Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Siła wspaniałych bab

Redakcja
- Przez kilka tygodni nie mogłam się z Panią skontaktować, telefon wciąż był wyłączony...

EMILIA KRAKOWSKA opowiada o Brazylii, szczęściu i sztuce

- Kochana, fruwałam po Brazylii, ale zaraz z lotniska do pani oddzwoniłam. Czy pani wie, co to jest Brazylia? 180 milionów ludzi. Wspaniałe pola, lasy, góry, wszędzie zielono, a liście z drzew, jeśli opadają, to gdzieniegdzie i dyskretnie. Brazylia to najwspanialsze płuca świata. Wróciłam niezwykle szczęśliwa.
- A w tym raju znalazła się Pani służbowo?
- Pojechałam na urlop do przyjaciół, którzy pewnego dnia powiedzieli: "Chwileczkę, mała, zatrzymaj się trochę, przestań gnać w pracy, za to przygnaj do nas". No to poleciałam. Nie tylko zwiedziłam ten cudowny kraj, ale spotkałam się też z tamtejszą Polonią, z ludźmi niezwykle dzielnymi, którzy na każdym kroku podkreślają swą polskość i jej ślady tam odciskają. Ten wyjazd dodał mi sił, energii...
- Jeszcze więcej niż ma jej Pani na co dzień? Przecież nie ustaje Pani w pracy, wciąż gra, podróżuje ze spektaklami, i wciąż widzę tę samą, co przed laty, uśmiechniętą Emilię Krakowską. Skąd Pani bierze siły na to wszystko?
- Z kosmosu, ze słońca. Wszędzie łapię każdy jego promyk. W Brazylii wstawałam już o świcie, by zobaczyć wschód słońca.
- W swojej chacie, nad Świdrem, też Pani wstaje tak wcześnie?
- Oczywiście, a jakże inaczej. Naturalnie wobec Brazylii te moje Świdry są ubogie, ale najpiękniejsze, bo nasze, polskie.
- Co najpopularniejsza w Polsce gosposia, czyli Gabrysia z serialu "Na dobre i na złe", porabia na tych włościach?
- Mnóstwo rzeczy! Dom jest drewniany, kupiłam go pod koniec lat 70., kiedy z dwóch zachodnich filmów wpadło mi trochę grosza. Uciekam tam z miasta, cieszę się widokami pasących się krów i koni, pośród kwiatów, drzew i moich zwierzaków. A gdy kwiaty więdną, to przyjaciele malują je na domu - wtedy są trwalsze. Jeśli mam czas, dłubię na grządkach. Dom wciąż jest pełen ludzi, bo nie należę do osób pazernych i dzielę się moim szczęściem z bliźnimi. Robią tam, co chcą.
- Pani, poznanianka z urodzenia, obala kolejny mit, czyli skąpstwo poznaniaków...
- Zabiję, jeśli ktoś powie coś złego na moich ziomków. Widzi pani, przecież my wszyscy jesteśmy na tej ziemi tylko na chwilę, wszystko mamy jedynie do potrzymania. Dlaczego więc tym się nie dzielić? A ileż miejsca będzie w tej urnie czy czterech skleconych deskach, które czekają każdego? W życiu łączę się z ludźmi podobnymi do mnie, z takimi, którzy potrafią także dzielić się tym, co zdobyli. Kiedy córki były małe, to miałam do chałupy jechać z nimi i z gosposią? Nie, zapraszałam przyjaciółki z ich dziećmi, a teraz one przywożą tu swoje pociechy, mówiąc: "Tutaj bywaliśmy u naszej ciotki". Ten dom wpisał się w życiorysy wielu ludzi. I tak być powinno.
- Jakie są losy Pani monodramu "Wakacjuszka", z którym jeździła Pani po Polsce?
- I nadal jeżdżę. Byłam też w Krakowie, w programie waszej szalonej aktorki Niny Repetowskiej.
- "Wakacjuszka" to opowieść o dramatycznych losach kobiet, które wyjechały "za chlebem" do Ameryki...
- Dlaczego dramatycznych? Kochana, to historia silnych, wspaniałych bab, które w różnych okolicznościach, owszem, czasami trudnych, potrafią sobie dawać radę. To jest zabawna i wzruszająca sztuka mówiąca o sile tych kobiet. Nie byłam z tym spektaklem w Ameryce, ale w kraju spotkałam amerykańskich Polonusów, którzy po przedstawieniu mówili: To jest kawał prawdy o nas. Ten spektakl jest moją rozmową z publicznością o sprawach ważnych, bolesnych i zabawnych. Bo przecież w Polsce niemalże z każdej rodziny ktoś wyjechał do Ameryki, wyjeżdża lub marzy o wyjeździe. Ktoś tęskni za sukcesem, ktoś boi się klęski. To jest niezwykle aktualny temat, bo mówi o rodzinie, miłości, ludzkich wyborach i konieczności budowania rodzinnego gniazda.
- Wpadła też Pani w "Klan wdów".
- Utwór wystawiony przez dwie różne reżyserki w dwóch teatrach: słupskim i białostockim. To znów historia dzielnych kobiet, które po odejściu mężów muszą układać sobie życie na nowo. My, kobiety, jesteśmy odporne i zazwyczaj o wiele bardziej odpowiedzialne od facetów. W tym tkwi nasza siła.
- Rozumiem, że w Warszawie dość się Pani już nagrała i nadszedł czas artystycznych wędrówek?
- Zawsze podkreślam, że jestem aktorką polską, a nie warszawską. Przewędrowałam przez wiele stołecznych scen: Powszechnego, Narodowego, Współczesnego i Rozmaitości. Teraz jestem człowiekiem wolnym - do wynajęcia.
- Pani droga do aktorstwa była dość wyboista...
- Jednak dzięki temu smakuję życie. Jak miałam osiem lat, zakomunikowałam mamie, że będę aktorką i już.
- Zgodziła się bez oporów?
- Była mądrą kobietą i wiedziała, że dziecku o moim charakterku nie można mówić: nie, nie garb się. Przestrzegła mnie tylko, że ten zawód będzie wymagał ode mnie wielu umiejętności. No więc chodziłam na lekcje tańca, potem do szkoły baletowej, a w filharmonii, gdzie matka miała swój fotel, siedziałam zwykle obok wielkiego dyrygenta Waleriana Bierdiajewa, nieraz Henryka Czyża lub Stefana Stuligrosza. Ich wpisy mam w programach z moich młodzieńczych występów. Jako smarkula poznałam też Leopolda Staffa i Tadeusza Różewicza. Miałam szczęście wychowywać się wśród wspaniałych ludzi, wielkich autorytetów.
- Ale bez ojca, który zginął w Starobielsku.
- Matka nauczyła mnie żyć sztuką w tych trudnych czasach. Jednak brak ojca był dziegciem w tej beczce miodu stworzonej przez mamę.
- Chyba nie była Pani łatwym dzieckiem, skoro wyrzucono Panią z liceum?
- Ty potworze, a skąd to wiesz?
- Przeprowadziłam dziennikarskie śledztwo.
- I prawdę pani powiedziano. Zostałam wywalona ze szkoły za występy w amatorskim zespole "Kuźnica". Żebyśmy choć grali jakieś nieprzyzwoitości! Skądże: "Maria" Malczewskiego, "Kordian". Pani rozumie, za to wylecieć ze szkoły? Takie to były czasy. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kiedy zawojowałam już scenę i ekran, zaproszono mnie na spotkanie do tegoż liceum. I to była moja satysfakcja. Baty, które dostałam, były świetną szkołą życia.
- Jednak potem były kolejne schody, czyli szkoła teatralna: wymagająca zapewne dyscypliny i cierpliwości nauka u mistrzów?
- Sempolińskiego, Rudzkiego, Fijewskiego, Opalińskiego. A piękna słowa uczył mnie, jeszcze w "Kuźnicy", wasz krakowski aktor Tadeusz Malak. To on przygotowywał mnie do konkursu recytatorskiego, a sam, Wielką Improwizacją, zdobył Kraków, czyli dostał się do Teatru Rapsodycznego. Widzi pani, jaki ten nasz świat jest mały. Ściskam cię, Tadziu, gorąco.
- Podczas scenicznego debiutu w "Lecie w Nohant" poznała Pani osobiście autora, Jarosława Iwaszkiewicza...
- Przyszedł po przedstawieniu i uprzejmie powiedział: "No, Przybyłko-Potocka". Porównał mnie, gówniarę, do wielkiej gwiazdy polskiego teatru!
- Uwierzyła mu Pani?
- Koledzy na to nie pozwolili. Dogryzali, siedząc pod szafą: "Ona miała wtedy sto lat, a ty grasz bez charakteryzacji". I już sprowadzili mnie na ziemię. Zawsze tak miałam w życiu: zanim zdążyłam zwariować, dostawałam w łeb. Mogłam głupieć, ale nigdy nie popadłam w pychę.
- "W kontaktach z reżyserami najbardziej zawsze pomagały mi kobiecość, intuicja i... chytrość" - proszę wytłumaczyć się z tych słów, które powiedziała Pani w jednym z wywiadów.
- Kobiecość i intuicja - nie wymagają komentarzy. A chytrość polega na tym, by mieć jak najwięcej informacji na temat granej postaci. Wtedy można zaskoczyć reżysera, mądrzej proponować.
- Pani propozycje nie zawsze były przyjmowane. Andrzej Wajda wręcz ochrzaniał Panią podczas kręcenia "Brzeziny".
- A jeszcze bardziej przy "Bez znieczulenia". A te jego niezadowolone miny! Świetny w pracy, bardzo wymagający. W "Bez znieczulenia" kazał mojej bohaterce, dentystce, zaglądać do jamy ustnej samemu Zapasiewiczowi, mojemu profesorowi! Pani wie, jak się czułam podczas tak intymnej czynności? A Wajda, po projekcji filmu spokojnie powiedział mi: "Popatrz, tak na ciebie krzyczałem, ale za to teraz się podobasz".
- Pracowała Pani z wielkimi osobowościami kina i teatru, sama też jest Pani osobą stanowczą, z charakterem. Czy takie spotkania nie powodują konfliktów w pracy?
- Reżyser po drugiej stronie rampy lub kamery jest dla mnie władcą. W pracy jestem potulnym barankiem, a pokory uczył mnie mój wspaniały kolega Inek Gogolewski. Jego Antka i mojej Jagny w "Chłopach" nie byłoby bez tej pokory.
- Długo musiała Pani odklejać od siebie etykietkę "Jagna"?
- Nic nie musiałam, bo popularność to jedna z milszych stron mojego zawodu. To rzekome zwalczanie etykietek, to głównie kokieteria niektórych koleżanek i kolegów. Ja nie miałam z tym nigdy problemu. Gdy chciałam być anonimowa, to zakładałam perukę, okulary i mogłam spokojnie chodzić po ulicach. Praca na planie "Chłopów" była wspaniała. Kiedy spotkaliśmy się z Inkiem pierwszego dnia, uścisnęliśmy się i powiedzieli sobie: będziemy walczyć. I wygraliśmy tę bitwę. A nasza przyjaźń przetrwała do dziś. Bo w naszym zawodzie, proszę pani, żeby dobrze zagrać konflikt, to przede wszystkim trzeba się lubić.
- Szczególnie w prawdziwie dramatycznych sytuacjach, a taką ponoć była scena pożaru w "Chłopach"?
- Proszę pani, myśmy tam walczyli o życie! Na film mieliśmy niewiele taśmy, dostawaliśmy dosłownie jakieś ścinki od kolegów z francuskiej telewizji, więc o wielokrotnych dublach nie było mowy. Kręciliśmy miłosną scenę w stogu siana oblanym wewnątrz benzyną. Smród niemiłosierny, a my czekamy na hasło: podpalamy. Ileż trzeba mieć zaufania do reżysera i wiary, że wyjdziemy z tego pożaru bez szwanku. A jeszcze musiałam powiedzieć jeden z najpiękniejszych monologów o miłości. Zagrać namiętność w autentycznym pożarze, drżąc jednocześnie o życie! W pewnej chwili Inek szepnął do mnie: "Gdyby ci się zaczęły palić włosy, nie przestrasz się, zarzucę ci na głowę moją marynarkę".
- Pośród dziesiątek Pani ról była owa zmysłowa Jagna, liryczna Malina w "Brzezinie", a od wielu lat oglądamy Panią jako spokojną, tolerancyjną Gabrysię w "Na dobre i na złe" i Natalię w serialu "Pierwsza miłość". Czy jest jakimś problemem przeistaczać się w tzw. chodzący spokój, jeśli w życiu jest się wulkanem emocji?
- Trzeba mieć w sobie siłę, energię, zachłanność poznawania ludzi i świata, by potem móc zagrać drugą stronę medalu. Nie tracę energii na frustracje z powodu upływającego czasu, nadchodzącej starości. Trzeba umieć przyjmować ten fakt z pogodą ducha.
- I otaczać się w życiu wesołymi barwami, które tak Pani lubi?
- Żeby pani wiedziała. Myślałam, że jak zmieni się nam ustrój, to zmieni się też kolor ulicy; że zamienimy szarość na radosne kolory. Tak się nie stało. A ponieważ jestem zbuntowana i drażni mnie ta szarość i brud na co dzień, więc zakładam czerwoną lub żółtą suknię, marynarkę, na głowę białą czapkę i życie od razu staje się bardziej słoneczne, a ja w nim wyprostowana.
- Nawet po czterech małżeństwach, które musiały przecież na Pani życiu zaważyć? Czy to była cena za poświęcenie się teatrowi i filmowi?
- Wszyscy zapłaciliśmy jakąś cenę. Trzeba mieć w sobie siłę, by odejść w odpowiednim momencie i nie przetrącać sobie życia. Jednak zawsze żyłam w przyjaźni z moimi mężami i ich kolejnymi żonami. Do mnie przyjeżdżały na pogaduchy, gdy miały jakieś problemy. Nie czuję się ani zgorzkniała, ani sfrustrowana. Wręcz przeciwnie. A sił dodają mi dwie córki: Weronika - rehabilitantka i Eleonora - studentka wokalistyki. Mam z nimi dobry kontakt. Po moim przylocie z Brazylii szybko musiały przytulić się do swojej mamusi.
- Przyjaciółki, powiernicy i kumpelki?
- Nie, raczej mamusi, która według nich jest niedorajdą wymagającą czułości i opiekuńczości. Niestety, nie jestem jeszcze babcią. Prosiłam, by choć jedna z nich przyprowadziła mi do domu prezent w postaci zięcia, ale spotkałam się z chwilowym niezrozumieniem.
- "Nauczyłam się być szczęśliwa" - to Pani słowa. Zna Pani przepis na szczęście?
- Przede wszystkim zobaczyłam, że jest mi nie do twarzy z nieszczęściem. A jako kobieta i estetka dbam o dobry wizerunek. Poza tym mój zawód to tzw. usługi dla ludności. Kto będzie tolerował i obsadzał zgorzkniałą facetkę? Jeśli wychodzę na scenę, to muszę wiedzieć, dla kogo to robię i w jakiej sprawie. Tego mnie uczył wielki Jan Kreczmar. W Brazylii najadłam się słońca, ryb, nabrałam kondycji i wio, do roboty!
Rozmawiała Jolanta Ciosek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski