Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ściana, słowo, podłoga

Łukasz Drewniak
Recenzja. Tak przed pierwszą wojną czeczeńską grało się wszystkie te enigmatyczne dramaty poetyckie. Nazywaliśmy ów styl inscenizacyjnym teatrem podłogowym, bo na kameralnych, najczęściej piwnicznych scenach aktorzy mruczeli liryczne frazy z opuszczonymi głowami, jakby spowiadali się do własnych butów. Nie wierzyłem, że to jeszcze kiedyś zobaczę. A tu masz.

Wojciech Faruga wystawił sztukę Artura Pałygi „W środku słońca gromadzi się popiół”, laureatkę ostatniej edycji Gdyńskiej Nagrody Dramatycznej, właściwie po raz drugi. W listopadzie ubiegłego roku odpowiadał za jej aranżację aktorską i przestrzenną, pierwsza podpowiedź, jak to można grać na polskich scenach. Przecież dramat Pałygi to wyzwanie już w lekturze: zapis myśli, stanów emocjonalnych, słów i przeczuć, które przechodzą przez głowy setek osób o jednej godzinie, dwunastej w południe, kto wie, czy nie w ostatnią sekundę przed końcem świata. Pałyga narzucił swemu utworowi kosmiczną skalę i boską perspektywę podpatrywania i podsłuchiwania ludzkości. A gatunkowo to i poemat, i reportaż, słowotwórczy i foniczny eksperyment.

Faruga wykonał wtedy w Gdyni kolosalną, ale intuicyjną robotę. Uruchomił grupkę aktorów Teatru Miejskiego ubranych po cywilnemu, którzy jak grupka archeologów języka i obyczaju odtwarzali odnalezione napisy, wychwycone z eteru zagubione słowa. Rysowali kredą obrysy ruchu i dźwięku, miksowali z pomocą tabletu i mikrofonów swoje głosy. Byli jakby fabryką obrazów, słów i opowieści. Kto wie, czy dzięki temu niegotowemu spektaklowi Pałyga nie wygrał Gdyni.

A teraz w Krakowie młody reżyser robi jakby trzy kroki wstecz. Zamyka czwórkę aktorów w kabinie akustycznej, oślepia światłem i każe im opowiadać o swoich reakcjach na ekstremalne doznania: śmierć matki, która spłonęła w pożarze, śmierć dziecka w wypadku, brak kontaktu ze sparaliżowanym synem… Faruga wyeliminował kontekst apokaliptyczny, końcem świata jest tu odejście najbliższych. Pewnie można i taką historię wydobyć z amorficznej sztuki Pałygi. Gorzej, że każda z tych spowiedzi jest wrzucona w fałszywą sytuację. Cztery osoby są razem, a jakby oddzielnie. Mówią obok, a jednocześnie dla tych innych. Odgrywają partnerów, służą za rekwizyt. W efekcie widz czuje się raz jak schowany za weneckim lustrem podglądacz z sali przesłuchań, innym razem jak uczestnik seansu terapeutycznego: opowiedz mi o swoich traumach.

Biedni aktorzy Starego robią, co mogą. Jak pięknie pruje się Dorota Segda, jak Małgorzata Gałkowska próbuje uchwycić nieostrości wypartego cierpienia… Nic to nie daje. Nawet najmocniejszy w dramacie monolog ojca (Paweł Kruszelnicki), który z pomocą losowo odczytywanych liter próbuje odczytać telepatyczny przekaz chorego dziecka brzmi nieautentycznie. Może dlatego, że aktor w tej samej chwili dotyka leżącą na podłodze Segdę, która udaje jego syna, a może po prostu śpi wyczerpana. Z opowieści metafizycznej robi się nagle jakaś banalna, międzyludzka interakcja. Reszta teatru, jaki został uruchomiony w spektaklu, polega na solowym lub grupowym staniu lub kucaniu pod ścianami i po kątach. Nie ma poezji ani empatii. I to nie jest nawet cień, nawet strzęp sztuki Pałygi.

Nie wiem, czemu Farudze nie wyszło w Starym. Niby dobrze, że przy Jagiellońskiej biorą do repertuaru dobry dramat i reżysera na fali, a jednocześnie jakby nikt tu nie miał serca do takiego teatru, wyciszonego i skupionego, przepuszcza się ewidentne błędy i chybione założenia inscenizacyjne. Szkoda Pałygi.

Narodowy Stary Teatr w Krakowie Artur Pałyga „W środku słońca gromadzi się popiół”, reż. Wojciech Faruga

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski