Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Senderski: Zostałem w Beskidzie, żeby w Andrychowie odbudować futbol

Jerzy Zaborski
Jerzy Zaborski
Przemysław Senderski
Przemysław Senderski
Rozmowa z 27-letnim PRZEMYSŁAWEM SENDERSKIM, obrońcą czwartoligowego Beskidu Andrychów

- Trafił Pan do siatki Unii w derbach zachodniej Małopolski IV ligi piłkarskiej, ale sędzia gola nie uznał, więc spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. To dla Pana i kolegów dobry wynik?
- Jak nie można wygrać, to trzeba zremisować. Uważam, że zdobyłem gola prawidłowo, a to, czy ktoś z moich kolegów wcześniej faulował oświęcimskiego bramkarza, tego nie wiem. Wydaje mi się, że sędzia musiał mocno patrzeć, żeby się czegoś doszukać. W Oświęcimiu kibice obejrzeli typowe spotkanie walki. Niecodziennie grywa się przy ponad 600-osobowej widowni. Szkoda, że nie mogli nas wesprzeć andrychowscy kibice.

- Po spadku Beskidu z trzeciej ligi nosił się Pan z zamiarem odejścia, ale ostatecznie pozostał Pan w Andrychowie...
- Nie chciałem zostać zapamiętany jako człowiek, który przyłożył palec do rozpadu andrychowskiej piłki. Po zakończeniu sezonu od razu chciałem zostać w Andrychowie, żeby pomóc w odbudowie drużyny. Wiadomo, że latem zmieniał się zarząd, ale kiedy już dostałem ofertę od nowego trenera Krzysztofa Wądrzyka, chętnie ją przyjąłem. Dojeżdżam z Myślenic, więc gra w Beskidzie wymaga ode mnie dobrej organizacji dnia. Nie mam z tym jednak problemu. Futbol to moja pasja. Do obowiązków sportowych podchodzę w pełni profesjonalnie.

-Występuje Pan na stoperze, ale to nie jest chyba nominalna pozycja?
-Zazwyczaj występowałem na lewej obronie, gdzie można podłączać się do akcji ofensywnych, a bardzo to lubiłem. Jednak teraz z racji doświadczenia trener uznał, że bardziej będę przydatny na środku obrony, gdzie mogę pokierować grą młodszych kolegów. Ważne, że wnoszę swoją cegiełkę do wyniku zespołu.

- Wspomniał Pan o doświadczeniu, które zdobywał głównie na trzecioligowych boiskach...
- Już jako 16-latek trenowałem z rezerwą Wisły, występującą wówczas w III lidze, która wtedy była faktycznie trzecim szczeblem rozgrywkowym. W Krakowskim klubie byłem też w składzie zespołu „Białej Gwiazdy” sięgającego po mistrzostwo Młodej Ekstraklasy. Jednak nie zagrałem ani jednego meczu. To dlatego nie mam pamiątkowego mistrzowskiego medalu. Byłem przypisany do juniorów walczących w lidze wojewódzkiej. Trzecioligową seniorską przygodę rozpocząłem w Dalinie Myślenice, którego jestem wychowankiem, ale w układzie małopolsko-świętokrzyskim. Potem na tym szczeblu zaliczyłem jeszcze Alwernię, Porońca Poronin, czy Beskid.

- Była też drugoligowa przygoda w Pana przygodzie z piłką...
- Broniłem barw krakowskiej Garbarni, w czasach, gdy jej trenerem był Mirosław Kmieć. Wiosną jednak odszedł. Potem nie zawsze grywałem, więc zdecydowałem się na zmianę barw. Wybrałem Porońca.
Czy była jeszcze kiedyś okazja powrotu na szczebel centralny?
- Była, zimą, kiedy przymierzałem się do gry w Beskidzie, bo Poroniec został wycofany w połowie rozgrywek w drugim sezonie mojego pobytu w tym klubie. Wtedy miałem ofertę z ŁKS Łódź, który miał aspiracje walki o drugą ligę. Nie skorzystałem jednak z oferty. Przygotowania do mojego ślubu wychodziły na ostatnią prostą. Stan cywilny zmieniłem w czerwcu. Poza tym, w Myślenicach pracuję z młodzikami i prowadzę kobiecą drużynę w drugiej lidze. Nie ukrywam, że chcę się doskonalić w trenerskim fachu, więc szkoda mi było to wszystko porzucić. Zresztą łodzianie proponowali umowę tylko na pół sezonu.

- Ile bramek potrafi Pan strzelić w ciągu sezonu?
- Nigdy nie byłem jakimś bramkostrzelnym zawodnikiem, pewnie z racji mojej pozycji. Jednak dwa, czasem trzy gole na sezon udaje mi się zdobyć. To – że tak powiem – zaakcentowanie mojej obecności na boisku, że nie jestem tylko od czarnej roboty (śmiech).

- Czy w tym sezonie może się Pan pochwalić już jakimś trafieniem?
- Jednym. Jak na ironię gola zdobyłem w zwycięskim dla Beskidu meczu w Myślenicach, bo jestem wychowankiem Dalinu. Serce miałem rozdarte, ale w futbolu nie ma sentymentów. Trafiłem z wolnego.

- Czy można powiedzieć, że strzał z wolnego jest Pana znakiem rozpoznawczym?
- To byłoby nadużycie. Dużo pracuję nad wykonaniem rzutów wolnych. Każdy efekt pracy wykonanej na treningach bardzo mnie cieszy.

- Mam Pan uczucie, że szansa „załapania się” na szczebel centralny gdzieś Panu umknęła?
- Może zabrakło trenera, który zdecydowanie postawiłby na mnie, dając szansę do systematycznego zaprezentowania swoich możliwości. Pewnie podobny problem ma wielu młodych chłopców, starających się odnaleźć w seniorskiej piłce. Nie ma sensu wracać do przeszłości. Trzeba myśleć o przyszłości.

- Kto jest Pana najwierniejszym kibicem?
- Żona Gabriela. Jest ze mną na każdym meczu nie tylko u siebie, ale także na wyjazdach. Tak było także w trzeciej lidze. Jest nie tylko moim przyjacielem, ale też ocenia moją grę, bo zna się na futbolu. Bywa, że to żona wyciąga mnie na mecze wyższych lig, żeby oglądnąć dobre widowisko. Jeśli są zawodnicy, którzy mówią, że w domu odpoczywają od futbolu, to u mnie nie me tego problemu.

- Jeśli w przyszłości dochowa się Pan syna, to pewnie będzie piłkarzem.
- Postaram się zaszczepić u niego miłość do sportu. Jeśli poszedłby w ślady ojca, to wtedy postaram mu się pomóc w tym, żeby osiągnął coś więcej.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Senderski: Zostałem w Beskidzie, żeby w Andrychowie odbudować futbol - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski