Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ślub z porcelanową filiżanką

Redakcja
Józef Baran

Ewa Baran

Ewa Baran

Józef Baran

czyli opowieść o zbieraczach i kolekcjonerach

Był kiedyś mężczyzna, który zakochał się w pięknej, porcelanowej filiżance. Niestety, nie należała do niego. Latami prosił właścicieli o sprzedanie jej, ale oni nie zgadzali się. Pewnej zimy pan domu umarł. Wtedy mężczyzna skierował swe prośby do wdowy. Jednak ona również nie dała się namówić. I wtedy ten człowiek, z namiętności do filiżanki, ożenił się z właścicielką. Tak oto wszedł w posiadanie porcelanowej oblubienicy.
To tylko jedna z wielu anegdot dotyczących kolekcjonerów. Pięknie opisuje stosunek uczuciowy, jakim darzą oni zbierane przedmioty i szczególny walor, jaki im nadają. A zbierać można wszystko, począwszy od guzików, muszli, porcelany, poprzez pocztówki, znaczki, ekslibrisy, aż po broń, zegary, secesję i wszelkie użytkowe przedmioty. Kolekcjoner uważa, że każdy okaz ma swoją własną "osobowość", której pozbawiony jest produkt przemysłowy. Dlatego niejednokrotnie ratuje go od zapomnienia czy "śmierci" na śmietniku.
A jednak zbieracz pasjonat niejednokrotnie uważany jest za dziwaka, przedkładającego rzeczy, którymi się zajmuje, nad obowiązki wobec rodziny. Niektórzy dopatrują się w tym fetyszyzmu, rzeczy bowiem stają się ważniejsze niż ludzie. Ks. Maria Bonaparte - uczennica Freuda - wiązała zaś kolekcjonerstwo z nie zaspokojonym popędem płciowym.
Jedno jest pewne, gdyby nie ci ludzie, nie istniałoby wiele muzeów, które biorą swe początki z prywatnych zbiorów, a nasza wiedza o przeszłości byłaby daleko uboższa...

Latające pieniądze

Drzwi otwiera miły, starszy pan, który szerokim gestem zaprasza do środka. W pokoju, na podłodze leżą dwa stosy albumów, pełne historycznych banknotów z Polski i z całego świata.
- Musi pani sprecyzować, jaki okres i kraj panią szczególnie interesują, bo na obejrzenie wszystkiego nie starczyłoby czasu do rana - mówi z uśmiechem, po czym na moją prośbę otwiera album zawierający najstarsze polskie pieniądze papierowe, jeszcze z czasów kościuszkowskich.
Pan Jan Matuszkiewicz jest kolekcjonerem z krwi i kości. Na wyrywki zna historię pieniądza papierowego i o każdym potrafi opowiedzieć ciekawostkę. Ciągle się uczy, dużo czyta, bo kiedy zdobędzie nowy eksponat, musi wiedzieć, jaka historia jest z nim związana...
- Założę się, że niewiele osób wie, iż banknoty pojawiły się już 2 tysiące lat temu! - mówi, pełen emocji. - Ich ojczyzną są Chiny, gdzie w 119 r. p.n.e. pojawiły się po raz pierwszy ręcznie wypisywane. Wkrótce jednak zaniechano tej formy płatniczej, aby znów do niej powrócić dwukrotnie: w VII i XIII w. Tam właśnie tworzono tzw. pieniądze latające, wykonane z bibuły. Długie, cieniutkie paski, które lada podmuch zdmuchiwał, niekiedy bezpowrotnie... Bywały też pieniądze w kształcie trójkątów, krążków, kwadratów, czasami w obwódkach metalowych. W Kanadzie francuskiej, w
1685 r., wytwarzano pieniądze z pociętych na ćwiartki kart do gry.
Jeżeli chodzi o Europę - pierwsze wiadomości o istnieniu pieniądza papierowego w świecie przywiózł z Azji w XIII w. Marco Polo. Nie dano mu wiary, twierdzono, że bredzi, bo jak można na bezwartościowym, niekruszcowym materiale wydawać pieniądze i jeszcze za to coś kupować! Dopiero sto lat później, gdy banknoty z Azji dotarły na nasz kontynent, przekonano się, że miał rację.
- Moneta przeważała na świecie do XVIII w. Wyparły ją banknoty, gdyż okazały się praktyczniejsze w codziennym użyciu. W dawnych czasach moneta była tyle warta, co kruszec w niej obecny. Proszę więc sobie wyobrazić, ile musiała ważyć! W Szwecji monety wytwarzano z kruszcu o niskiej wartości. Miały niekiedy kształt ogromnych płyt, stąd zresztą ich nazwa - monety płytowe.
Zdarzają się czasami prawdziwe gratki, kiedy kolekcjoner napotyka interesującą rzecz, której wartości nie zna właściciel. Pan Jan miał taką sytuację kilka lat temu na tandecie znajdującej się wtedy przy Matecznym:
- Siedział tam Cygan - opowiada z iskrą w oku. - Na trawie miał rozłożony cały zbiór banknotów, przeważnie z Austro-Węgier. Zacząłem się im przyglądać. Wiele z nich się powtarzało, ale natrafiłem na kilka interesujących. Mówię mu, że chciałbym od niego odkupić parę sztuk, na co on, że sprzeda tylko całość. Jak mi powiedział cenę - zaśmiałem się w duchu, bo tych kilka banknotów miało dużo większą wartość. Za marne grosze tę całą "furę" wziąłem, potem wymieniałem, rozdawałem...
Pan Jan nie potrzebuje zaglądać do podręczników historii, aby z grubsza ocenić sytuację ekonomiczną danego państwa. Wystarczy, że spojrzy na wydawane przez kraj banknoty.
- Kiedy państwo jest w kryzysie, zaczyna się inflacja, a wtedy nominały szybko wzrastają
- opowiada, wyciągając na stół nowy album. - W Niemczech w latach 1922-23 tak szalała inflacja, że nie nadążano z drukiem pieniędzy! Kiedy zadrukowano jedną stronę, nie warto było wypełniać drugiej, bo nominał nie miał żadnej wartości. O, proszę spojrzeć - pokazuje mi pieniądz, który z jednej strony jest zupełnie czysty. - Później Niemcy wzięli się na sposób i przekreślali cyfrę - na przykład 50 marek, aby obok dopisać - 2 miliony. W Baden-Baden sytuacja była tak zła, że drukowano banknoty o nominale 100, 200 i 500 miliardów! Suma oszałamiająca. Ciekawe są banknoty z czasów Austro-Węgier, po jednej stronie druk w języku niemieckim, po drugiej - w węgierskim.
Z niedawnych ciekawostek mam z 1953 r., a więc z okresu nasilonych ruchów opozycyjnych, banknot z napisem nieprzyjaznym dla Związku Radzieckiego. Zdobyłem też pieniądze z czasów podziemnej solidarności, z wizerunkiem Lecha Wałęsy.
Kolekcjonowaniem zajął się będąc już dojrzałym mężczyzną. Wspomina z uśmiechem, że wciągnął go w to syn, który będąc w czwartej klasie podstawówki zbierał znaczki. Pomagał mu przy tym, kupował klasery... Ale syn zbieractwem zajmował się może przez rok, a potem, jak to dziecko, rzucił wszystko w kąt. Ojcu zrobiło się żal zaczętej kolekcji i postanowił ją kontynuować. Został filatelistą. Potem dopiero przyszedł czas na banknoty. W domu poniewierało się kilka poniemieckich pieniędzy. Zaczął się im przyglądać, dobierać...
Dziś można nazwać go prawdziwym kolekcjonerem, a nie tylko zbieraczem. Zorganizował wiele wystaw swoich zbiorów, m.in. w szkołach, w domach dziecka, w domach spokojnej starości. Otrzymał nawet odznakę "przyjaciela dzieci", która znaczy dla niego więcej niż jakiekolwiek inne wyróżnienie. Z każdego spotkania wynosi wpisy do księgi pamiątkowej, stanowiącej dla niego ogromną wartość.
- Kolekcjonowanie nie jest jednak zabawą dobrą dla wszystkich - pan Jan trochę pochmurnieje. - Uważam, że niektórym nawet szkodzi. Kiedy kolekcjoner przestaje się liczyć z budżetem domowym i z najbliższymi osobami i wydaje wszystko na rzecz, której brakuje mu w kolekcji, to już pogranicze choroby. Niedawno mój kolega kupił monetę z czasów carskich - 20 imperiałów, za dwie pensje miesięczne! Są tacy, którzy wszystkie zarobione pieniądze wydają na uzupełnianie zbiorów.

Bziki księdza Władysława

Ksiądz Władysław ma dwa bziki: kolekcjonuje kwiaty i obrazy. Pierwszy bzik jest zrozumiały. Paprotki i kaktusy hodowane przez proboszcza (niedawno miał 3 tysiące doniczek; w tym 100 gatunków kaktusów) mogą się przydać do umajenia kościoła podczas uroczystości religijnych. Zbieractwo obrazów to bzik mniej użyteczny w oczach jego parafian.
Proboszczówka od góry do dołu jest wytapetowana płótnami różnych artystów, zapełniona ikonami, starymi oleodrukami, figurkami świętych. Obrazy są wszędzie: na ścianach, w kątach, w piwnicy, na strychu.
Sam proboszcz nazywa swoją pasję zbieracką słabością: - Człowiek jest nienasycony, jak coś ma, to chce mieć jeszcze więcej. Zresztą dopiero większa ilość obrazów tworzy czytelną mozaikę, z której da się odtworzyć życie autora
- uzasadnia fakt posiadania np. 80 obrazów Gałka, 60 - Wodyńskiego czy 30 - Baranowskiego.
W tę "słabość" proboszcz podhalańskiej wioski włożył pieniądze, które zaoszczędził na poprzedniej bogatszej proboszczówce lub zarobił na sprzedawanych przez siebie obrazach na szkle.
Bo ks. Władysław jest nie tylko zbieraczem, ale również malarzem "rzemieślnikiem" - jak sam siebie określa. Malował już jako kleryk i robi to do dziś, choć teraz tylko w wakacje. Powstaje wtedy zwykle około 50 obrazków na szkle, przeważnie świętych albo kopie znanych dzieł. Nigdy jednak nie traktował serio swego malarstwa na zamówienie.
Obrazy lubianych malarzy zaczął kolekcjonować 6 lat temu. Wcześniej kupował zegarki, monety, złoto, biżuterię. Odkąd opanowała go pasja gromadzenia płócien i ikon - wysprzedał drogocenne przedmioty, zlikwidował książeczki w bankach. Kiedyś nawet zamienił odkurzacz "Rainbow" na obraz. - Do życia potrzebuję niewiele - wyznaje. -Nie wyjeżdżam na wakacje, ubieram się skromnie. Na plebanii gospodarzę sam, nie zatrudniam gosposi.
Dwa lata temu chciał oddać całą kolekcję gminie, aby ta wyeksponowała ją dla miejscowych i turystów. Był zdziwiony, gdy władza samorządowa nie przyjęła daru. Zdenerwował się i sam postanowił otworzyć prywatną galerię.
W tym celu wyremontował pożydowski budynek w centrum wsi, przeniósł tam cząstkę zbiorów i prawdopodobnie już w tym roku będzie można oglądać pierwszą wystawę.
O emocjonalnym stosunku do zbiorów świadczy też inny epizod: - Kiedyś pewien człowiek chciał ode mnie kupić obrazy ulubionego przeze mnie Stanisława Gałka - wspomina. - Zgodziłem się pod warunkiem, że kupiec nabędzie całą kolekcję i przyrzeknie mi "na kolanach", że nie rozproszy ich, broń Boże, bo mam życzenie, żeby obrazy komponowały się w przemyślaną całość. Transakcja nie doszła do skutku...
W proboszczowskiej galerii jest dużo płócien o tematyce sakralnej, ale wiele też prac związanych tematycznie z góralszczyzną - portrety górali, scenki rodzajowe, tatrzańskie pejzaże. Pod względem ilościowym zbiory są imponujące. Jakość różna; od kiczów po obrazy malarzy o ustalonej wartości i cenne ikony.
Stał się postacią znaną wśród okolicznych handlarzy obrazami i pośredników. - Znają mój adres - śmieje się. - Czasem ostatni grosz ode mnie wyciągną. Bywało, że nie miałem za co kupić chleba na kolację.
Czy jest zbieraczem czy kolekcjonerem? O niektórych malarzach obecnych poprzez płótna na jego proboszczówce - wie dużo, o innych, np. o Wodyńskim - prawie nic.
- Lepiej byłoby, gdyby sprzedał większą część obrazów danego malarza i zakupił za to parę lepszych prac innego twórcy... - uważa prezes Krakowskiego Klubu Kolekcjonerów Ryszard Kucharski, gdy opowiadam mu o oryginalnej pasji zbierackiej ks. Władysława. - Na pewno nie jest to profesjonalna kolekcja z kluczem. Ale - prostuje za chwilę
- przecież u kolekcjonerów liczy się to, że ktoś zbiera to, co naprawdę lubi. Jeśli kiedyś pozostawi po sobie prywatną placówkę muzealną, będzie to cenny wkład w kulturę Podtatrza i nikt nie ośmieli się wtedy powiedzieć, że był to tylko jego prywatny bzik.

Pucowanie Kossaka

Zbieracze mogą kierować się wewnętrzną pasją lub wyrozumowaną kalkulacją. Zbierają pamiątki z miłości do sztuki lub z miłości własnej. Powody są rozmaite...
- Proszę się nie dziwić, że nie chcemy państwu podać nazwisk i adresów osób zrzeszonych w klubie. Było już ponad 20 włamań w Krakowie! - informuje prezes Kucharski. - Złodzieje kradną głównie malarstwo i srebro. Dziś każdy z nas obawia się o swoją kolekcję.
- Zbierają już małe dzieci
- mówi pani Matylda Selwa, wiceprezes Krakowskiego Klubu Kolekcjonerów, kolekcjonerka biżuterii patriotycznej i ceramiki polskiej. - Chłopcy gromadzą kamyki, samochodziki, a dziewczynki - szpilki, koraliki, lalki. Tylko nieliczni zostaną kolekcjonerami. A szkoda, bo to hobby wzbogaca wewnętrznie, wypełnia czas, rozwija osobowość.
W każdy poniedziałek w krakowskim klubie przy Siemiradzkiego 13 zbierają się kolekcjonerzy, aby przy kawie i pysznym ciastku porozmawiać o swoich kolekcjach i wymienić okazy. Jest tu biblioteka bogato zaopatrzona w książki dotyczące malarstwa, rzeźby, porcelany, srebra, czyli wiadomości przydatne kolekcjonerom. Tutaj też dokonywana jest ocena rozmaitych rzeczy przynoszonych przez ludzi z ulicy.
- Za tego Jerzego Kossaka nie dostanie pan wiele - mówi prezes Ryszard Kucharski do przybyłego gościa, oglądając obraz w świetle lampy. - Widzę, że jakaś gorliwa gospodyni "pucowała" go co tydzień szmatą, a przy okazji starła wierzchnią warstwę. Jest wart 3 tysiące.
Podczas takich wycen zdarzają się miłe niespodzianki.
- Oglądałam kiedyś meble do sprzedaży pewnej starszej pani - opowiada pani Matylda.
- W pewnej chwili przykuł mą uwagę kształt nóżek stojącego jak kopciuszek na boku stoliczka na buty. Zdjęłam chustę, która go przykrywała, i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam na blacie sygnaturę: Emille Galle. Taki sam stolik w katalogu aukcyjnym z Kanady miał wartość 3.100 dolarów! Jak na owe czasy, była to ogromna kwota. Ta pani sprzedała go do muzeum secesji w Płocku. Proszę pomyśleć, że przez tyle lat służył jako zwykła półka na buty...
- Nierzadko kolekcjonerzy wykonują ogromną pracę u podstaw - mówi prezes Kucharski
- ratują rzeczy, które są pamiątkami po dawnych czasach. Zamyka się biblioteki, książki są bardzo drogie, nie każdego stać na kupno codziennej gazety. Dlatego pewne funkcje informacyjno-edukacyjne przejęli na siebie kolekcjonerzy. Urządzamy wystawy w szkołach, w domach dziecka, w domach kultury. Kiedy młody chłopak bierze do ręki szablę, to drży z przejęcia. A potem może sięgnie w domu do książki i poszuka szerszych informacji o białej broni...
Pan Jacek Grajek nie zbiera staroci w potocznym tego słowa znaczeniu. Od dwudziestu lat kolekcjonuje radioodbiorniki. Ma ich już 450.
- W domu trzymam tylko dwa - opowiada, siedząc na kanapie w klubie kolekcjonera.
- Resztę na strychu i w piwnicy, a także u kolegi, też kolekcjonera - w domu. Spotykamy się raz w tygodniu, rozmawiamy, konserwujemy i naprawiamy stare aparaty. Samo zbieranie to nie wszystko. Dla mnie dużą wartość ma wiedza o zabytkach techniki. Czasami siadamy z kolegą przed telewizorem, gdy idzie jakiś film, na którym bohaterowie korzystają ze starych radioodbiorników. Domyślamy się, jakie to radio i patrzymy, czy użyto go prawidłowo. Zdarzają się błędy...
Młode pokolenie nie jest już tak bardzo zainteresowane kolekcjonowaniem pamiątek. Dziś młodzież zbiera zabawki z jajek-niespodzianek, karty telefoniczne albo wycinki z gazet dotyczące ulubionego zespołu - na przykład "Spice Girls".
Często po śmierci starego kolekcjonera jego zbiory rozpadają się. Niektóre przedmioty z kolekcji trafiają nielegalnie za granicę, reszta rozchodzi się po innych kolekcjonerach lub po prostu przepada w śmietniku. Rodzina woli dostać w spadku pieniądze. Dlatego daje się słyszeć: "Dziadku, sprzedaj swe zbiory i kup mi samochód". Młodzi nie przykładają wagi do pamiątek z dawnych czasów. Ale może jest to nieuchronna kolej rzeczy, że stare przedmioty idą w zapomnienie, a ich miejsce zajmują nowe, niedawno wyprodukowane? Cóż, czasu nie da się zatrzymać...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski