Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słowniki nie nadążają za językiem polskim

Agnieszka Maj
Agnieszka Maj
Fot. Archiwum prywatne
Rozmowa Kroniki. - Gdybyśmy zlikwidowali ortografię, wrócilibyśmy do epoki jaskiniowej - mówi dr hab. Mirosława Mycawka z Wydziału Polonistyki UJ, autorka Dyktanda Krakowskiego.

- Jakie błędy językowe najbardziej Panią denerwują?

- Jest ich dość dużo i dotyczą różnych zakresów polszczyzny, nie tylko ortografii, ale także fleksji, fonetyki. Z tej ostatniej dziedziny irytuje mnie m.in. wymowa „om” zamiast „ą” w wygłosie albo stosowanie błędnej końcówki fleksyjnej zaimka „to”, czyli jeśli ktoś mówi „te zadanie”. Tych błędów można wymieniać bardzo dużo.

- Na przykład „przyszłem”?

- Oczywiście to nie jest poprawna forma. W dodatku jej używanie powoduje, że mężczyźni się w tej formie nieświadomie feminizują.

- Część błędów językowych występuje jednak tak powszechnie, że z czasem wejdą do słowników jako poprawne.

- Takie są prawa rozwoju języka. Wyrazy niekonieczne prawidłowe, dzięki powszechności użycia, mają szansę wejścia do normy. Być może więc połączenie „te zadanie” kiedyś stanie się poprawne.

- Język szybciej się zmienia teraz niż 20 lat temu, kiedy nie było internetu, telefonów komórkowych?

- Zdecydowanie tak. Przypominam sobie wspomnienia moich kolegów, którzy studiowali w latach 70. Wtedy ich nauczyciele, językoznawcy narzekali, że w języku nic się nie dzieje i nie ma się za bardzo czym zajmować. Teraz obserwujemy niezwykle dynamiczny rozwój języka. Myślę, że po kilkudziesięciu latach te zmiany, które się obecnie dokonują, będą opisywane jako rewolucyjne.

- W jakim kierunku język się zmienia?

- Tych tendencji jest bardzo dużo. Na pewno obserwujemy ogromny napływ słownictwa i dotyczy to nie tylko zapożyczeń. Coraz więcej jest także nowych, polskich wyrazów, często opartych na zapożyczonych, przede wszystkim z angielskiego. Każdy dzień właściwie przynosi nowe wyrazy. Słowniki nie nadążają za tym, co się dzieje z językiem.

- Panią drażni popularność anglicyzmów?

- Ja mam racjonalne podejście do tego, co się dzieje. Nie przeraża mnie napływ słownictwa angielskiego, bo to świadczy o tym, że rzeczywistość się zmienia i język musi za tym nadążać. Są jednak wyrazy z języka angielskiego, które nie są potrzebne, np. często używane w kolorowych pismach słowo „look”. Mamy na to polski odpowiednik - „wygląd”.

Z drugiej strony jest bardzo dużo zapożyczeń, dla których nie ma polskich odpowiedników, nie jesteśmy w stanie w tak krótkim czasie ich stworzyć. Zapożyczeń zawsze mieliśmy w języku polskim sporo i one uzupełniały pewne braki w języku. Zostaną na pewno te zapożyczenia, które trudno czymś innym zastąpić. Inne - odejdą w niepamięć.

- W SMS-ach i na czatach mamy luźne podejście do ortografii. Może kiedyś te zasady nie będą nam potrzebne i znikną?

- Wtedy wrócilibyśmy do epoki jaskiniowej. Na początku, kiedy pojawiła się potrzeba zapisywania tekstów mówionych, bardzo długo i żmudnie ustalane były zasady pisowni. Zajęło to kilkaset lat, zanim pisownia się unormowała. Gdybyśmy to wszystko porzucili, wrócilibyśmy do punktu wyjścia. Wcale nie byłoby to korzystne nawet dla tych, którzy uważają, że zasady ortograficzne są zbędne.

Jeśli nie będzie konwencji zapisu, będziemy musieli więcej czasu poświęcać na zrozumienie tekstu. Wynika to z faktu, że w języku polskim jest np. dużo homofonów czyli wyrazów, które brzmią tak samo, ale mają inne znaczenie. To nam więc życia nie ułatwi, wręcz przeciwnie. Poza tym stracilibyśmy korzenie kulturowe. W ortografii zapisana jest historia języka, etymologia, powiązania z innymi wyrazami. Brak ortografii doprowadziłby do analfabetyzmu.

- W Pani dyktandach są takie słowa jak: terpużka, wielosmużka, turaż, chabazie. Gdzie je Pani wyszukuje?

- Najczęściej w słowniku ortograficznym, można tam znaleźć różne dziwolągi językowe. Szukam także w opracowaniach botanicznych, w internecie, książkach kucharskich, literaturze pięknej, w specjalistycznych publikacjach. Zawsze jednak podstawą jest to, aby to słowo znajdowało się w słowniku języka polskiego.

- Czyli najpierw są trudne słowa, a potem tworzy Pani do nich historię?

- Różnie. Zwykle jest tak, że najpierw mam pomysł, a potem próbuję w tym kierunku przeglądać słowniki, aby zebrać odpowiedni zasób słownictwa. Czasami same słowa dyktują opowieść, ponieważ znajduję wyrazy, które bardzo bym chciała umieścić w dyktandzie i do nich dostosowuję historię.

- W dyktandach biorą udział głównie poloniści?

- Nie robiliśmy takich badań, ale chyba tak nie jest. Do tej pory wygrywali ludzie o bardzo różnej profesji, różnych zainteresowaniach, w różnych grupach wiekowych. Generalnie są to osoby, które się interesują poprawnością językową. Jest ich w Polsce bardzo dużo. Łączy ich to, że lubią czytać, interesują się kulturą.

- Czy są osoby, które nie popełniły ani jednego błędu, pisząc Pani dyktanda?

- Jeszcze nie. Zwycięzca ubiegłorocznego dyktanda popełnił dwa błędy, w poprzedniej edycji - 11 błędów.

Rozmawiała Agnieszka Maj

Dzisiaj na Uniwersytecie Jagiellońskim odbędzie się III Dyktando Krakowskie. Weźmie w nim udział ok. pół tysiąca osób z całego kraju, a także z zagranicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski