Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skok po kasę

Redakcja
Fot. Ingimage
Fot. Ingimage
Wyglądają podobnie: na głowach kominiarki, w dłoniach pistolety - prawdziwe lub imitacje. Policja coraz częściej notuje zuchwałe napady na banki, stacje benzynowe, nawet na sklepy. Desperacja czy bezczelność złodziei?

Fot. Ingimage

Ewa Kopcik: HISTORIE Z PARAGRAFEM

Niewielki sklep spożywczy w pobliżu Miechowa. Zbliżała się godz. 10, gdy ekspedientka zobaczyła przez okno parkujący naprzeciw czerwony samochód. Kilkanaście sekund później kierowca był już w sklepie, w ciemnej bejsbolówce nasuniętej głęboko na czoło. Poprosił o papierosy. Kiedy mu je podawała, wyciągnął z kieszeni miotacz gazu, wystrzelił strumieniem prosto w oczy i rzucił się do opróżniania kasy. Znalazł tylko 850 zł. Zabrał pieniądze, wybiegł ze sklepu, wskoczył do samochodu i odjechał.

Policji szybko udało się ustalić, kto jest właścicielem czerwonego peugeota 405 . Okazało się, że dwa dni wcześniej wypożyczył auto znajomemu. 40-letni napastnik - z zawodu inżynier, dotąd niekarany - wpadł więc jeszcze tego samego dnia. Już podczas pierwszego przesłuchania przyznał się do rabunku. Zapewniał, że go nie planował. "To był impuls" - mówił.

Mówił, że z powodu kłopotów rodzinnych znalazł się bez dachu nad głową. Wspominał o długach i o braku pracy. - Wszystko wskazuje na to, że była to desperacka próba zdobycia pieniędzy - mówią policjanci. Nie pierwsza i nie ostatnia.

- Spokojny, złego słowa o nim nie można powiedzieć. Bardzo dbał o żonę, opiekował się synem. Z dumą opowiadał, że czeka na przyjście na świat kolejnego potomka - tak Rafała B. opisywali sąsiedzi, tuż po tym, jak policjanci wyprowadzili go w kajdankach z mieszkania w Nowej Hucie.

Ale Rafał miał już na sumieniu 3 napady na banki, w czasie których zrabował około 25 tys. zł. Zawsze używał rekwizytów: zakładał gipsową szynę na rękę, albo naklejał na twarz opatrunek z bandażu. Do paska spodni przypinał kaburę z pistoletem zabawką, którą wcześniej kupił 6-letniemu synowi.

- Nie krzyczał, nie groził, nie wybiegał w pośpiechu z pieniędzmi. Spokojnie podchodził do lady, podsuwał pracownikom pod oczy kartkę z żądaniem wydania pieniędzy i jakby od niechcenia rozchylał kurtkę, spod której wystawała "broń". Kiedy dostawał gotówkę, pakował ją do torby i wychodził - opowiada policjant.

W prokuraturze Rafał tłumaczył się brakami w domowym budżecie: utratą pracy, bankowymi długami i pilną potrzebą uzbierania pieniędzy na wyjazd za granicę do pracy.

Podobny desperat został zatrzymany w ub. roku pod zarzutem dokonania pięciu rozbojów. 29-letni Grzegorz W. na co dzień pracował w zakładach oponiarskich w Dębicy. Był krajaczem tkanin. Praca nudna, fizyczna i co najgorsze, słabo płatna. A on miał duże potrzeby i słabość do jednorękich bandytów. Co wieczór w salonie gier zostawiał po kilkaset złotych. Czasem dużo więcej, bo zazwyczaj przegrywał. Żeby zdobyć pieniądze na hazard, kupił w sklepie z zabawkami plastykową imitację pistoletu i ruszył z nim do pobliskiego Fortis Banku. Sterroryzował dwie pracownice, zabrał 30 tys. zł i uciekł. W ciągu następnych tygodni obrabował kolejne cztery banki, tym razem w Krakowie. Zabrał z nich w sumie 210 tys. zł. Wkrótce wpadł, ale już bez pieniędzy. W czasie przesłuchań przyznał, że wszystko poszło na hazard.
Liczba takich rabunków będzie rosnąć, podobnie jak i ilość napadów na banki - wynika z prognoz ekspertów. W tej dziedzinie i tak nam wciąż jeszcze daleko do średniej europejskiej (statystycznie w państwach UE do napadu na bank dochodzi co 90 minut). Sprawcy atakują przeważnie małe placówki. W większości z nich nie ma strażnika. Monitoring - jeśli jest - to na ogół kiepski, albo nieczynny z powodu awarii. Od pieniędzy, leżących w kasie, do drzwi prowadzących na ulicę, gdzie łatwo można się wtopić w tłum, napastnika dzielą najczęściej 2-3 metry. To powoduje, że na ataki decydują się nawet amatorzy.

Do 1990 r. na tle zagranicznych statystyk nasze banki wyglądały jak oazy spokoju. Częściej wówczas napadano na poczty, gdzie wprawdzie były mniejsze pieniądze do wzięcia, ale i mniejsze ryzyko W latach 1961-1989 odnotowano w Polsce tylko 3 napady na banki. Mianem napadu stulecia okrzyknięto włamanie do oddziału NBP w Wołowie (woj. wrocławskie). Sprawcami byli ludzie, jak się początkowo wydawało, poza podejrzeniami, m.in. taksówkarz i skarbnik banku. Zrabowali astronomiczną wówczas kwotę - 12,5 mln zł. Weszli do środka, wyłamując strop. Wpadli przez kobietę, żonę jednego z włamywaczy, która zapłaciła za zakupy pieniędzmi z rabunku.

22 grudnia 1964 r. doszło do strzelaniny w centrum Warszawy przed siedzibą banku przy ul. Jasnej. Napadnięto konwój przewożący do skarbca utarg z przedświątecznych zakupów w Centralnym Domu Towarowym. Dwaj napastnicy zastrzelili konwojenta, drugiego ciężko zranili. Zrabowali ponad 1,3 mln zł. Uciekli autem marki Warszawa. Mimo trwającego wiele lat śledztwa milicja nigdy nie wpadła na ich trop. Z podobnym skutkiem zakończyło się śledztwo w połowie lat osiemdziesiątych w sprawie rabunku ponad 50 mln zł z Banku Spółdzielczego w Otwocku.

Od początku lat 90. w statystykach "napady na banki" rozpoczął się marsz ku górze. W 1990 było ich 3, rok później - 8, w ostatnich latach blisko 100.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski