MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Śledztwo, którego nie było

Redakcja
Rozmowa z HENRYKIEM SKWARCZYŃSKIM, autorem książki "Jak zabiłem Piotra Jaroszewicza", o okolicznościach jej powstania

Czy z pełną odpowiedzialnością może Pan potwierdzić, że zna mordercę Piotra Jaroszewicza?

- Doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa, jakie złożyłem w warszawskiej Prokuraturze Okręgowej 9 października 2007 roku, oparte było na przeświadczeniu, że spotkany w Arizonie rozmówca mówił prawdę. Wojciech Jaruzelski, jako oskarżony, może to dezawuować, ale rozumiem, że istotą istnienia prokuratury jest ustalenie wiarygodności faktów, które przedstawiłem. Tymczasem po ukazaniu się przed dwoma laty w krajowej prasie wstępnego rozdziału książki jedyną reakcją było tajemnicze zniknięcie z prokuratury dokumentów, które mogłyby doprowadzić do gen. Jaruzelskiego jako zleceniodawcy mordu na Jaroszewiczach. Warto dodać, że książka powstawała wtedy, kiedy udział Wojciecha Jaruzelskiego w Informacji Wojskowej, czyli organie bezpośrednio kierowanym przez KGB, nie był jeszcze znany. Można ująć to tak. Im bardziej wycofywałem się z tego, co usłyszałem, tym napływało więcej faktów wskazujących, iż mój interlokutor nie fantazjował.
Książka jest skrzyżowaniem powieści i dokumentu. Dlaczego wybrał Pan tak nietypową formę?
- Nie mógł to być dokument, gdyż rozmowa nie była nagrywana. Jeszcze na minutę przed spotkaniem nie wiedziałem, o czym będziemy rozmawiać. I tak dobrze, że zrobiłem notatki, ponieważ wielu padających w niej nazwisk wcześniej nie znałem. Mieszkając w Ameryce od prawie trzydziestu lat i mając za sobą zmorę komunizmu, ani myślałem powracać i grzebać się w sprawach, których przystawalność do mego życia jest prawie żadna. Kiedy mówię - używając nazwisk - sąsiadowi czy mojemu lekarzowi, że któryś z wysokich funkcjonariuszy postkomunistycznej Polski jest złodziejem bądź komunistycznym przestępcą, to jest to niepodlegająca żadnym sankcjom prywatna opinia obywatela innego kraju.
Ale literackość książki odbiera wiarygodność głównej tezie...
- Gdybym chciał ograniczyć się do głównej sensacyjnej informacji, powstałby jedynie artykuł. Prokuraturze odcedzenie tego, co nazywa pan literackością, nie powinno sprawić żadnego kłopotu. To, że książka wzbogacona jest o doświadczenia wyniesione z komunistycznej Polski, nie wzmacnia, ale i nie osłabia wiarygodności tego, co w niej ważne. Być może, gdyby mój rozmówca był zwyczajnym rzezimieszkiem, rozstrzygnięcie kwestii jego wiarygodności byłoby prostsze. Ale to był inteligentny człowiek, szybki w myśleniu, pewny w swoich kalkulacjach. Gdy na początku lat 80. wykładałem w kalifornijskim Defence Language Institute, miałem wśród studentów ludzi związanych z amerykańskim wywiadem wojskowym, także z CIA i FBI. Uczyłem ich, ale uczyłem się też od nich. Lecz nie uchroniło mnie to przed niespodziankami. Przykład pierwszy z brzegu. Mieszkając przez parę lat w Monachium, pisałem teksty dla polskiej rozgłośni Radia Wolna Europa. Po części pilotował je w redakcji Włodzimierz Odojewski. I nagle dowiedziałem się od przyjaciela, podobnie jak on pracującego w rozgłośni, Konrada Tatarowskiego, że Odojewski twierdzi, że jestem agentem CIA. Nie przywiązywałem do tego specjalnej wagi, bo wiedziałem przecież, że to pomówienie. Ale to jeszcze nie koniec historii. Przed paru laty spotkałem Odojewskiego w większym gronie i chociaż znaliśmy się wcześniej w miarę dobrze, on mnie nie poznał! W przeciwieństwie do jego żony, którą widziałem może dwa, trzy razy w życiu. Wtedy złożyłem to na karb jego wieku. Teraz wiem, że powód musiał być inny. W najlepszym przypadku było to nieczyste sumienie w związku z tym, co musiał nakłamać Amerykanom o swej przeszłości, żeby dostać w RWE pracę. Jak dziś wiadomo, Odojewski był przed wyjazdem z kraju współpracownikiem SB. Zadziałało więc wobec mnie swoiste uprzedzenie.
Cały czas drąży mnie jednak pytanie - ile w tym tekście fikcji literackiej, a ile prawdy?
- Rozmowę próbowałem odtwarzać tak, jak ją usłyszałem, ale jej sens pozostał nienaruszony. Nie przypuszczam też, bym został wystawiony na jakąś prowokację. Bo niby jaką? Dlaczego i po co?
A czy ma Pan jakieś dowody wspierające tezę i opowieść tajemniczego bohatera?
- Przed paroma dniami, dzięki życzliwości pewnej osoby, oglądałem materiał opowiadający, w jaki sposób bohater podziemia, i to bynajmniej nie Tadeusz Mazowiecki, przygotowywany był z udziałem KGB na pierwszego premiera niekomunistycznej Polski. Gdybym tego nie zobaczył - a chodzi o dokument - w głowie nie powstałoby mi, że to może być prawda. Nie można zapominać, że od tej mojej rozmowy w Arizonie mijają prawie cztery lata. I wie pan, pewne rzeczy, prawie tak jak historia z tym nieszczęsnym Odojewskim, nabierają innych smaków. W trakcie pisania książki wycofałem się z podejrzeń o to, że Jaruzelski może być tzw. matrioszką. Sprawę pewnie mogłoby rozstrzygnąć badanie DNA. Mimo to ta teza brzmiała dla mnie tak fantastycznie, że choć o niej wspominam, dokonałem aktu swoistej autocenzury, spychając ten problem na margines. Rzeczywiście, wyniki badań DNA mogłyby dać odpowiedz na to pytanie, ale w przypadku niepotwierdzenia zarzutu wywracałyby wiarygodność reszty tego, co napisałem.
Czy próbował Pan weryfikować sensacje zawarte w książce na inny sposób?
- Nie. Ale pewne sprawy takiej weryfikacji podlegają.
Na ile zatarł Pan w książce realia mogące pomóc w identyfikacji informatora?
- Nie ja je zacierałem, ale mój rozmówca.
Przed dwoma laty opublikował Pan fragmenty książki w krajowych pismach. Czy pojawiły się jakieś reakcje na te sensacyjne przecież informacje?
- Najbardziej znaczący był fragment, który ukazał się w miesięczniku "Odra". To po tej publikacji z prokuratury zniknęły różne akta dotyczące sprawy.
Jak wspominaliśmy na początku, złożył Pan w sprawie morderstwa doniesienie do prokuratury. Czy ktokolwiek w jakikolwiek sposób zareagował?
- Choć mijają już dwa lata, nie mam żadnej odpowiedzi, a z tego, co wiem, reakcja wymagana jest w okresie 60 czy 90 dni. Jakakolwiek reakcja! Na przykład taka, że sprawa prokuratury nie interesuje. Nie otrzymałem nawet takiej odpowiedzi. Uważa Pan, że to przypadek?
Co stało się z zapiskami Jaroszewicza, które miały być głównym powodem zbrodni?
- Ich posiadaczem jest mój rozmówca.
Czy uważa Pan, że zrobił ze swej wiedzy właściwy użytek?
- Przeprowadzenie w tej sprawie profesjonalnego śledztwa z pewnością pozwoliłoby rozproszyć wątpliwości, od których przecież i ja sam wolny nie jestem.
Rozmawiał Włodzimierz Jurasz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski