Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sława Przybylska: Śpiewanie - moje życie

Rozmawiał Robert Migdał
Dopóki ludzie chcą mnie słuchać, dopóty będę wychodzić na scenę - mówi Sława Przybylska
Dopóki ludzie chcą mnie słuchać, dopóty będę wychodzić na scenę - mówi Sława Przybylska Fot. Sławomir Mielnik
Znani seniorzy. W latach 50. XX wieku jej przebój „Pamiętasz była jesień” nuciła cała Polska. Pół wieku później Sława Przybylska nie zwalnia tempa: koncertuje, nagrywa kolejne płyty i nie zamierza jeszcze schodzić ze sceny.

- Gdy słyszę „Sława Przybylska”, to od razu pojawia mi się skojarzenie: wielka dama polskiej estrady.

- No proszę, ładnie. Ale ja się nigdy nie czułam i nadal nie czuję damą. Jestem zwykłą, normalną dziewczyną, tak się czuję. Dla mnie dama to coś arystokratycznego, wielkiego. Takie „och” i „ach”. A coś takiego do mnie kompletnie nie pasuje. Jestem normalna, zwykła - i w domu, i na scenie.

- Uśmiech nie schodzi z Pani twarzy.

- Bo ja się cieszę każdą chwilą, każdym dniem. I nie mam w sobie ani odrobiny poczucia, że jestem jakaś tam bardzo ważna osoba. Nie mam nic z nadęcia. Jestem dziewczyną, która po prostu śpiewa, bo lubi śpiewać i to jej sprawia radość. I wie pan, cieszę się każdego dnia, że wiele lat temu podjęłam decyzję o tym, by śpiewanie było moim życiem.

- Postawić na śpiew, na muzykę to była na sto procent słuszna decyzja?

- Ta i żadna inna. Już od dziecka kochałam śpiewać. A w życiu trzeba robić to, co się kocha. Nie można inaczej, bo gdyby coś się robiło na siłę, to życie nie byłoby ciekawe, nie byłoby dobre.

- Po Pani widać tę miłość do muzyki. Gdy wchodzi Pani na scenę, to promienieje. Cieszy się Pani całą sobą.

- Bez tej radości nie byłoby dobrego śpiewania, dobrej energii, którą staram się wysyłać ze sceny. Ale muszę panu powiedzieć, że to idzie w dwie strony: publiczność, która wita mnie entuzjastycznie, daje mi potężny zastrzyk dobra, ciepła. A mam to szczęście, że moja publiczność nigdy nie jest obojętna, zimna. Zawsze mnie gorąco wita.

- To jest Pani przepis na sukces: wkładanie całego serca w to, co się robi?

- Bardzo nie lubię słowa „sukces”. W ogóle nie mam w sobie poczucia sukcesu. Dzisiejszy sukces jest dla mnie podszyty pieniędzmi, dobrobytem, chęcią posiadania: żeby mieć dużo, najwięcej, więcej niż inni. A ja, śpiewając, nigdy nie miałam takiego celu. Nie byłam nastawiona na bogactwa. Nie wychodzę na scenę dlatego, że marzą mi się jakieś duże pieniądze. Dla mnie samo śpiewanie jest wspaniałą szansą na dobre życie. A reszta? Reszta jest nieważna.

- Bardziej myślałem o sukcesie nie jako czymś namacalnym, przekładalnym na pieniądze. Bardziej mi chodziło o to, że gdy Pani wchodzi na scenę, to ludzie na widowni wstają już na sam Pani widok: słychać krzyki zachwytu, gromkie brawa.

- To sprawia mi przyjemność, ta wspaniała ludzka życzliwość.

- Nie wyobraża Pani sobie życia bez muzyki, bez śpiewania?

- Nie, aczkolwiek niektórzy „życzliwi” podszeptują mi, że już powinnam zakończyć karierę, zejść ze sceny. Ja jednak uważam, że dopóki jest publiczność, że dopóki mnie zapraszają na koncerty, a ludzie chcą kupować bilety, chcą mnie słuchać, dopóty będę wychodzić na scenę. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że przyjdzie taki czas, bo wiek robi swoje, że będę musiała przestać śpiewać. Wtedy zajmę się czymś innym. Mam szereg pomysłów na życie.

- Jakich?

- Skończyłam liceum sztuk plastycznych, ale nie miałam czasu, żeby malować, rzeźbić. Liczyła się tylko muzyka. Kiedy więc przestanę śpiewać, koncertować, nagrywać kolejne płyty, zajmę się sztuką plastyczną. Mam więc czym się jeszcze zachwycać.

- A jakie ma Pani jeszcze inne, pozamuzyczne pasje?

- Literatura.

- No tak, mąż - pisarz.

- A mąż ciągle pięknie pisze, też o mnie. Dużo czytamy i razem też dużo słuchamy muzyki. Jesteśmy entuzjastami flamenco i Hiszpanii, byliśmy tam już z 15 razy. Dla mnie sztuka hiszpańska jest bardzo ciekawa. Tak nas zafascynowała, że nauczyliśmy się języka hiszpańskiego, by ją lepiej poznać. To nasze wielkie hobby. Powiem panu, że nigdy się nie nudzimy, nie mamy na to czasu. Poza tym, nie jest w naszym charakterze, żeby się nudzić: lubimy się zachwycać życiem, mimo że tyle teraz takich negatywnych zdarzeń dookoła. Ale wiemy, że nie mamy na to wpływu, na to całe zło, które się szerzy, więc sami stwarzamy swoje centrum świata, w którym wielbimy sztukę, wielbimy świat.

- Ostatnia Pani płyta była z piosenkami Bułata Okudżawy. A nie myślała Pani, żeby wydać piosenki w hiszpańskim stylu, tym ostatnio uwielbianym przez Panią?

- Nie odważyłabym się. Flamenco jest organicznie związane z Hiszpanią: tam już nawet małe dzieci umieją to śpiewać, grać, bo chłoną tę kulturę od dnia narodzin. Ja bym nigdy nie umiała zagrać flamenco, ani fado portugalskiego, które też uwielbiam. To by było tylko marne naśladowanie. Dlatego wolę być słuchaczem, który się zachwyca tą muzyką, podziwiać ją, cieszyć się nią. Teraz uczymy się z mężem języka portugalskiego, bo jedziemy na Maderę. Wychodzimy z takiego założenia, że jeżeli jedziemy do jakiegoś kraju, to musimy mieć kontakt z tamtejszymi mieszkańcami. Nie chcemy być jak zwykli turyści, którzy zewnętrznie, szybko, wszystko oglądają. Chcemy móc wymienić choć parę uwag z Portugalczykami, porozmawiać o zwykłych, przyziemnych sprawach, o życiu, o przyrodzie. Oni wtedy też inaczej reagują, otwierają się bardziej, są serdeczni. Tacy naturalni.

- Właśnie, przyroda. Jest nią Pani zafascynowana. Rośliny, zwierzęta, to co nasz otacza jest bardzo bliskie Pani sercu.

- Bo jesteśmy częścią przyrody i ubolewam, że ludzie tego nie rozumieją i ją niszczą. Miłość do zwierząt, do rodziny to jest to, co ja wyniosłam z dzieciństwa. Moja mama kochała kwiaty. Dla mnie była poetką - umiała dostrzegać piękno, zwykłe piękno. Potrafiła zatrzymać się i powiedzieć: „Zobacz, jaki piękny kwiat”. Była prostą kobietą ze wsi, niewykształconą, ale miała w sobie poezję, potrzebę piękna - a taki człowiek inaczej patrzy na świat.

- Mama uwrażliwiała Panią na piękno, na sztukę, już od dziecka.

- Dlatego drzewa i zwierzęta są mi bliskie. Tak samo tę wrażliwość na muzykę, miłość do dźwięków, wyniosłam z domu. W mojej rodzinie cały czas się śpiewało - z moimi siostrami śpiewałam na głosy, mama pięknie śpiewała, ojciec też. Kiedyś wszyscy śpiewali, bo nie było telewizji, nie było radia. Wszystkie święta to były pieśni - i na Boże Narodzenie, i na Wielkanoc. Śpiew był potrzebą, moja mama w ten sposób wyrażała siebie, wszystkie swoje problemy, emocje. Opowieść o jej życiu była zawarta w pieśni. Przepięknie interpretowała ludowe utwory. Od niej to przejęłam.

- Pani plany artystyczne na najbliższe tygodnie, miesiące?

- Nie mam żadnych planów. Staram się, żeby każdy mój dzień - jak mówi profesor Szyszkowska - był dziełem sztuki. Ważne, żeby się starać. Samo nie przyjdzie. A czasu mam coraz mniej i coraz mniej, z wiekiem, perspektyw. Dlatego nawet nie mogę robić planów. Moje plany rodzą się z dnia na dzień. Działam zgodnie z przysłowiem: „Człowiek robi plany, a Pan Bóg się z nich śmieje”.

- Teraz skończyła Pani pracę nad nową płytą?

- W lipcu wyszłam ze studia. Niedługo wyjdzie, bodajże już we wrześniu ma być w sklepach. Są na niej utwory, które w ciągu minionych lat weszły do mojego koncertowego repertuaru, ale nigdy nie zostały wydane na płytach. To jest bardzo poetycka płyta, są na niej wiersze między innymi Marii Konopnickiej i Urszuli Kozioł. Płyta zatytułowana jest „Pamiętasz”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski