Podczas szusowania na stoku w Wierchomli Wielkiej 33-latka z Rytra upadła, uderzając twarzą w zlodowaciały śnieg. Obrażenia twarzy i głowy kobiety były na tyle poważne, że wezwano śmigłowiec sanitarny Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
- Ze względu na zapadający zmrok niemożliwe było lądowanie helikoptera w stacji narciarskiej - relacjonuje Marcin Nowak, ratownik dyżurny Grupy Krynickiej GOPR. Karetka, która przyjechała z podstacji pogotowia w odległym Rytrze, transportowała kobietę prawie 40 km do Starego Sącza, gdzie strażacy przygotowali jako lądowisko płytę stadionu sportowego.
Józef Zygmunt, dyrektor Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego wyjaśnia, że w ciemnościach śmigłowce LPR mogą lądować tylko w ustalonych punktach.
- W dolinie Popradu nocnymi lądowiskami są tylko boiska przy klasztorze klarysek w Starym Sączu i szkole w Powroźniku. Obydwa, niestety, daleko od stacji narciarskich - mówi.
Według Michała Słabonia, naczelnika Grupy Krynickiej Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, największego pecha miała kobieta, na stoku Henryk w Krynicy. - W wyniku uderzenia w drzewo pękła jej aorta. To prawdziwy cud, że przeżyła - mówi doświadczony ratownik.
W drzewo rosnące obok stoku w Tyliczu wjechała z impetem 30-latka z Dęblina. Gdy przywieziono ją do szpitala w Krynicy, w szoku pytała lekarzy, czy podczas urlopu jeszcze pojeździ na nartach. Tymczasem oni walczyli o życie kobiety. - Jej powrót do zdrowia będzie bardzo długi - wyjaśnia ordynator krynickiej chirurgii lek. Tadeusz Frączek.
Długotrwała kuracja czeka również 12-latkę, która podczas szusowania w Szczawniku doznała ciężkiego urazu głowy. Dziewczynka i tak miała wiele szczęścia, bo jej czaszkę chronił kask. - Warunki na sztucznie naśnieżonych stokach są bardzo trudne - mówi Aleksander Gorszko, który jako ratownik ochotnik działa w Grupie Krynickiej GOPR już 42 lata.
Pięciocentymetrowa warstwa świeżego puchu, który spadł w nocy z niedzieli na poniedziałek, usypia czujność narciarzy, którzy nie widzą skrytej pod śniegiem lodowej tafli. Upadek na takie podłoże daje skutki jak upadek na beton. A narciarze mkną z szybkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. - Wielkim grzechem narciarzy jest wychodzenie na stok natychmiast, gdy tylko wysiądą z auta, którym jechali kilka godzin - tłumaczy Piotr Jarosz, doświadczony narciarz z Krynicy. - Tymczasem trzeba wcześniej zrobić rozgrzewkę, rozruszać mięśnie. No i na pierwszy zjazd nie wybierać najtrudniejszej trasy - podpowiada.
Sławomir Kmak, dyrektor Szpitala Powiatowego w Krynicy, informuje, że na czas sezonu narciarskiego ograniczono wykonywanie zabiegów planowych, by sale operacyjne były w każdej chwili dostępne do ratowania turystów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?