Na placu boju została w zasadzie tylko jedna osoba, dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego” Krzysztof M. Kaźmierczak. Tylko on i kilku jego znajomych wierzyło, że uda się odnaleźć morderców poznańskiego reportera sprzed 16 (wówczas) lat.
Szczerze powiedziawszy, niektórzy wręcz ostrzegali mnie przed Kaźmierczakiem. „Paranoik, z obsesją spisku tajnej policji” – słyszałem.
Dziś, kiedy czytam napisaną przez niego i Piotra Talagę „Sprawę Ziętary”, cieszę się, że wtedy zaufałem i poszedłem tropem Kaźmierczaka. Jestem też przekonany, że gdyby nie jego upór nigdy nie doszłoby do przejęcia sprawy z kompromitującej się latami prokuratury w Poznaniu i przeniesienia jej do Krakowa. A tym samym nigdy nie dowiedzielibyśmy się, że za szukanie prawdy przez młodego dziennikarza spotkała go śmierć ze strony ludzi trzęsących w latach 90. Wielkopolską: senatora Aleksandra G. i jego pomagierów z osławionego Elektromisu (o ile ich winę uda się udowodnić przed sądem).
Z książki wyziera ponury obraz Polski tamtych czasów. Chodzi nie tylko o panoszące się wówczas brutalne grupy przestępcze, ale też o niekompetentnych śledczych, a zwłaszcza uwikłane w podejrzane kontakty służby specjalne, z UOP na czele.
Ten wątek zresztą wymaga wciąż wyjaśnienia. Tajniacy okłamywali latami MSW i prokuraturę, twierdząc, że Ziętara nie był w polu ich zainteresowania. Dziś wiemy, że nie tylko oferowano mu pracę w UOP, ale też podrzucano trudne tematy. Za jeden z nich zginął. I dopiero kiedy ten ważny wątek zostanie wyjaśniony, będziemy mogli mówić o finale tej tragedii.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?