Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Seventh Son Of A Seventh Son”

Redakcja
Nie „The Number Of The Beast”, nie „Run To The Hill”, nie „Aces High”, ani nawet nie „Fear Of The Dark”. Żaden z tych superpopularnych klasyków nie króluje na szczycie (mojej prywatnej) listy najważniejszych niezapomnianików Iron Maiden.

Jerzy Skarżyński: NIEZAPOMNIANE PŁYTY HISTORII ROCKA SUPLEMENT (90)

Nie króluje, bo żaden z nich nawet nie zbliża się do tego, co arcymistrzowie rockowego łojenia pomieścili w tytułowym utworze płyty „Seventh Son Of A Seventh Son”. Jest bowiem w tych 10 min ekspresja, jaką zawsze kojarzyło się z nową falą brytyjskiego heavy metalu, wspaniała melodyka, wzniosłość stworzona za sprawą elektronicznie wykreowanych chórów, progresywność, perfekcja i wreszcie dramaturgia pasująca do scenariusza jakiegoś świetnego filmu fantasy. A, i jest jeszcze ósma minuta z trzydziestoma siedmioma sekundami, a w niej uwielbiane przeze mnie pseudochóralne – aaa aaa.

W 1988 r. Iron Maiden zaczął pracę nad kolejnym pełnograjem. Aby wzbogacić swoje brzmienie muzycy po raz pierwszy wykorzystali klasyczne syntezatory. Tym samym sprawili, że powstały wtedy album – „Seventh Son Of A Seventh Son” właśnie, przyniósł najambitniejsze utwory ze wszystkich dotychczasowych. Jak się zresztą później okazało, nawet aż za ambitne, bo część miłośników czystego łomotu zaczęła marudzić, że nie rozumie, o co chodzi. A chodziło... bo też po raz pierwszy Ironi podporządkowali cały LP jednemu tematowi, w tym wypadku rockowemu zilustrowaniu wybranych wątków z powieści Orsona Scotta Carda „Siódmy Syn”. No to jedziemy...

Tak naprawdę, zanim jeszcze Ironi ruszą do typowej dla nich jazdy bez trzymanki, najpierw pojawia się delikatna introdukcja, która przez elektroniczny łącznik wprowadza w rozpędzony temat „Moonchild”. W nim wszystko brzmi jak przystało na zespół o tak wielkiej renomie. Kąsający mikrofon Bruce, niesamowite gitarowe pasaże i sekcja rytmiczna młócąca jak silnik yamachy potencjalnego dawcę nerek. Zaraz potem łkające wiosła wprowadzają w „Infinite Dreams”. Solidny temat! Trójka – „Can I Play With Madness”, to ostry utwór o singlowym przeznaczeniu, o czym świadczy jego krótkość – tylko 3 min z 30 sek. Natomiast w „The Evil That Men Do” idą na całość, czyli gnają jak się patrzy, grają jak się patrzy, a Dickinson śpiewa jak się patrzy (czy może słyszy)! Świetne! Potem następuje, „Siódmy syn siódmego syna”. Tym razem już bez słów! A dalej: w „The Prophecy” (6) jest monumentalnie i pięknie dzięki folkowości w melodii; w „The Clairvoyant” (7) też świetnie; a w finałowej ósemce – „Only The Good Die Young” – skrzy się od tego, co kochają fani Żelaznej Dziewicy. Aha, i jest jeszcze koda, czyli zamykający klamrą powrót do intro z „Moonchild”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski