Tomasz Kaczmarczyk (z prawej) i jego koledzy z Beskidu potrafili wydrzeć beniaminkowi z Bodzentyna punkt. Fot. GRZEGORZ SROKA
III LIGA PIŁKARSKA. Beskid Andrychów na inaugurację jesieni zremisował na własnym boisku z beniaminkiem z Bodzentyna 1-1 (0-1)
Mirosław Kmieć, trener Beskidu, unika stwierdzenia, że jego zespół "tylko" podzielił się punktami. - Rywale nastawili się na kontrę, czego można było się spodziewać, a w dodatku dobranie się do nich utrudniali nam potężnie zbudowani obrońcy i nie tylko - mówi andrychowski trener. - Poza tym, wszystko co najważniejsze w tym pojedynku, zdarzyło się w pierwszej połowie. Mieliśmy kilka doskonałych pozycji, z których przynajmniej jedną powinniśmy byli umieć wykorzystać. Nie można marnować pojedynków sam na sam, bo taką sytuację miał młody Michał Adamus, czy pozwalać piłce przetoczyć się wzdłuż bramki, mając do niej raptem kilka metrów - dodaje.
Mirosław Kmieć jest w stanie rozgrzeszyć Adamusa, bo dopiero skończył wiek juniora. Jednak Przemysław Knapik musi umieć wepchnąć piłkę do siatki. - Powinien uderzyć brzuchem, nogą, czy pójść wślizgiem, byle tylko futbolówka wpadła do siatki. Mając bramkę w zapasie, zupełnie inaczej potoczyłoby się to spotkanie. Tymczasem straciliśmy przypadkowego gola, bo piłka po strzale z dystansu poszła rykoszetem, myląc Pawła Górę. Po czymś takim musi upłynąć kilka minut zanim zespół wróci do równowagi, choćby nie wiem jaki był dobry - uważa trener.
Nie zamierza rozdzierać szat z powodu remisu. - Okazji mieliśmy kilka, a wypada się cieszyć, że przed szansą zdobycia bramki był Michał Adamus. Skoro walczy na boisku bez żadnego respektu, lecz przed bramką rywala brakuje mu zimnej krwi, postaram się mu pomóc. Nie ma innego wyjścia, jak indywidualny trening. Oprócz typowo snajperskich nawyków musi nabrać także agresywności. Wierzę, że wkrótce w meczu mistrzowskim zdobędzie swoją pierwszą seniorską bramkę - żyje nadzieją Mirosław Kmieć. - W drugiej połowie wprowadziłem na boisko Czarnika, by z racji swoich warunków fizycznych porozbijał trochę rywali na ich przedpolu. Dlatego nominalny obrońca wystąpił w szpicy. Udało mu się, bo w końcu wywalczyliśmy karnego, po którym zdobyliśmy wyrównujące trafienie.
- Przyjechaliśmy do Andrychowa bez czterech wiodących graczy, więc siłą rzeczy musieliśmy się nastawić na kontrę - tłumaczy Artur Anduła, trener bodzentynian. - Było tak, jak się spodziewałem, czyli andrychowianie często atakowali skrzydłami, starając się rozerwać nasze szyki obronne. Dużo było dośrodkowań w nasze pole karne. Jednak udało nam się wytrzymać napór gospodarzy. Jeśli patrzeć na wynik przez perspektywę utraconego prowadzenia, to niedosyt pozostał. Jednak jako beniaminek wywalczyliśmy punkt na trudnym terenie, który jest dla nas zdobyczą. Na pewno mocno we znaki dała nam się podróż. Wyjechaliśmy z Bodzentyna po godzinie ósmej, by dotrzeć na miejsce o godz. 13.30 - kończy Artur Anduła
Jerzy Zaborski
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?