Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Siedmiu lekarzy na siedemset tysięcy ludzi. W Timorze miota tobą jak samotnym żeglarzem

Rozmawiała Monika Jagiełło
Janiszewski: Zawsze lubiłem zmiany w życiu
Janiszewski: Zawsze lubiłem zmiany w życiu Anna Morawiec
Nie przygotował się, jadąc pomagać innym. – Bo jak przygotować się na brak wszystkiego? – pyta Mateusz Janiszewski.

Jest chirurgiem w jednym z krakowskich szpitali. Jest też tłumaczem, pisarzem, żeglarzem… – Czy jest was dwóch? – pytam. – A nawet trzech – odpowiada. – Zawsze lubiłem zmiany w życiu. Przechodzę od jednej do drugiej płynnie. Może to synergia? – zastanawia się.

Pierwszą pasję, żeglarstwo, zaszczepił w nim ojciec. Był wtedy dzieckiem. Medycyna przyszła później. Studia zaczął w rodzinnej Łodzi, ale dyplom wręczono mu w Krakowie. Podróżował też po Bliskim Wschodzie, bo zawsze nosiło go w odległe miejsca. Do Timoru Wschodniego pojechał do pracy. Pierwszy raz. Dziś przyznaje, że wcale się do tego nie przygotował. Bo jak przygotować się na brak wszystkiego?

Jego pierwsze wspomnienie z Timorem Wschodnim jest literackie. Książka „Na nic odwaga” Timothy’ego Mo to historia Chińczyka, który walczy w ruchu oporu w wy- imaginowanym państwie Danu. Mo ukrył w niej historię timorsko-indonezyjskiego konfliktu. Zmienione nazwiska ludzi, nazwy miejsc, organizacji. – To był drażliwy temat. Ukrywano ludobójstwo. Nie wiedziałem o tym. Pomyślałem, że to mocna historia i że dobrze, że takie rzeczy nie dzieją się naprawdę – opowiada. Wtedy nie wiedział, że Mo zawarł w powieści same fakty. Krwawe rzezie były tam codziennością.

Czy świeżo upieczony lekarz jedzie w takie miejsca z poczuciem misji? – Zależy, jak to definiujemy... Muszę się przyznać, że jadąc tam, nie miałem prawa wykonywania zawodu. Studia to nie jest wystarczający warunek – otwiera się. Nie pomyślał, że potrzebny jest staż podyplomowy. Na razie wypełniał formularze, słał listy. Gdy trafił na ofertę w Timorze, przyszły pracodawca pytał dwa razy, czy jest pewien. A staż? I tak mało kto pytał się tam o takie rzeczy.

– Kiedy dotarłem na wyspę, w kraju było sześciu lekarzy na siedemset tysięcy ludzi – wspomina. – Sześciu lekarzy spoza Timoru? – dopytuję. – Nie, sześciu dostępnych dla Timorczyków. Były też służby medyczne wojsk australijskich. Ale nie wszyscy pracowali z Timorczykami – tłumaczy.

Timor Wschodni to pierwsze suwerenne państwo powstałe w XXI wieku, dawna portugalska kolonia, na północ od Australii. Był ostatnim punktem na dawnym podróżniczym szlaku z Europy do Australii, który kiedyś chciał pokonać.

Nie przemówiła do niego perspektywa pracy dla organizacji humanitarnych. Przemówił Dan Murphy, charyzmatyczny szef kliniki w Dili, stolicy Timoru Wschodniego. Wykonuje tytaniczną pracę przy minimum środków. Działa sam i dla niego chciał pracować. Podobało mu się, że nic nie obiecał. Oprócz tego, że czeka go więcej roboty, niż sobie wyobraża. Nie wiedział, jak trudną misję wykonuje Dan. Dziś już wie. I wie, jaka jest różnica między pomocą humanitarną i humanitarnym przemysłem.

– Mechanizmy, które chcą wszystko kapitalizować, przełożyć na zysk, w naturalny sposób przenikają do gestu niesienia pomocy. Trudno znaleźć organizacje, które są wyzbyte tej komercyjnej warstwy. Dan jest o tyle wyjątkowy, że niezależny. Choć jego niezależność ma cenę – tłumaczy. Klinika w Dili jest niedofinansowana, a praca Murphy’ego niedoceniana. Bo jeżeli jesteś samotnym żeglarzem, to miota tobą na wszystkie strony. Szczególnie w miejscach takich, jak Timor Wschodni.

– Kto nie przeszedł przez takie organizacje, gdzie osobiste cele i system wartości konfrontują się z urzędową rzeczywistością, nie będzie umiał ocenić efektów ich pracy – podkreśla. Dziś wie, że te organizacje mają sporo za kołnierzem. Że w miejscach, do których docierają misje, wzrasta poziom prostytucji, gwałtów na dzieciach, sprzedaży narkotyków czy potrąceń spowodowanych przez pijanych urzędników zagranicznych.

Bo – jak tłumaczył to szef misji ONZ w Kambodży – „nasi ludzie po ciężkiej służbie w dżungli potrzebują trochę R&R, czyli rozrywki i relaksu”. Dlatego „Dom nad rzeką Loes” napisał pod swoim nazwiskiem. Wcześniej wydawał pod pseudonimem. W miejsce dotychczasowych literackich awatarów z gatunku science fiction, postawił jednak polityczno-społeczną diagnozę. Chciał, by stał za nią konkretny człowiek.

Chrzest bojowy Mateusz przechodzi jeszcze na statku w drodze do Dili. Gdy pasażerowie dowiadują się, że jest lekarzem, na jego rękach ląduje odwodnione, wymiotujące niemowlę. To „ofiara Nestlé”. Tak nazywa się zatrucie mlekiem w proszku. W Azji zachwala się je jako „lepsze od matczynego”. Na wielkich reklamach producenci nie piszą, że proszek rozrabia się, używając czystej wody. Później będzie ratował ofiary rama ambon – broni, którą nazywa „kwintesencją wojny za grosz”. „Robi się ją z bretnala rozbitego na końcu w płaskie ostrze z wypiłowanymi zębami.
W locie stabilizuje ją pęk włókien z sizalowych worków na kawę. Wystrzeliwuje się ją z procy skręconej z setek gumek recepturek. (…) Każdy potrafi z niej zabić. Szczęściu można pomóc, wkładając ostrze w ludzkie odchody, w akumulatorowy kwas. I wyrzynając na trzpieniu gwoździa odpowiednie znaki, używając lulik” – tłumaczy w książce.

Czym jest lulik? – Do dziś nie jestem pewien. Przypomina wielki sen Aborygenów. Mitologiczną przestrzeń dobrych i złych duchów, z której płynie energia i siła. To coś, co napędza tamtą kulturę. My to zatraciliśmy dawno temu – odpowiada. Po drodze przychodzą momenty załamania. W Timorze jest sam i zagubiony. Pojawia się myśl „co ja tu, do cholery, robię?”. – Mam w sobie siłę, która popycha mnie tam, gdzie to pytanie mi towarzyszy. Mój przyjaciel od żagli, pytany czemu płyniemy tam, gdzie jest zimno, mokro i trudno, mówi, że może robimy to po, by znaleźć to jedno miejsce, które pozwoli nam odpocząć – mówi.

„Dom nad rzeką Loes” mógłby napisać Joseph Conrad, gdyby był chirurgiem w XXI wieku. Język książki jest poetycki i mocny. Narrację rozpiął między strefą parującego mroku a palącego timorskiego słońca. Jednak nie jechał do Timoru „za tematem”.

– To dla mnie istotne, że udało mi się w jakiś sposób przenieść do książki głos całej wyspy. Siła Timorczyków, którym pozwoliłem się wypowiedzieć w tym tekście, przyciąga ludzi – tłumaczy. Jury Nagrody im. Beaty Pawlak, dziennikarki, która zginęła w terrorystycznym zamachu na wyspie Bali, ta siła przyciągnęła skutecznie. Janiszewskiego nagrodzono za opowieści o tych, których głosy giną w medialnym szumie.**

Mateusz mówi, że pojechał leczyć, a sam wrócił z chorobą. Chorobą zaburzonego spojrzenia na ludzi. – Wyjeżdżasz z dobrymi intencjami, a te ścierają się z rzeczywistością. To proces demontażu uprzedzeń. To jeszcze jeden wątek tej książki: rozbiór tego, czym jest nasza kultura i jej wzorce. Wieziemy je w miejsca, jak Timor – tłumaczy. Dziś wie, że trzeba powstrzymać zapędy do organizowania innym rzeczywistości. Ta timorska była już zorganizowana. Lekarz musi odsunąć wątpliwości, jaki ma wpływ na świat. Czy pojechałby jeszcze raz?

– Miałem niedawno dylemat. W Afryce poszukują lekarzy… Nie pojadę. W taką podróż trzeba jechać z domkniętą sytuacją życiową. Wtedy tego nie wiedziałem – mówi. Wyjazd sprawił, że zajął się ortopedią, wie sporo o chorobach zakaźnych. Używa też w pracy oleju kokosowego. O jego właściwościach przekonał się na Timorze. Każde doświadczenie czegoś go nauczyło. Co zaś ukryte jest w tytułowym opuszczonym domu nad timorską rzeką? – Dom to metafora miejsca. Ogniskuje opowieści o kulturze Timoru, ciągłego opowiadania, dyskutowania. Tam nie ma zapisanej prawdy. Ja zaś miałem szczęście, że mogłem opowiedzieć o tych ludziach – mówi na koniec.

***

Mateusz Janiszewski. Urodził się w 1975 r. w Łodzi, jest chirurgiem w Krakowie. Pracował m.in. w Timorze Wschodnim i w Tybecie. Publikuje pod pseudonimami (m.in. w „Lampie”, „Nowej Fantastyce”), tłumaczy książki W.S. Burroughsa i Hakima Beya. Płetwonurek, maratończyk, podróżnik i żeglarz. Odwiedził kilkadziesiąt krajów, przepłynął Atlantyk i uczestniczył w rejsach za koło podbiegunowe. „Dom nad rzeką Loes” to pierwsza jego książka wydana pod własnym nazwiskiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski