MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Skąd blisko do nieba...

Redakcja
Bukowiński pejzaż Fot. archiwum Domu Ludowego w Bukowinie Tatrzańskiej
Bukowiński pejzaż Fot. archiwum Domu Ludowego w Bukowinie Tatrzańskiej
Domy nanizane na nitkę drogi, wyżej rozsypane po wierchach i najpiękniejszy, dech zapierający widok na Tatry. W ostatnich latach zagęściło się na wierchach, a droga stała się porządną ulicą.

Bukowiński pejzaż Fot. archiwum Domu Ludowego w Bukowinie Tatrzańskiej

Bukowina, jaką zobaczyło osiemdziesiąt parę lat temu dwoje młodych nauczycieli, późnych, XX-wiecznych pozytywistów, była jedną z tych górskich wsi, skąd blisko do nieba, ale do chleba daleko

Bukowina, jaką zobaczyło osiemdziesiąt parę lat temu dwoje młodych nauczycieli, późnych, XX-wiecznych pozytywistów, była jedną z tych górskich wsi, skąd blisko do nieba, ale do chleba daleko.

ONA:

Michalina Stożkówna urodzona w Mszanie Dolnej, wychowana w Krakowie. Po śmierci matki dziewczynkę zabrali z domu ojca (młody wdowiec powinien ożenić się...) wujostwo, obiecując, że zadbają o wychowanie i wykształcenie dziecka bez zrywania naturalnych więzi rodzinnych. Słowa dotrzymali. Gdy przyszedł czas wyboru dalszej edukacji, Michalina zdecydowała się na seminarium nauczycielskie. Dyplom otrzymała w 1922 roku i zaraz skierowanie do pracy: Inspektorat Szkolny w Nowym Targu. Nowotarski inspektor długo przeglądał dyplom i skierowanie; filigranowa dziewczyna z warkoczem wyglądała raczej na uczennicę. Młodej absolwentce z Krakowa, posiadaczce świetnego dyplomu, ale bez samodzielnej praktyki nauczycielskiej, wypisał przydział: wieś Bukowina, szkoła 2-oddziałowa o 2 nauczycielach. Drugi nauczyciel, zarazem kierownik szkoły, miał przybyć później, a rozpoczęcie roku szkolnego trzeba przygotowywać zaraz. Dwoje dotychczas w Bukowinie uczących otrzymało przeniesienie i już opuściło wieś. Na koniec inspektor dał praktyczną radę: - Proszę iść na targ. Dziś jest jarmark, z pewnością znajdzie pani kogoś z Bukowiny, zabierze panią...

Na wsi czekała na młodą nauczycielkę kwatera w wójtowskiej chałupie Sztokfiszów, sfatygowany budynek szkoły i ponad setka uczniów zapisanych na rok szkolny 1922/23, który trzeba było zacząć w pojedynkę. Po jesieni nastała ostra, górska zima. W szkole brakowało opału. Zdyscyplinowanie tłumu uczniów, z których najstarsi górowali wzrostem nad nauczycielką, przychodziło z trudem. Kiedyś wybiegła na drogę i poprosiła o pomoc wójta. Wójt wyszedł z sanek, uwiązał konia i trzymając w ręce bat wszedł do klasy. - No, kogo mom lać? - zapytał rzeczowo. Chętnych nie było.

Lubiła uczyć, ale złapała się na tym, że liczy dni do urzędowego zakończenia roku szkolnego. Wcześniejsza rezygnacja, czyli porzucenie szkoły, było czymś niewyobrażalnym dla tych roczników nauczycieli.

ON:

Franciszek Ćwiżewicz, urodzony w Bulowicach koło Kęt, w rodzinie nauczycielskiej. W 1913 roku uzyskał dyplom i rozpoczął pracę w szkole w Porąbce. Na krótko, bo wybuchła I wojna światowa, a wraz z nią świt nadziei i Legiony. Wstąpił do 2. Pułku Piechoty. Ranny pod Mołotkowem, dostał się do niewoli rosyjskiej. Uciekł, przemierzył setki kilometrów i wrócił do swoich, aby wkrótce znów trafić do obozu; legioniści odmówili przysięgi na wierność cesarzowi. Internowany z kolegami, wraz z nimi został wcielony do armii CK Austrii i skierowany na front włoski. Koniec wojny, początek Niepodległej. Franciszek Ćwiżewicz wrócił do pracy nauczycielskiej, ale odezwały się niedoleczone rany z obu frontów. Dostał urlop na wykurowanie się i dopiero w 1922 r. zgłosił się do krakowskiego kuratorium. Otrzymał skierowanie na stanowisko kierownika szkoły w Bukowinie, z prolongatą na dokończenie leczenia. Informację, że wieś trudna, biedna i odcięta od świata, skwitował krótko: - Ale powietrze dobre, górskie...

Na miejsce dotarł wiosną 1923. Zobaczył biedę wplecioną w rozrzutne piękno gór, ale także niewiarygodną twardość ludzi o bogatej wyobraźni i wielkiej sile trwania. Nie byłby Ćwiżewiczem, gdyby nie dostrzegł, ile tu można zrobić, gdy w tej społeczności znajdzie się partnerów.

RAZEM:

- Miłość od pierwszego wejrzenia? Moja droga, to zdarza się tylko w kiepskich powieściach - mówiła z niesmakiem pani Michalina około połowy lat siedemdziesiątych - Trafniejsze byłoby stwierdzenie, że od początku łączyła nas wspólnota ideałów, system wartości, oczekiwania od życia. A miłość? Też przyszła...

W listopadzie 1924 roku panna Michalina Stożkówna została panią Ćwiżewiczową. Ślub odbył się w Krakowie, w kościele Świętego Krzyża. Potem szybki powrót do Bukowiny, gdzie oprócz szkoły czekał pierwszy wspólny dorobek: Teatr i Chór Włościański. Na początku aktorami byli uczniowie, ale szybko zaczęła garnąć się starsza młodzież. Po przedstawieniu była muzyka i tańce. A jeśli jest muzyka, tańce i ludzie odświętnie ubrani, to czemu nie robić konkursów na najlepsze granie, na zgodny z tradycją ubiór góralski? Nauczycielskie obowiązki dzielone przez dwa stały się nieporównanie łatwiejsze, a gdy Franciszek Ćwiżewicz, świetny organizator, namówił wójta i gromadę na remont szkoły, gdy wystarał się o trzeci etat nauczycielski (liczba uczniów wzrosła), nauczanie znormalniało, a w lekcjach dało się zmieścić wskazówki co do higieny i wiele innych spraw poza programem, ale zgodnych z potrzebami.

DOM:

"W pierwszych latach nasze mieszkanie było zawsze pełne ludzi. Odbywały się wszelkie zebrania, przybiegały dzieci na przerwach i po południu, w czasie prób zespołów i teatru. Coraz częściej przychodzili przyjezdni zainteresowani działalnością nauczycieli. Rosło grono przyjaciół miejscowych i gości chętnych do współpracy. Także w mieszkaniu działała Kasa Stefczyka, w pokoju stała szafa pancerna, tu odbywały się operacje finansowe. Mama, rozmiłowana w książkach, utworzyła w mieszkaniu bibliotekę, na początek z księgozbioru własnego i męża, wzbogacanego później darami rodziny i gości. Mieszkanie było obłożone książkami; leżały na łóżkach, na krzesłach. Albo trzeba je było zdjąć z łóżka przed nocą, albo spać obok nich" - wspomina Jadwiga (Iga) Ćwiżewicz- -Adamska, najmłodsza z trojga dzieci Franciszka i Michaliny.

Ale w tym czasie podciągano już w górę ściany innego domu, daleko bardziej absorbującego Ćwiżewiczów niż własne mieszkanie. Na apel Franciszka Ćwiżewicza bukowiańska społeczność zawiązała Spółdzielnię Kulturalno-Oświatową Dom Ludowy i w 1928 r. rozpoczęła budowę. Bukowiańscy gazdowie: Chowańce, Kuchtowie, Budzowie, Bigosowie, Głodowie, Hodorowicze, Koszarkowie zaciągnęli pożyczki hipoteczne. Józef Ćwiżewicz, brat Franciszka, architekt, zaprojektował (oczywiście, za darmo) duży, wielofunkcyjny budynek drewniany i pożyczył sporą sumę z własnych oszczędności. Teatr i zespoły występowały w sezonie dla gości, gromadząc pieniądze za bilety. Udało się tanio kupić aparaturę przewoźnego kina z zestawem filmów oświatowych. Obsługiwane przez bukowian wędrowało po sąsiednich wsiach, pracując na budowę Domu Ludowego. W 1932 r. budynek był gotowy, pozostało sukcesywnie prowadzone wyposażanie wnętrz. Niemożliwe stało się możliwe: wieś, wciąż jeszcze daleka od zamożności, wybudowała wspólnie okazały obiekt służący nie tyle pomnażaniu zasobności, co podnoszeniu jakości życia.

WIELKIE BUDOWANIE:

- Trzeba zrobić drogę - stwierdzili bukowianie. Zgody wprawdzie wystarczyło do chwili, gdy przyszło przestawiać płoty, ale trwała dość długo, by rzecz rozpocząć. Droga od kolei w Poroninie to była realna szansa na to, że wzrośnie liczba gości i Bukowina zacznie rzeczywiście zarabiać na turystyce. Jednakże budowa drogi w warunkach górskich była przedsięwzięciem przekraczającym możliwości wsi, nawet gotowej oddać grunt i odrabiać szarwarki w każdym wymiarze. No i tu wkroczyło Towarzystwo Przyjaciół Bukowiny założone przez ludzi zakochanych w bukowiańskich widokach, zaprzyjaźnionych z gazdami u których mieszkali i z dwojgiem nauczycieli. Mieszkający w Warszawie składali petycje u władz. W 1927 przyjechała do Warszawy delegacja bukowian własnym głosem orędować w Ministerstwie Robót Publicznych. Budowa rozpoczęta w 1928 roku trwała 8 lat, ale została sfinalizowana.

Szkoła z 2-oddziałowej, jaką zastali Ćwiżewiczowie, stała się - po pokonaniu licznych przeciwności - pełną, 7-klasową

Jeszcze trwały zmagania z drogą, gdy Franciszek Ćwiżewicz powołał do życia kolejną po Domu Ludowym instytucję spółdzielczą: "Bukowiańskie Zakłady Elektryfikacyjne - Spółdzielnia z odpowiedzialnością i udziałami". Udziały wpłacano gotówką w całości lub deklarowano część w robociźnie. Aby wpłacić pełny udział, jeden z bukowiańskich gazdów sprzedał konia i krowę; uznał, że rzecz jest tego warta. Od początku było jasne, że w Bukowinie ma powstać nowoczesna elektrownia spalinowa zapewniająca stały dopływ prądu do chałup, które już są, i tych, które dopiero będą.

Bezpośrednio po zarejestrowaniu rozpoczęła się budowa. Niewielki, ale piękny budynek drewniany (następny darmowy projekt Józefa Ćwiżewicza), montaż urządzeń, rozpięcie sieci przesyłowej zajęły raptem kilka miesięcy, przy ręcznym wykonywaniu wszystkich prac. W Wigilię Bożego Narodzenia 1936 r. po raz pierwszy w Bukowinie zapłonęło światło elektryczne. Nadchodził czas prosperity. Nikt, nie tylko we wsi, nie przewidywał, że tylko na trzy lata.

ZŁY CZAS:

Lata wojny były jak walec przewalający się przez wieś. Wróciła bieda dopiero co zapominana. Na bukowiańskim cmentarzu przybywało grobów.

Michalinę Ćwiżewiczową odsunięto od nauczania. Franciszek dostał przydział do Ochotnicy. Tam w 1942 r. został aresztowany i przewieziony do zakopiańskiego Palace - otoczonej ponurą sławą katowni gestapo. Wyszedł po kilku tygodniach zmaltretowany, chory. Chroniąc go przed ponownym aresztowaniem, przyjaciele-spółdzielcy znaleźli dla niego schronienie w Kieleckiem. Pogłębiała się choroba najstarszej córki, Jadwigi; w okupacyjnych warunkach można było tylko bezsilnie patrzeć, jak niespełna 19-letnia dziewczyna umiera na białaczkę. Syn, Zbyszek, zabrany na przymusowe roboty do Niemiec, uciekł z transportu. Zgarniętego ponownie nastolatka z trudem udało się krakowskiej rodzinie i przyjaciołom wydostać z punktu etapowego przy ul. Wąskiej w Krakowie.

Nawet po latach pani Michalina niechętnie i oszczędnie wspominała tamte lata. Mimo upływu czasu wciąż bolało.

WIATR W OCZY:

Po 1945 r. nadal była bieda, ale wróciła nadzieja. Franciszek Ćwiżewicz znów wrócił do szkoły i do prezesowania Domowi Ludowemu. Na chwilę, bo wkrótce rozwiązano obie spółdzielnie; Dom Ludowy został przekazany Samopomocy Chłopskiej, zamiast własnej spółdzielczej elektrowni Bukowina miała otrzymywać prąd z elektrowni zakopiańskiej, mocno podniszczonej przez wycofujących się Niemców. W szkole piłsudczyk, legionista z niewłaściwym inteligenckim pochodzeniem nie mógł być kierownikiem. Podjął pracę nauczycielską w szkole prewentoryjnej. Oskarżony przez lokalnego kacyka o kradzież 6 kg szynki i 10 kg słoniny został - bez wdawania się w dowodzenie winy - skazany przez sąd powiatowy na półtora roku więzienia. Sąd Wojewódzki w Krakowie wyrok uchylił, przypominając, że oskarżenie ma charakter życzeniowy, a dotyczy człowieka nieskazitelnego.

W 1956 roku Franciszek Ćwiżewicz doprowadził do oddania Bukowinie Domu Ludowego. Wróciła bukowiańska Spółdzielnia Kulturalno-Oświatowa. Zaczęła się codzienna walka o naprawianie tego, co popsuto w toku upaństwawiania.

4 listopada 1959 roku Franciszek Ćwiżewicz zmarł na zawał serca. W kondukcie żałobnym szła cała Bukowina.

Pani Michalina, załamana po śmierci męża, wycofała się z działalności - wszelkiej poza pracą nauczycielską. Ale nie do końca; nie pozwoliły na to bukowiańskie gaździny domagające się jej aktywności w Kole Gospodyń. Dawnym uczennicom się nie odmawia... Znów organizowała kursy szycia, haftu, gotowania, ogrodnictwa. W 1984 r. Walny Zjazd Związku Podhalan nadal jej najwyższe wyróżnienie jakim dysponuje, godność Członka Honorowego.

Michalina Ćwiżewiczowa, którą poznałam, była starszą panią, która - przy każdej mojej bytności w Bukowinie - ostro egzaminowała mnie z nowości literackich. Prawdę mówiąc, zawsze mnie wyprzedzała, zresztą nie tylko w tym.

Zmarła 16 lipca 1984 r. Kondukt na bukowiański cmentarz prowadził kapelan Związku Podhalan, ks. prof. Józef Tischner, po kądzieli potomek wójtowskiego rodu z sąsiedniego Jurgowa.

TERAZ:

Bukowina, która w 50. rocznicę śmierci Franciszka Ćwiżewicza czciła pamięć obojga ludzi, niezwykłych nawet w ich czasach, jest w zasadzie taka sama: skupiona przy drodze, rozsypana po wierchach. Tylko nawet na wierchach robi się ciasno i wiatr halny dostaje zadyszki, przeciskając się między domami. Trudno powiedzieć, czy więcej jest na wsi koni, czy samochodów - tutejszych, nie licząc tych, którymi zjeżdża tysiące zimowych i letnich gości. Dom Ludowy nadal ma status Spółdzielni Kulturalno-Oświatowej, w której udziały dziedziczy kolejne pokolenie. Kolejne pokolenie bukowian prezesuje domowi i kolejne gra w teatrze założonym przez panią Michalinę 77 lat temu. Kolejne roczniki uczniów bukowiańskiej szkoły idą do świata, ale niektórzy wracają z dyplomami tu, do siebie.

Stanisława Galica-Górkiewiczowa, muzykantka i autorka kilku książek o swojej rodzinnej wsi, reaktywowała niedawno Towarzystwo Przyjaciół Bukowiny.

Nowocześnie mówi się, że świadomość raz obudzona więcej nie zaśnie. Dawno temu powiadano, że ziarno posiane w dobra glebę nie ginie. Tak czy tak - na jedno wychodzi. Co do gleby - to najwidoczniej nie ma lepszej niż tutejsza: twarda, trudna, ale w ludzi z charakterem nadzwyczaj urodzajna...

Jolanta Antecka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski