Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skradziona kolekcja

Redakcja
Zemsta, kradzież na zamówienie, czy porachunki rodzinne? Blisko trzy lata temu podczas zuchwałego napadu zrabowano w Krakowie ponad tysiąc zabytkowych monet, wartych co najmniej 2,5 mln zł. Była to jedna z największych prywatnych kolekcji numizmatycznych w Polsce. Przepadła bez śladu.

Bandyci przyszli po nią w nocy z 25 na 26 lipca 2007 r. do domu Ryszarda Ch., kolekcjonera i właściciela kantoru wymiany walut.

- Byłem sam w domu - opowiada. - Położyłem się spać około 1 w nocy, a niedługo potem zbudził mnie jakiś hałas przy bramie. Ledwo zdążyłem usiąść na łóżku, gdy usłyszałem, jak z hukiem otwierają się drzwi wejściowe. Sekundę później do sypialni wpadło kilku facetów w kominiarkach, z latarką i z okrzykiem "CBA!". Jeden z nich skoczył mi na plecy, drugi - przyłożył pistolet z tłumikiem do głowy. Ręce skuli mi kajdankami do tyłu i zaczęli okładać pałką. Bili na przemian - po twarzy, brzuchu, kopali po nerkach. Dwóch innych bandytów przeszukiwało dom. I w kółko pytali: gdzie pieniądze?, gdzie sejf?

W końcu rabusie sami znaleźli za lustrem kasę pancerną, a w niej najcenniejsze zbiory - m.in. XVI- i XVII-wieczne złote i srebrne monety, w tym unikalny półdukat Jana Kazimierza z mennicy Wschowa, donatywę gdańską Władysława IV Wazy i próbny półtalar Stanisława Augusta. Zginęło też 630 złotych dwudziestodolarówek, ukrytych na strychu oraz zawartość skrytki w kuchni - z utargiem z kantoru.

Napastnicy wyszli z domu nad ranem, zostawiając go przywiązanego krawatami do łóżka i skutego kajdankami. Resztkami sił udało mu się uwolnić. Zaalarmował sąsiadkę. Trafił do szpitala pokrwawiony i posiniaczony. Lekarze stwierdzili uraz głowy, barku, klatki piersiowej i dwa wybite zęby.

W tym czasie na miejscu włamania pracowali policjanci. Nie pomógł jednak ani pies tropiący, ani blokady na drogach, Oprócz szukania śladów napadu w mieszkaniu policjanci zarekwirowali też laptop kolekcjonera, telefony komórkowe, wiatrówkę i naboje do legalnie posiadanej broni palnej.

- Od początku traktowano mnie jak podejrzanego - skarży się Ryszard Ch. - Policjanci sugerowali, że sam sfingowałem ten napad. Pytali o konflikt z żoną i czy dom był ubezpieczony. Już po zakończeniu oględzin - gdy przebywałem w szpitalu, a mój pracownik kończył sprzątanie domu - przyjechali powtórnie w dwunastu. Po co? Prawdopodobnie, żeby jeszcze raz przeszukać mieszkanie.

Wersja o sfingowanym napadzie upadła. Dom i kolekcja monet nie były ubezpieczone. Po pięciu miesiącach śledztwo umorzono z powodu niewykrycia sprawców.

Okradziony kolekcjoner do dzisiaj nie może się z tym pogodzić. Pierwsze obszerne zeznania złożył jeszcze w szpitalu, kilka godzin po napadzie. Sugerował, że bandyci wiedzieli nie tylko czego mają szukać, ale i gdzie. Wskazywał potencjalne powody napadu: nieporozumienia rodzinne, zemstę, kradzież na zlecenie. Tropów było wiele, tak jak wielu było odwiedzających jego dom.

Po opuszczeniu szpitala zamieścił płatne ogłoszenia w gazetach, że za wskazanie sprawców napadu wypłaci 50 tys. zł. Bez echa, ale wkrótce potem do jego kantoru zgłosił się mężczyzna z propozycją sprzedaży 54 złotych monet, takich samych jak te, które posiadał w kolekcji. Wezwał policję. Handlarz został zatrzymany, ale tylko na kilka godzin. - Zwrócono mu monety, gdy podał nazwisko jakiegoś dygnitarza, a tamten potwierdził, że numizmaty należą do niego. Nikt nie zażądał dokumentów potwierdzających własność, ani nawet nie zbadał, czy nie są to falsyfikaty - żali się Ryszard Ch.
W postanowieniu o umorzeniu śledztwa w sprawie napadu prokurator stwierdził: "Pomimo wykonania licznych czynności procesowych i pozaprocesowych nie uzyskano informacji mogących przyczynić się do ustalenia i zatrzymania sprawców rozboju i odzyskania utraconego mienia".

W tej sytuacji ogromne znaczenie miała rejestracja skradzionych numizmatów w krajowym wykazie utraconych zabytków. Po wejściu Polski do strefy Schengen i zniesieniu kontroli na granicach upowszechnienie informacji o stratach ma bowiem pierwszorzędne znaczenie w zwalczaniu nielegalnego obrotu zabytkami. Choć prokuratura zapewniała, że do takiej rejestracji doszło, pierwszą informację związaną z tą sprawą (dotyczyła dukatu Izabeli Czartoryskiej) Ośrodek Ochrony Zbiorów Publicznych otrzymał od policji dopiero po umorzeniu śledztwa, czyli po przeszło 5 miesiącach od kradzieży! Dane dotyczące innych monet trafiły do krajowego wykazu utraconych zabytków dopiero 19 sierpnia 2008 r., czyli blisko rok po kradzieży.

Mimo że wiele wskazuje na to, że numizmaty zostały już rozgrabione przez paserów, krakowski kolekcjoner nie daje za wygraną. Zatrudnia prywatnych detektywów i na własną rękę stara się czegoś dowiedzieć o monetach, które zbierał przez prawie 40 lat. Pisze też skargi do prokuratury i Komendy Głównej Policji, wytykając śledczym opieszałość. Zarzuca im zbagatelizowanie istotnych poszlak. Policjanci odpierają jego zarzuty, mówiąc: - Mamy wrażenie, że pokrzywdzony nie mówi nam wszystkiego.

Być może. Problem w tym, że podobną linię obrony przyjęli też policjanci z Radomia i Płocka, którzy przez wiele miesięcy forsowali wersję samouprowadzenia Krzysztofa Olewnika, lekceważąc wiele innych tropów.

- Brakuje ludzi, pieniędzy, nieraz także fachowości i zaangażowania. Sam przekonałem się, że czasem lepiej zaniechać niż się narazić. Dlatego tak często praktykowana jest spychologia. Porażką kończy się też zwykle przywiązanie do jednego tropu i odrzucenie innych, bez sprawdzenia. W takich przypadkach czas zawsze działa na korzyść przestępcy, a nie na udowodnienie mu winy - przyznaje były policjant CBŚ.

EWA KOPCIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski