Grzegorz Tabasz
Leśny Dziennik
Strasznie się wypasł na okiennym parapecie. Miał dobre pięć milimetrów długości ciała, co biorąc pod uwagę wczesną porę roku i ostateczne rozmiary ciała było niezłym osiągnięciem jak na pająka. Zresztą za chwilę przekonałem się, jakim sposobem. Muchy uwielbiają się wygrzewać na słoneczku, a przy tak chłodnej pogodzie ciemne, nagrzane powierzchnie przyciągają je w sposób nieodparty. Skakuny też o tym wiedzą i wykorzystują to bez litości. To grupa pająków o zadziwiających obyczajach. Nie bawią się w mozolne budowanie łownej sieci i cierpliwe oczekiwanie na zdobycz ale niczym rasowi myśliwi uprawiają podchody i gwałtowny atak na niekiedy wielokrotnie większą ofiarę. Jak na pająki posiadają fantastycznie rozwiniętych kilka par oczu. Jedna z nich, umieszczona na przodzie ciała, pozwala ostro widzieć i rozróżnić ofiary z odległości dwóch metrów, co stanowi swoisty rekord wśród pająków. Pozostałe, rozstawione po bokach, rejestrują najmniejszy ruch w otoczeniu. Ochronne ubarwienie toruje mu drogę do ofiary, do której podkrada się na podobieństwo kota. Mucha dostrzega nawet najmniejszy ruch, a poruszające się powoli pająki są dla niej po prostu niewidoczne. Potem następuje precyzyjny skok, cios jadowych szczęk i ofiara ginie w mgnieniu oka. Te małe pająki to precyzyjne i niewiarygodnie skuteczne maszynki do zabijania: zauważony owad to trup, który jeszcze się rusza. Na parapecie usiadła kolejna mucha, by zażyć słonecznej kąpieli. Wystarczyło pół minuty, by zakończyła życie w czułych objęciach skakuna. Zbliżyłem twarz do zajętego posiłkiem łowcy. Czarne oczka świdrowały mnie uważnie. Musiał mnie widzieć, ale nie okazywał strachu czy niepokoju. Popatrzyliśmy sobie w oczy. Ucieszyłem się, że nie jestem muchą...