Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Siedział na samym środku „dziesiątki”

Przemysław Franczak
Piotr Dunin-Suligostowski i pierwszy puchar, który Wisła zdobyła za jego prezesury
Piotr Dunin-Suligostowski i pierwszy puchar, który Wisła zdobyła za jego prezesury Fot. Andrzej Banaś
Sylwetka. – Doskoczyć do legendy? Nie żartujmy – uśmiecha się Piotr Dunin-Suligostowski, który w roli prezesa TS Wisła zastąpił ostatnio Ludwika Mięttę-Mikołajewicza. Twierdzi, że lubi wyzwania. To dlatego 12 lat temu zostawił karierę w banku na rzecz pracy w klubie.

– Dzień dobry, panie prezesie – słyszy na korytarzach i powoli przyzwyczaja się do tego sformułowania. Na tabliczce obok drzwi do jego gabinetu ciągle jednak stoi jak byk: Generalny Menedżer Wisły Can-Pack.

– Właściwe biuro dopiero jest szykowane – wyjaśnia Piotr Dunin-Suligostowski, nowy szef TS.

Zacznijmy od początku: skąd w ogóle wziął się w Wiśle?

Masz to jak w banku

Krakowianin, rocznik 1953. Prawie 30 lat przepracował w bankowości. Zaczął w 1975 roku, w Narodowym Banku Polskim. Potem były jeszcze Polski Bank Inwestycyjny i Kredyt Bank, w którym był dyrektorem i głównym księgowym oddziału regionalnego.

– Muszę powiedzieć, że ta, powiedzmy, kariera była frapująca. Takie miałem szczęście, że trafiłem na okres dużych zmian w systemie bankowym, po transformacji ustrojowej. Przecież to były czasy najpierw komercjalizacji banków, a potem komputeryzacji. Przejścia na systemy księgowe, wpierw rozproszone, potem scentralizowane. Bardzo ciekawe rzeczy – opowiada.

Sęk w tym, że owa centralizacja systemów księgowych zabrała mu pracę. Dostał wprawdzie ofertę przeniesienia się do stolicy, ale ze względów rodzinnych odmówił. To wszystko zbiegło się w czasie z pojawianiem się w Wiśle, w której on funkcjonował już w ramach koszykarskiej sekcji jako działacz społeczny („Czasy były ciężkie, drużyna walczyła wtedy o utrzymanie w lidze”), poważnego sponsora – firmy Can-Pack. To był 2003 rok.

– Wspólnie z Jerzym Sarną, wtedy prezesem Can-Packu, zaproponowaliśmy mu stanowisko menedżera zespołu koszykarek – przypomina Ludwik Miętta-Mikołajewicz. – Decydowało jego zaangażowanie w dzia­łalność sekcji i kompetencje finansowe, choć umówmy się, zarządzenie bankiem a drużyną koszykarską to dwa różne światy.

Dunin-Suligostowski miał jeszcze jeden atut: świetną znajomość angielskiego. To on w ostatnich latach negocjował warunki wszystkich kontraktów z zagranicznymi zawodniczkami, nawiązywał kontakty z agentami, trenerami. Był skuteczny, obrotny.

Dziś mówi, że decyzji o podjęciu pracy w Wiśle nigdy nie żałował. Choć przyznaje, że to był dla niego ostry życiowy zakręt.

– Ryzyko było, ale wyzwania są po to, żeby je podejmować – podkreśla. – To był dla mnie zupełnie inny rodzaj pracy. Coś totalnie różnego od banku. W nim wszystko funkcjonuje od kropki do przecinka, na każdą sytuację są przewidziane procedury. Wszystkiego można się doszukać w instrukcjach służbowych, a takich instrukcji funkcjonowania na rynku menedżerskim nie ma. Tu wymagana jest indywidualna inwencja, nieszablonowe działania. Uczyłem się, można powiedzieć, na żywym organizmie. To praca czasem na pełny zegar, ale warto było. Przeżyłem w Wiśle sporo niezapomnianych chwil.

Jak zostałem kibicem

Na pierwszy mecz, piłkarski, zabrał go na stadion przy Reymonta ojciec. Koniec lat 50. Miał wtedy sześć, może siedem lat. Nie pamięta, z kim grała „Biała Gwiazda”. – Z tamtego dnia przed oczami mam tylko tramwaje, na których kibice wiszą jak kiście winogron – mówi ze śmiechem.

Przyszedł, zobaczył, został. Później przez ładnych parę lat chodził na słynny dziesiąty sektor. – Siedziałem na samym środku.

Z kibicami zjeździł za Wisłą całą Polskę. I nie tylko.

– Wyjazd, który najbardziej zapadł mi w pamięć, to chyba ten na mecz Pucharu UEFA z RWD Molenbeek (1976 – red.) – opowiada. – Pojechały dwa, czy trzy autokary. Wielkim przeżyciem i dodatkową atrakcją było przekraczanie granicy między NRD a RFN. Te wszystkie zasieki, straż wschodnioniemiecka, radziecka... A po drugiej stronie inny świat. Wjechaliśmy do małego miasteczka, a tam było po prostu „gemüt­lich”, jak to mówią Niemcy. Ładne domki, wystrzyżone trawniki. To był chyba w ogóle mój pierwszy wyjazd na Zachód. Wcześniej byłem jedynie w Jugosławii.

No dobrze, futbol futbolem, ale co z koszykówką?

– A, też się chodziło. Na męską i żeńską, interesowałem się też siatkówką. Byłem takim fanem w szerokim zakresie – zaznacza.

– Kiedy Piotr zaczynał pracę w Wiśle, to na koszykówce znał się tak jak kibic, który często ogląda mecze. Potem cały czas jej się uczył. Skutecznie i intensywnie, można powiedzieć, że magisterium z koszykówki już zrobił – śmieje się Miętta.

Wybuch w Polkowicach

Na stoliku w gabinecie Dunina-Suligostowskiego stoi okazały puchar. Najświeższa zdobycz. Trofeum za mistrzostwo Polski koszykarek, które podniósł w górę już jako prezes.

– Tak fantastycznie się złożyło, że te mecze finałowe z Artego Bydgoszcz miały miejsce zaraz po wyborach w klubie – uśmiecha się.

W sumie przyłożył rękę do siedmiu mistrzowskich tytułów koszykarek. Złota era.

– Wiele lat z nim współpracowałam jako kapitan zespołu. Zawsze był otwarty do rozmów, potrafił doradzić. Kiedy już byłam w ciąży i przestałam grać, też zawsze znalazł dla mnie czas – chwali go Dorota Gburczyk, była koszykarka Wisły.

Podczas meczów siedział na ławce rezerwowych, obok zawodniczek i sztabu szkoleniowego. – Teraz, niestety, będę musiał z tego zrezygnować – wzdycha.

Czasem mecze przeżywał aż za bardzo. Do tego stopnia, że pod koniec 2012 roku usłyszała o nim cała Polska. „Działacz Wisły rzucił się z pięściami na kibiców” – krzyczały nagłówki. Incydent zdarzył się po porażce w Polkowicach. Po awanturze Dunin zasłabł i został odwieziony do szpitala.

– Niechętnie wracam do tej historii – przyznaje. Wtedy przykleiła się do niego łatka porywczego i impulsywnego.

– Dla mnie tamta sytuacja była dużym zaskoczeniem, bo Piotr na co dzień jest człowiekiem bardzo spokojnym. Musiał zostać naprawdę mocno sprowokowany – twierdzi Miętta.

Dodatkowego smaczku sprawie nadawał fakt, że Dunin-Suligostowski był wtedy przewodniczącym rady nadzorczej Polskiej Ligi Koszykówki Kobiet. W sprawę wmieszał się nawet prokurator. Doniesienie złożyła grupa ludzi z Polkowic.

– Padły poważne oskarżenia. Prokuratura nie znalazła jednak podstaw do postawienia zarzutów – podkreśla Dunin-Suli­gostowski, choć nie wypiera się, że doszło do „nerwowej sytuacji”. – Była wymiana „uprzejmości” z miejscowymi kibicami. Tymczasem zarzucano mi, że pobiłem trzy osoby. Nigdy nie wierzyłem, że jestem w stanie czegoś takiego dokonać – ironizuje.

PZKosz ukarał go grzywną w wysokości tysiąca złotych i zawieszeniem na trzy mecze za „agresywne i niesportowe zachowanie”.

– To był zupełnie niepotrzebny incydent. Miałem do siebie pretensje, że wdałem się w taką dyskusję. Od tamtego czasu staram się panować nad nerwami – zapewnia.

Przestał też jeździć do Polko­wic.

Gburczyk: – Bywa może czasem impulsywny, ale wynika to z tego, że ma duszę kibica. Ponadto, tym się charakteryzują osoby, które robią coś całym sobą, bardzo się angażują.

Cały klub na głowie

Utrzymuje, że do prezesury się nie szykował. – Skupiałem się po prostu na swoich zadaniach. Pracowaliśmy ciężko przez te lata na wypracowanie mocnej marki. Teraz Wisła Can-Pack jest uznawana za jeden z bardziej profesjonalnie zorganizowanych żeńskich klubów koszykarskich w Europie – mówi z dumą.

– Ale jak przyszło co do czego, to wiedział, jakie sojusze pozawierać – uważa jeden z pracowników klubu. – Wygrał wewnętrzną walkę, choć trzeba powiedzieć, że był logicznym następcą dla Ludwika. TS nie ma ostatnio dobrej prasy, a on jest wiarygodnym partnerem dla Can-Packu. A bez Can-Packu można by zacząć zwijać interes.

To zresztą będzie jego pierwsze poważne zadanie: przedłużyć umowę ze sponsorem koszykarek. Kluczowe rozmowy mają się odbyć w nadchodzącym tygodniu. Schody zaczną się potem.

Miętta: – Stosunkowo łatwo zarządza się sekcją, w której są pieniądze. Jako prezes całego klubu musi zmienić optykę, patrzeć szerzej. Pozostałe sekcje, może poza futsalem, borykają się przecież z kłopotami.

– Mam nadzieję, że pan Piotr pobudzi TS do życia. Trzeba jednak pamiętać, że choćby stanął na głowie, to nie wszystko może zrobić sam, musi mieć wsparcie zarządu – podkreśla Gburczyk. – Liczę jednak, że będzie dla innych osób w klubie taką bazą wiedzy i informacji na temat zarządzania sportem. Warto zresztą podkreślić, że on ciężką pracą doszedł do tego momentu, w którym się znalazł, a nie np. dzięki koneksjom.

Nowy prezes deklaruje, że jest gotowy na ciężką pracę. Krytyki, jak mówi, się nie boi.

– Każdy ma wrogów, więc zapewne i ja mam. Ale zawsze starałem się utrzymywać relacje, również z ludźmi mniej mi przychylnymi, żeby nie było powodu do kreowania opinii, że jestem człowiekiem konfliktowym, który szuka okazji do konfrontacji. Nie wyobrażam sobie zarządzania z pozycji dyktatorskiej. To nie w moim stylu – przekonuje.

Z TYCH DUNINÓW
Piotr Dunin-Suligostowski prywatnie: żona Jolanta (poznali się banku, w młodości trenowała gimnastykę sportową), dwie córki, Małgorzata i Anna. Ma też półtoraroczną wnuczkę. Hobby: akwarystyka i historia, zwłaszcza własnej rodziny. Był w kapitule założycielskiej reaktywowanego na początku lat 90.

„Stowarzyszenia Członków Rodu Duninów herbu Łabędź”. Korzenie drzewa genealogicznego jego rodziny sięgają bardzo głęboko. Jego przodkiem był m.in. Piotr Włostowic (zwany Duninem, czyli Duńczykiem), palatyn Bolesława Krzywoustego. – A żeby nie szukać tak daleko, to mój dziadek był posłem na sejm w II Rzeczypospolitej i dyrektorem Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego we Lwowie – opowiada Piotr Dunin-Suligostowski.

Współpraca Justyna Krupa
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski