Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słuchać starych miast

Redakcja
Tutaj gest otwiera przejścia do labiryntów Werony i gest przejścia zamyka. Romeo dłonią popycha powietrze - rozsuwają się tiule w półokrągłych arkadach wokół czarnego placu. Jaki jest tynk miasta? Pomarszczona, lśniąca skóra czarnego olbrzyma bez początku, bez końca, bez twarzy, bez oczu, bez słów. Teraz Julia przytula policzek do pustki placu - i wracają tiule w pasaże wiodące ku konstelacjom cienistych jam za plecami fasad. Odejścia mglistych zasłon, powroty zasłon, odejścia, powroty, odejścia, powroty... Powolny oddech obojętnego olbrzyma?

Paweł Głowacki: Wyznania szczerego entuzjasty teatru

   Może więc jest odwrotnie - może to wciąż to samo miasto, już tyleż realne, co mityczne, miasto z opowieści, wciąż od nowa wypluwa gesty ludzi wciąż nowych? Wdech - skok dłoni świeżego Romea? Wydech - dryf policzka świeżej Julii? Pytam, bo przecież arcyromans Szekspira ludzkość tyle razy już sobie opowiedziała, że możliwe, iż na amen wszedł on nam w krew. Możliwe, że opowieść o miłości, co żadnych szans nie miała, dziś opowiada się już niejako sama z siebie, nam zaś - by ją przeżyć - wystarczy po prostu być.
   O to, kto dziś opowiada stare historie - nowi ludzie czy stare kamienie, co pamiętają oryginał - pytam uparcie, bo widziałem "Romea i Julię" Baletu Niemieckiej Opery nad Renem w Düsseldorfie. Naczelny smak, jaki choreograf Youri Vamos nadał muzyce Sergiusza Prokofiewa, to właśnie smak świata niepojętych labiryntów. Na scenie plac miasta nagle otwierających się i nagle zamykających się przejść. Na scenie teatr tiulowych kurtyn, co wędrują wiecznie. I to cierpkie, kilkanaście razy, w kilkunastu scenach przyłażące wahanie: kto opowiada, a kto jest opowiadany? Gest tancerza przywraca oddech miastu? Czy też pamiętliwe miasto wypluwa oto milionową wersję miłości, która się skończy trupami?
   Te pytania - to pytania o moce tradycji. Jeśli kto woli - to w istocie pytania o dzisiejsze moce pamięci. Vamos jest tzw. choreograficznym konserwatystą, tradycjonalistą, wyznawcą operowania klasyczną formą baletową. Ale też raczej nie mogło być z nim inaczej. Z urodzenia - Węgier. Kraj opuścił w 1972 r. jako tancerz prawie dojrzały. Znaczy to tyle, że nauki pobierał w tej części Europy i w takim czasie, gdzie i kiedy pamięć o wiecznych formach albo pamięć w ogóle decydowała o godności każdego dnia. Tak, z jego choreograficznym smakiem nie mogło być inaczej, a już z pewnością nie mógł się on zmienić akurat w Düsseldorfie!
   Nie mógł, bo niby jak? Wedle zasad jakiej durnoty nagle miał wszystko stawiać na głowie w mieście, gdzie, tak się złożyło, ludzkość tańczy od prawie pół tysiąca lat?! Że niby co? Że niby w imię nowoczesności miał z pięciusetletniej tradycji kretynkę zrobić, brawurowo zmieniając "Jezioro łabędzie" w "Miednicę kaczek rapujących", zaś "Dziadka do orzechów" - we "Wnusię do Internetu"? Hę? - że spytam Jarzynę, który w Operze Poznańskiej dzieło "Cosi fan tutte" reżyserując, okrasił nuty Mozarta wokalnymi perłami kapeli specjalnej troski Boney M.
   Cóż, gdy brał na warsztat "Romea i Julię" - Vamos nie mógł Prokofiewa nowocześnie uwznioślić choćby arcydziełami naszej kapeli Iwan i Delfin. Nie mógł, bo podniebienie i pamięć nie pozwoliły. Dał za to dwie godziny baletu tradycyjnego, klasycznego, baletu gestów bardzo dobrze znanych. Nie powiem - wzrusza mnie ta choreograficzna wierność. Wzrusza mnie upartość artystycznej pokory Vamosa. Nawet w tych chwilach, gdy tancerze jego osiągają patos wręcz groteskowy - nie odpuszcza.
   Nie ma co kryć - w tych dwóch godzinach klasyki są momenty, kiedy wirujący artyści na myśl przywodzą wiekopomny koturn boskiego nosa Rudolfa Valentino w legendarnym filmie "Syn szejka" z 1926 r. Pamiętacie tamte Rudolfa chrapy majestatyczne? Pamiętacie jak bombastycznie falowały one na tle piachu, gdy klęcząca u stóp ukochanego Vilma Banky błagała, by nie odjeżdżał? Doprawdy, u Vamosa, w tej osadzonej w latach 20. zeszłego wieku wersji "Romea i Julii" Prokofiewa są chwile jakby spoza czasu, minuty przedziwne, przedziwnie nużące sceny odtańcowywania erotycznej majestatyczności świętego kinola niemego filmu.
   Z drugiej strony - mówię właśnie o dziwności, bo sceny te nużą, nawet intensywnie, ale nie uwierają, nie denerwują, nie każą zaśmiać się szyderczo. Zwłaszcza że za moment przychodzi rzeczone wahanie. Oto z klasycznego świata Vamosa nagle opadają wszelkie fatałaszki klasyczne. Zostaje goła skóra, gest zatrzymany w połowie, uśmiech nie do końca dośmiany, łza, co nie zdążyła spłynąć. Kto opowiada? Może to tylko Werona wstrzymała oddech we śnie?
   Nie potrafię dziwności seansu Vamosa musnąć inaczej, jak tylko pytając. Jest w nim kawałek upartej szlachetności starej formy, co nie lęka się śmieszności. Ale też gdy w finale, na placu pamiętliwego miasta, które dyszy, młode żyły po raz enty gubią się śmiertelnie - spada na mnie fraza Borgesa. "Tyle razy opowiadałem tę historię, że już nie wiem, czy pamiętam ją samą, czy tylko słowa na nią się składające". To by mogło być motto Werony. Albo - zdanie pamięci. Zdanie smakujące jak słowa Szekspira, o których Jan Kott mawiał: gorzkie.
   
X Krakowska Wiosna Baletowa. Balet Niemieckiej Opery nad Renem w Düsseldorfie. "Romeo i Julia". Choreografia Youri Vamos. Muzyka Sergiusz Prokofiew. Scenografia i kostiumy Michael Scott. Występy w Teatrze im. Juliusza Słowackiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski