyciu, kalikanci, by nie paść ze zmęczenia, mieli swoich zmienników.
Nie działa już dzwonek kalikancki uruchamiany z odległości przez organistę w odpowiedniej chwili - jako sygnał: powietrza, dajcie powietrza!...
Najstarszy kościelny organista siada za pulpitem, włącza małą lampkę i przez chwilę wnętrze kościoła wypełnia dostojna muzyka. Kiedy przychodzi mu zagrać dla młodzieży, wybiera utwory lekkie i łagodne, dorosłym chce ujawnić maksymalną moc organów, pozostawić ich, już po koncercie, z narastającym brzmieniem w uszach.
Tylko laikowi może się wydawać, że organiści tak olbrzymiego instrumentu z czasem tracą słuch, że to ich zawodowa przypadłość. - Nigdzie nigdy nie czytałem, by była to prawda. Owszem, na____jedno ucho słyszę już gorzej, ale to ze starości, proszę pana, ze starości.
Najgorzej gra się zimą. W zabytkowej świątyni nie ma ogrzewania. - Palce kostnieją, nie można____grać ani tak szybko, ani tak błyskotliwie.
Dzisiaj panu Romanowi najbardziej dają się we znaki schodki, a nie potężny głos organów wprawiający otoczenie w wielkie wibracje. Przed laty, na niedługo przed objęciem przez Romana Chorzępę stanowiska klasztornego organisty, odwiedził go Franciszek Larendowicz. Był już po osiemdziesiątce i też narzekał na schodki prowadzące na chór.
- Wiesz co, Romek -westchnął pewnego dnia - tyle razy już ponich wchodziłem, że prędzej do____nieba bym zaszedł.
Kiedy rozstał się z organami, zmarł w ciągu dwóch tygodni.
WIESŁAW ZIOBRO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski