Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skokowy wzrost płacy minimalnej? W bastionach PiS mali przedsiębiorcy zdumieni i wściekli. Mówią, że to zabije małe firmy rodzinne

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Szok i lament – tak mali i mikroprzedsiębiorcy z Małopolski reagują na zapowiadany przez PiS skokowy wzrost płacy minimalnej. W przyszłym roku ma ona wynieść 2600 zł, czyli o 300 zł więcej niż wynika z wymogów ustawowych i o 150 zł więcej niż jeszcze tydzień temu zapowiadał rząd. Za niespełna półtora roku płaca minimalna ma dojść do 3 tys. zł, a od początku 2024 r. – 4 tys. zł brutto. - Najbardziej oburza nas, że nikt nie konsultował tego z przedsiębiorcami, ani nie przeprowadził żadnych analiz. Minister przedsiębiorczości nie wiedziała o tym pomyśle! – mówi Agata Wójtowicz, prezes Tatrzańskiej Izby Gospodarczej. Zdaniem działaczy tej i innych organizacji gospodarczych działających w wyborczych bastionach PiS, skokowa podwyżka płac zakończy się pogromem tysięcy polskich firm rodzinnych i przejściem wielu pozostałych do szarej strefy, która już dziś jest w tych rejonach, m.in., na Podhalu, ogromna.

- Polskie firmy eksportujące towary i usługi na Zachód stracą konkurencyjność i będą musiały się stamtąd wycofać – wieszczy Stanisław Gągała, założyciel Limanowskiej Izby Gospodarczej.

Najsilniej niepokoją się i protestują przedsiębiorcy z południa i wschodu regionu, czyli terenów będących bastionem Prawa i Sprawiedliwości. Zarobki są tam wyraźnie niższe niż w pozostałej części województwa, zwłaszcza w Krakowie i okolicy. Średnia na tym obszarze nie przekracza 4 tys. zł brutto, czyli poziomu, który za 3,5 roku ma stanowić minimum.

- To nie jest tak, że ten wyciągnięty nagle z kapelusza pomysł uderzy tylko w przedsiębiorców. On uderzy w całą gospodarkę, a ostatecznie w pracowników. Jedni po prostu stracą robotę, bo ich firmy padną, inni będą płacić dwa razy więcej za towary i usługi, bo efektem skokowej podwyżki musi być wzrost cen. A wszystko przez nieodpowiedzialnych polityków, którzy na pytanie „skąd się biorą pieniądze”, odpowiadają zdziwieni: „Jak to skąd? Z bankomatu!” – komentuje Paweł Kukla, prezes Nowosądeckiej Izby Gospodarczej.

Podkreśla, że już dziś konkurencyjność polskich firm na europejskim rynku drastycznie słabnie, podkopywana przez rządzących i zależne od nich państwowe koncerny. – Mamy konkurować z Niemcami? Niemieccy przedsiębiorcy płacą mniej od polskich za: prąd, gaz, wodę, ścieki. Nie są przytłoczeni taką biurokracją. No i nikt ich z dnia na dzień nie zaskakuje decyzjami, przez które z dnia na dzień ich biznesplany i strategie rozwoju nadają się na śmietnik – grzmi („we własnym imieniu”) prezes NIG.

W publicznych przetargach państwo dusi pensje!

Wokół Tarnowa, w kolejnym bastionie PiS, nastroje są identyczne. – Jak mam zaplanować cokolwiek, skoro człowiek nie prowadzący nigdy żadnej działalności gospodarczej, bez konsultacji z nikim, winduje mi nagle koszty wynagrodzeń o minimum 15 proc., a w perspektywie 40 miesięcy – o 50 procent? – oburza się tamtejszy działacz gospodarczy.

Paweł Kukla zwraca uwagę na „szokujący paradoks”: - W przetargach publicznych państwo i jego agendy, jak Generalna Dyrekcja Dróg Publicznych i Autostrad, żąda od przedsiębiorców gwarancji, że ceny nie wzrosną przez dwa – trzy lata. A jak my mamy dać takie gwarancje, skoro nie wiemy, ile za te dwa lata będzie kosztował prąd, ile będzie kosztował gaz (państwowy koncern gazowniczy nie kontraktuje umów na rok 2021!), ile państwowy koncern zażyczy sobie za benzynę albo asfalty i czy przypadkiem w ferworze wyborczym ktoś nie podniesie nam kosztów pracy o połowę? – pyta retorycznie prezes NIG.

Liderów organizacji gospodarczych i resztę przedsiębiorców najbardziej szokuje to, że deklaracje prezesa PiS padły bez konsultacji z jakimikolwiek ekspertami – choć wcielone w życie będą miały gigantyczny, ich zdaniem – katastrofalny, wpływ na rozwój gospodarczy Polski, los milionów polskich rodzin, w tym prowadzonych z mozołem firm rodzinnych.

- My ryzykujemy całym majątkiem, płacąc podatki za siebie i pracowników, których etaty stworzyliśmy. A o naszym losie decydują ludzie, którzy w życiu nie stworzyli nawet jednego miejsca pracy. Tacy ludzie powinni mieć zakaz podchodzenia do mikrofonu w sprawach, na których się nie znają, zwłaszcza gospodarczych – grzmi Paweł Kukla.

Zwraca uwagę, że w środę minister finansów Niemiec - które są głównym odbiorcą polskich towarów i usług – ostrzegł całą Europę, iż jego kraj wszedł w fazę recesji, która może się utrzymać przez dłuższy czas z powodu wielu zagrożeń, jak Brexit, wojna handlowa (celna) Donalda Trumpa z Chinami i Europą. - Niemcy, które wypracowały wielomiliardową nadwyżkę w budżecie na gorsze czasy, są gotowe na wypłacanie osłon i innych świadczeń tym, którzy w wyniku recesji stracą pracę. Także swym przedsiębiorcom, którzy wypadną z rynku. A przecież masa polskich przedsiębiorców jest uzależnionych od zamówień z Niemiec. Z powodu recesji mogą te zamówienia stracić. To oznacza, że czeka nas seria bankructw. Skokowe podniesienie płacy minimalnej jeszcze wzmocni ten efekt – uważa prezes NIG.

Jego zdaniem, upadłość czeka też liczne firmy realizujące w Polsce wieloletnie kontrakty – bo rząd z jednej strony winduje koszty (mediów, materiałów, wynagrodzeń), a z drugiej – nie chce ich rekompensować. Dlatego kolejne firmy schodzą z budowy sztandarowych inwestycji, a do nowych przetargów coraz częściej nie staje nikt.

Quiz preferencji wyborczych

Tarnowscy przedsiębiorcy mówią z przekąsem o przetargach, w których z prostych kalkulacji wynika, iż państwowy zamawiający oferuje za godzinę pracy robotnika budowlanego nie więcej niż 13 złotych – niezmiennie przez najbliższe dwa-trzy lata. A tymczasem ustawowa stawka za godzinę już za pięć miesięcy ma wynieść 17 złotych, a za dwa lata dobić (najpewniej) do 24!

- Skąd przedsiębiorca ma wytrzasnąć te dodatkowe pieniądze? Ukraść? Wydrukować? – pytaj tarnowianin.

Plusy dodatnie, plusy ujemne

Zdaniem Wojciecha Grzeszka, szefa małopolskiej „Solidarności” i radnego PiS w Sejmiku Małopolski, pracodawcy powinni się solidarniej dzielić zyskami z pracownikami. Janusz Strzeboński, prezes Małopolskiego Porozumienia Organizacji Gospodarczych, oponuje przeciwko takiemu stawianiu sprawy.

- To nie jest tak, że mali polscy przedsiębiorcy nie płacą ludziom więcej, bo nie chcą. Oni autentycznie nie mają z czego - podkreśla. Zwraca uwagę, że duże firmy, zwłaszcza zagraniczne, mają odpowiedni kapitał i dawno podniosły wynagrodzenia powyżej zapowiadanego przez PiS minimum. Problem dotyczy natomiast najmniejszych firm polskich, działających w mało produktywnych branżach. W całej Polsce jest ich około miliona. Zatrudniają ok. 3 milionów ludzi.

Część ekonomistów przekonuje, że skokowe podniesienie płacy minimalnej może mieć pozytywne skutki: z jednej strony doprowadzi do wyrównania wynagrodzeń w skali kraju (i poszczególnych regionów), a z drugiej – zmusi rodzimych przedsiębiorców do szybszej automatyzacji i robotyzacji. - Potrzeba do tego jednak olbrzymich pieniędzy, a polskie mikro i małe firmy ich nie mają, bo wbrew słownym deklaracjom rządu są notorycznie, na różne sposoby łupione – kwituje Janusz Strzeboński.

Stanisław Gągała, prezes limanowskiej firmy Gold Drop, która eksportuje połowę swej produkcji do kilkudziesięciu krajów świata, założyciel miejscowej izby gospodarczej, obawia się z kolei utraty konkurencyjności. – Wygrywamy w świecie jakością i cenami. Te ostatnie muszą jednak wzrosnąć, jeśli tak silnie wywindujemy koszty pracy – bez podniesienia produktywności. A wtedy przegramy walkę konkurencyjną – ostrzega doświadczony przedsiębiorca.

Dodaje, że z tego powodu przedsiębiorcy ziemi limanowskiej odebrali ostatnie obietnice polityków „najgorzej, jak można”.

Jak PiS wpadł na pomysł skokowego podniesienia płacy minimalnej?

Wicepremier Jacek Sasin wyjaśnia z rozbrajająca szczerością, że politycy jego partii „rozmawiali z Polakami i ci powiedzieli, że chcą zarabiać więcej”. Analizy wpływu na gospodarkę? Brak. Opinia Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii? Brak. Opinia resortu finansów? Brak. Opinia Ministerstwa Inwestycji i Rozwoju? Brak. Opinia organizacji gospodarczych? Brak. Konsultacje w Radzie Dialogu Społecznego? Brak.

- W żadnym cywilizowanym kraju politycy nie pozwalają sobie na takie działanie – zwraca uwagę Janusz Strzeboński, szef Małopolskiego Porozumienia Organizacji Gospodarczych, reprezentującego przede wszystkim drobne polskie firmy rodzinne.

- To wyraz skrajnego braku odpowiedzialności za własne państwo – uważa Paweł Kukla z Nowosądeckiej Izby Gospodarczej.

Jeszcze tydzień temu minister pracy Bożena Borys-Szopa zapowiadała, iż płaca minimalna w 2019 roku wyniesie 2450 zł brutto, czyli o 200 zł więcej niż obecnie. Organizacje gospodarcze już wtedy podnosiły, że ta podwyżka będzie ponad dwukrotnie większa, niż wynikałoby z ustawowych wymogów i ostrzegały, że część firm, zwłaszcza mikro i małych na prowincji, w nisko dochodowych branżach, nie jest w stanie wysupłać takich pieniędzy.

2450 zł brutto wymagałoby od przedsiębiorcy wyłożenia faktycznie 3 tys. zł (bo dochodzą jeszcze tzw. składki pracodawcy). Pracownik dostaje z tego 1,8 tys. zł, a reszta trafia do budżetu państwa i ZUS. 2600 zł brutto oznacza dla firmy koszt ponad 3,1 tys. zł, 3 tys. zł brutto – ponad 3,6 tys. zł, a 4 tys. zł brutto – ponad 4,8 tys. zł (a niebawem dojdą do tego koszty Pracowniczych Planów Emerytalnych), z czego ponad 2 tys. zł zabiera państwo.

- Każda podwyżka płacy minimalnej zwiększa wpływy do kasy państwa. Ale nie państwo za nią płaci. Finansują ją przedsiębiorcy. Kupowanie głosów za cudze pieniądze uważamy za wysoce nieetyczne – podkreśla Agata Wójtowicz, prezes Tatrzańskiej Izby Gospodarczej.

Działacze organizacji działającej od lat w jednym z bastionów wyborczych PiS przyjęli zapowiedzi prezesa PiS bardzo źle: jako śmiertelne zagrożenie dla swych firm, istniejących nierzadko od początku wolnej Polski, albo i dłużej.

- Z wyłożeniem dodatkowych środków na podwyżki nie mają problemu firmy duże, zwłaszcza zagraniczne, bo te dysponują odpowiednim kapitałem i są wystarczająco produktywne. Podwyżki płac już dawno wymusił na nich rynek pracy, a nie żaden „ludzki polityk” – komentuje Janusz Strzeboński, prezes Małopolskiego Porozumienia Organizacji Gospodarczych. Zwraca uwagę, że pomysł PiS najsilniej uderza w małe polskie firmy rodzinne, które w słownych deklaracjach politycy tej partii od czterech lat starają się dopieszczać.

- Realne efekty tych deklaracji są żadne. Liczba biurokratycznych obciążeń wcale się nie zmniejszyła, zaś liczba i waga innych obciążeń stale rośnie. Sprzyja to rozwojowi szarej strefy i zatrudnieniu na czarno, z czym my, jako Izba promująca uczciwość, staramy się walczyć – mówi Agata Wójtowicz.

Zwraca uwagę, że ulga w podatku dochodowym („zerowy PIT”) dla osób do 26. roku życia dotyczy wyłącznie pracowników, a nie tych, którzy chcieliby w tym wieku założyć i prowadzić firmę. – Pokazuje to doskonale, co rządzący myślą o przedsiębiorcach - ludziach ryzykujących swym dobytkiem, by pobudzać polską gospodarkę i tworzyć miejsca pracy. A myślą tak zapewne dlatego, że sami nigdy uczciwie nie zarobili nawet złotówki prowadząc własny biznes – kwituje prezes Wójtowicz.

Wojciech Grzeszek, szef małopolskiej „Solidarności”, przekonuje, że przez długie lata wzrost płac nie nadążał w Polsce za wzrostem produktywności, więc pora to nadrobić. Jego zdaniem, „pracodawcy winni się bardziej dzielić z pracownikami owocami wzrostu”.

Związki zawodowe od lat domagają się, by płaca minimalna wynosiła połowę średniego wynagrodzenia w kraju. Dziś jest to ok. 47 proc. Problem w tym, że owa średnia – wynosząca obecnie 5,2 tys. zł – jest mało reprezentatywna dla wynagrodzeń w terenie. W Krakowie przeciętna pensja wynosi 5,7 tys. zł, w krakowskim obwarzanku - 5,3 tys. zł, ale już w nieodległych Proszowicach – 3,9 tys. zł, a w Miechowie 3,7 tys. zł. W Nowym Sączu średnia to 3,9 tys., a w sąsiednim powiecie ziemskim – 3,7 tys.

W Tarnowie zarabia się średnio 4,2 tys. zł, a okolicznych wsiach – 3,5 tys. zł brutto. Średnie wynagrodzenia wyraźnie poniżej 4 tys. zł GUS odnotował też w powiatach: dąbrowskim, gorlickim, nowotarskim, limanowskim, brzeskim i wadowickim. Na tych terenach nowa płaca minimalna – 2600 zł – stanowić będzie nawet 75 proc. przeciętnego wynagrodzenia, a podwyżka do 4 tys. zł oznaczać będzie dla blisko połowy zatrudnionych… podwojenie obecnych pensji.

Janusz Strzeboński wyjaśnia, że na wschodzie i południu Małopolski jest bardzo mało dużych firm, prawie nie ma przemysłu, dominują mało produktywne usługi, turystyka, gastronomia. - Znam właścicieli firm, którzy już teraz zarabiają mniej od swoich pracowników. Oni po prostu zwiną biznes lub wejdą głębiej do szarej strefy – uważa szef MPOG.

Zwraca uwagę, że prezes PiS przelicytował nawet najbardziej wojownicze związki. Do tego stopnia, że związkowi partnerzy organizacji gospodarczych w Radzie Dialogu Społecznego są w szoku. Obawiają się, że zbyt radykalna podwyżka wywoła wysoka inflację i może zaszkodzić mniejszym firmom, co zaskutkuje bezrobociem mniej wykwalifikowanych pracowników.

Z 41 miliardów wyjętych z kieszeni firm połowę weźmie państwo

- Zapowiadane, dalsze podwyższanie płacy minimalnej (do 3000 zł pod koniec 2021 r. oraz 4000 zł pod koniec 2023 r.), w tempie wyższym niż wzrost produktywności przedsiębiorstw, będzie negatywnie wpływało na poziom konkurencyjności firm, szczególnie mniejszych przedsiębiorstw, w gospodarczo słabiej rozwiniętych regionach – komentuje Witold Michałek, ekspert BCC ds. makroekonomii.

Oznacza to ryzyko znacznego zwiększenia szarej sfery wynagrodzeń, wzrostu bezrobocia, redukcji zatrudnienia najmniej wydajnych pracowników, migrację do większych, miejskich ośrodków (sprzeczność z istotnym celem Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, czyli aktywizacją obszarów zagrożonych marginalizacją) oraz w skrajnych wypadkach – zamykania działalności gospodarczej, a co za tym idzie pogłębianie nierówności na różnych płaszczyznach: mieszkaniowej, usług publicznych (opieka zdrowotna, komunikacja), itp.

Michałek zwraca uwagę, że przy obowiązującym, ustawowym (opartym o przyjęty algorytm), tempie wzrostu płacy minimalnej oraz przy założeniu, że w ciągu najbliższych 4 lat (2020-2023) stopa inflacji wyniesie każdego roku tyle samo, tj. 2,5 proc., a tempo wzrostu PKB każdego roku także będzie jednostajnie dodatnie, tj. ok 3,8 proc. – można oszacować, że łączny koszt utrzymania jednego stanowiska pracy w oparciu o minimalne wynagrodzenie w ciągu 4 lat wyniósłby dla przedsiębiorcy ok. 157 000 zł (jedynie z tytułu samej płacy minimalnej, bez rachunku ciągnionego za inne powiązane z nią pozycje podwyżek np. konieczność podwyżki wynagrodzeń innych pracowników w tej samej firmie, odpraw, dodatków za pracę w porze nocnej, przestojów, dodatków za pracę w niedziele i święta, zasiłków chorobowych, macierzyńskich, itp).

Tak samo obliczona suma, wynikająca z deklaracji wyborczej PiS, to ok. 188 000 zł, co daje różnicę w wysokości 31 000 zł, a więc ok. 20 proc. więcej niż hipotetyczny koszt wynikający z ustawowego algorytmu wzrostu płacy minimalnej.

Oznacza to, że w skali całego kraju, tylko z tego tytułu, w ciągu 4 lat koszt dla pracodawców będzie wyższy o ok. 47 miliardów złotych (31 000 zł x 1,5 mln etatów). A najprawdopodobniej jeszcze więcej, jeżeli uwzględnimy uwarunkowane płacą minimalną inne dodatki i świadczenia.

Należy przy tym pamiętać, że wśród szacowanych przez GUS 1,5 mln miejsc pracy, opartych o minimalne wynagrodzenie, znajdują się nie tylko zatrudnieni w prywatnym sektorze, ale także w sektorze publicznym (instytucje rządowe, samorządy). Stąd część potencjalnych, dodatkowych kosztów obciąży także ich budżety, a więc kieszenie podatników. Szczególnie wrażliwą grupę stanowią wykonawcy kontraktów zawartych w trybie zamówień publicznych, nie mający możliwości zwiększenia wartości kontraktu ze względu na zdarzenia, których nie mogą przewidzieć ani kontrolować – np. polityczne decyzje rządu o zwiększeniu minimalnego wynagrodzenia.

Prof. Witold Orłowski zwraca uwagę, że wedle innych zapowiedzi prezesa PiS, Polska ma „w ciągu 21 lat dogonić Niemcy”. Sęk w tym, że Niemcy od lat intensywnie inwestują w tzw. przemysł 4.0, oparty na robotyzacji i automatyzacji, a Polska odstaje pod tym względem nawet od innych państw postkomunistycznych, jak Słowacja czy kraje nadbałtyckie, o Czechach nie wspominając. W krajobrazie nadwiślańskiej gospodarki dominują mikrofirmy wykonujące przytłaczającą większość rzeczy ręcznie, przy pomocy nieskomplikowanych narzędzi. Sprawia to, że produktywność przeciętnego Polaka jest zdecydowanie niższa od produktywności przeciętnego Niemca czy Czecha. A poziom zarobków w danym kraju musi być pochodną produktywności, w przeciwnym razie inflacja szybko pożera nominalne podwyżki.

Część z nas już raz w swoim życiu zarabiało miliony. Ale te miliony były warte mniej niż papier, na którym je wydrukowano.

Agata Wójtowicz: Chciałam przypomnieć politykom, że zarabianie pieniędzy nie polega na ich drukowaniu

Jerzy Wodnicki, jeden z założycieli i liderów Podkrakowskiej Izby Gospodarczej w Skawinie, twórca firmy Treko Laser kooperującej z potentatami europejskiego przemysłu motoryzacyjnego, podkreśla, że średnie i większe polskie firmy już dawno płacą pracownikom mocno powyżej pensji minimalnej, bo wymusił to na nich rynek. Zwraca przy tym uwagę, że większość takich firm mocno inwestuje w automatyzację, nowoczesne maszyny i komputery.

– Problem skokowego wzrostu płacy minimalnej bezpośrednio ich więc nie dotyka, ale docelowo ów wzrost będzie się musiał przełożyć także na ich siatki płac, bo przecież wykwalifikowani fachowcy nie mogą zarabiać niewiele więcej od osób wykonujących proste czynności za ustawowe minimum. To może skłonić większe firmy do jeszcze większych inwestycji w automatyzację, by ograniczyć zapotrzebowanie na pracę ludzi i chronić się przez nadmiernym wzrostem kosztów wynagrodzeń – przewiduje Jerzy Wodnicki.

Przyznaje, że tak nowoczesne firmy, jak Treko Laser, nie dominują w polskiej i małopolskiej gospodarce. Konkurencyjność większości pozostałych wynikała dotąd z niskich kosztów pracy. Zmiana tego stanu wymaga olbrzymich nakładów inwestycyjnych, zwłaszcza w najmniejszych przedsiębiorstwach. Ale te już dziś nie mają pieniędzy. Tym bardziej nie będą ich mieć, jeśli będą musiały sfinansować podwyższone z dnia na dzień o ponad 15 proc. koszty wynagrodzeń swych pracowników i udźwignąć inne obciążenia.

Lewiatan: mali sobie nie poradzą

- Szybkie tempo wzrostu płacy minimalnej w 2020 roku i kolejnych latach będzie ogromnym wyzwaniem dla przedsiębiorstw. Nie wszystkie sobie z nim poradzą – zgadza się z innymi ekonomistami dr Sonia Buchholtz, ekspertka ekonomiczna Konfederacji Lewiatan

Zwraca uwagę, że płaca minimalna jest narzędziem przeciwdziałającym ubóstwu pracujących, ale trzeba jej wysokość ustalać odpowiedzialnie: by z jednej strony zrealizować ów cel społeczny, a z drugiej - nie zaszkodzić gospodarce poprzez zbytnią ingerencję w mechanizm rynkowy.

- Skokowy wzrost płacy minimalnej, wyraźnie powyżej obserwowanego wzrostu produktywności, będzie miał negatywny wpływ na gospodarkę i rynek pracy. Tym silniejszy, im większa skala podwyżki i im większe zaskoczenie pracodawców tym faktem. Wzrost płacy minimalnej o 350 zł, powiększony o obciążenia płacy, podnosi ryzyko bezrobocia wśród najmniej produktywnych pracowników oraz upadku firm w branżach, gdzie są niskie marże. Kłopoty będą mieć przedsiębiorstwa, w których dominują kontrakty długoterminowe. Możemy się też spodziewać powiększenia szarej strefy – komentuje ekspertka .

Ostrzega, że przewidywane przez polityków PiS korzyści sektora publicznego związane ze zwiększaniem przychodów podatkowych są wątpliwe, bo w dobie spowolnienia gospodarczego wzrost kosztów pracy może doprowadzić do spadku liczby pracujących (a więc i płatników podatków oraz ZUS). Obniżą się także wpływy z CIT w związku z upadłościami przedsiębiorstw.

- Bezsprzecznie, znaczny wzrost płac podtrzyma wysoką inflację. Wzrosną też koszty finansowania polityk rynku pracy, nie wspominając o rosnącym funduszu płac w budżetówce i kosztach usług zleconych. Także w tym ostatnim przypadku pomijanie kontekstu długookresowych umów jest bagatelizowaniem głosu biznesu – ostrzega dr Buchholtz.

Podobnie jak inni eksperci z dużym niepokojem mówi o złamaniu przez rząd wszystkich dotychczasowych zasad: w świetle prawa wynagrodzenie minimalne jest przedmiotem negocjacji w ramach Rady Dialogu Społecznego. - Rząd, proponując wyższą płacę minimalną niż związki zawodowe oraz później podbijając stawkę, jawnie bagatelizuje ten proces. Pod hasłem wybiórczo rozumianego inkluzywnego wzrostu zapomina, że rynek pracy funkcjonuje w przeważającej części w oparciu o mechanizm rynkowy – kwituje eksperta.

Stanisław Gągała przypomina, że europejskich i światowych klientów polskich firm, które uczestniczą w globalnej konkurencji, nie obchodzi to, że „Polki i Polacy chcą podwyżek” i jakiś lokalny polityk te podwyżki zarządził. – Jeśli z powodu zbyt wysokich kosztów podniesiemy ceny swych produktów i usług, po prostu wypadniemy z rynku i przestaniemy eksportować – tłumaczy prezes Gold Dropu.

Dodaje, że skończy się to katastrofą nie tylko dla przedsiębiorców, ale i ich pracowników.

Wraz z płacą minimalną wzrosną świadczenia i mandaty

Na podstawie płacy minimalnej wylicza się liczne dodatki (np. za pracę w nocy), odprawy, wynagrodzenia za tzw. postojowe, świadczenia i opłaty. Np. mandat karny oraz grzywna za brak OC wynosi maksimum dwukrotność minimalnego wynagrodzenia, a grzywna wymierzona wyrokiem nakazowym - dziesięciokrotność.

Inne kraje i skutki urawniłowki

Plan PiS zakłada, że za kilka lat płaca minimalna stanowić będzie aż 60 proc. średniej krajowej. Proporcje takie nie są notowane w żadnym kraju OECD. Europejska Karta Społeczna Rady Europy wskazuje, że powinno to być 50 proc., ale w praktyce tylko kilka państw świata spełnia ów warunek. Polska należy tu do czołówki (47-48 proc.) i dalsze skokowe podniesienie płacy minimalnej doprowadzi do spłaszczenia wynagrodzeń.

- To prowadzi do urawniłowki, jak w PRL. Zbyt duże rozwarstwienie zarobków nie jest zdrowe, ale zbytnie ich spłaszczenie także. Ciężka pracujący fachowcy o wysokich kwalifikacjach odbierają je jako niesprawiedliwe, do gospodarki idzie sygnał, że dobra i wydajna praca nie popłaca, a na końcu jest „czy się stoi, czy się leży”. Wszyscy wiemy, jak się to skończyło. Powinni to brać pod uwagę politycy, którzy - z racji zaawansowanego wieku – żyli w czasach, w których stosowano taką „ekonomię” – podsumowuje Janusz Strzeboński.

Dowiedz się więcej

Czy weźmiesz udział w najbliższych wyborach parlamentarnych?

  1. 90.88%
  2. 5.23%
  3. 3.89%
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziwne wpisy Jacka Protasiewicz. Wojewoda traci stanowisko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski