Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmiech i łzy

Redakcja
Na estradę wchodził trzymając w ręce podłużną czerwoną walizeczkę, po czym szybkim ruchem rozkładał ją i przemieniał w małą czerwoną trybunę. Oparty o nią, ubrany w czerwony kubraczek, mówił w jakże charakterystyczny sposób pisane przez siebie humoreski. Surrealne, absurdalne, wywiedzione wprost z tamtego czasu, z tamtej groteskowej rzeczywistości.

Wacław Krupiński Głowy piwniczne: ANDRZEJ WARCHAŁ

Oto "Pochód":
-Już mam dość tego stania -powiedział król, kręcąc się nerwowo natrybunie. -Ciemno już, a____pochodu jak nie było, tak nie ma.
-Może jeszcze przyjdą -odezwał się minister spraw wewnętrznych. -Mogli zmylić trasę iteraz gdzieś błądzą.
I puenta:
Amoże byśmy tak jednak poszli? -zauważył minister ceremonii. -____Dłużej stać tu nie możemy, bo pojutrze jest zupełnie inne święto.
-Jak chcecie, to idźcie -odezwał się król. -Ja zostaję. Opuścimy trybunę, akurat nadejdą iw____przyszłym roku my będziemy maszerować.
Albo "Wizyta". Oto oficjalna delegacja przybyła do zaprzyjaźnionego kraju. I od trzech dni chodzi głodna. Aluzja goniła aluzję. I puenta: "Już niedługo oni przyjadą donas. Nie tylko im wtedy nic jeść nie damy, ale jeszcze ze spaniem będą mieli kłopoty. Ajeśli będą mieć pretensje, to im się powie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w____biedzie".
Napisana w 1975 roku "Wkładka" mówiła z kolei o zupie, w której zamiast tytułowej wkładki mięsnej robotnicy znajdują 10-złotówkę, tylko majster ma banknot 50-złotowy. W puencie ktoś, kto musiał się kojarzyć z I sekretarzem Edwardem Gierkiem, ówczesną nowomową tłumaczył, że nie jest najlepiej z zaopatrzeniem w mięso, ale rząd czyni wysiłki… Bo to nie ma się co oszukiwać, tylko trzeba sobie powiedzieć prawdę itylko prawdę, że unas zklimatem nie jest wporządku.Imyśmy już z____klimatem rozmawiali…
Rok później kłopoty z zaopatrzeniem w mięso spowodowały wypadki czerwcowe. To wtedy Warchał, jak i inni niepokorni, w tym Dymny, trafili nagle do wojska.
- Spędziłem w nim 33 dni, nawet pozwolili mi zostawić długie włosy i brodę, traktowali nas łagodnie, bo chodziło głównie o to, by nas odseparować. Znalazłem się na Mazurach w Orzyszu, z Tomaszem Studnickim z Krakowa i Andrzejem Pawluczukiem, krytykiem literackim z Białegostoku. Mieszkaliśmy w środku lasu, rano przewozili nas do jednostki, gdzie malowałem jakieś wojskowe plansze. A w kasynie oficerskim jedzenia w bród i za grosze...
W tym czasie kabaret przeżywał kryzys, starzy piwniczanie się rozpierzchli, nowi jeszcze nie nadeszli; nie miał kto występować, były soboty, że ciągnął program niemal sam, dając półrecital, potem ktoś wpadał z piosenkami i znowu Andrzej Warchał. - Byłem w znakomitej formie, bawiłem ludzi, ile chciałem, wtedy już wygłaszałem, improwizując, wiadomości z kraju i ze świata. A zatem w ogóle niezgłaszane cenzurze, którą i tak się nigdy nie przejmowałem...
Musiał irytować władzę coraz bardziej. Nic dziwnego, że - co teraz ujawnili Jolanta Drużyńska i Stanisław M. Jankowski korzystając z zasobów IPN - był nieustannym obiektem zainteresowania Służby Bezpieczeństwa. W raportach aż gęsto od uwag o jego "napastliwym i____arogancko-prowokacyjnym tonie głosu", _o tym, że Warchał "odszeregu lat znany jest znegatywnych inicjatyw, wrogich inapastliwych postaw wymierzonych przeciwko polityce Partii iRządu".
Swą wrogą postawę wykazał już w 1968 roku, w czasie studenckiego marca, jako szef komitetu strajkowego w ASP. - Gdyby nie profesor Jonasz Stern, wyrzuciliby mnie z uczelni. A mieli dodatkowy pretekst; studiowałem już parę lat, zmieniając kierunki, bo kłóciłem się z profesorami, najpierw z Sigmuntem na Wydziale Wnętrz, a dotarłem już na IV rok, potem ze Stopką. W końcu w 1970 roku zrobiłem dyplom w pracowni tkanin.
Gdzieś na początku lat 70. zaczął pojawiać się ze wzbudzającą entuzjazm czerwoną trybunką, którą wymyślili wspólnie z Dymnym. Jakoś wtedy dali występ w Łodzi. - Pamiętam, że pierwsze trzy rzędy złowrogo milczały, a następne biły brawo. Pijemy już w barze koniak, a tu przylatuje organizatorka mówiąc, że za chwilę zostaniemy aresztowani. Podszedł Janek Pietrzak, który był przed nami, i potwierdza to samo, mówiąc, że na sali był generalny prokurator. "No to zrób coś, znasz ich wszystkich...". I faktycznie gdzieś tam poszedł. Fakt jest faktem, że nic nam nie zrobiono i mogliśmy inkasując niemałe honorarium wrócić do Krakowa.
Takich opowieści ma Andrzej Warchał więcej - na przykład o tym, jak go SB wzywała na Mogilską. - Ciągali mnie co dwa-trzy miesiące, po czym proponowali herbatkę, kawkę, koniak, wybierałem kawę z koniakiem, i padały pytania, na co warto iść do kina albo teatru. Widać musieli odfajkować rozmowę z Warchałem.
Ale bywało i skrajnie inaczej. Na początku drugiej połowy lat 70. wracając nocą z Piwnicy został wciągnięty do jakiejś nyski, w niej pobity, po czym wyrzucony z jadącego samochodu koło parku Krakowskiego. Po trzech miesiącach od milicjanta z posterunku na ulicy Szerokiej usłyszał: "Panie Andrzeju, musimy przerwać śledztwo...". - A gdy zapytał, dlaczego, padło: "Pan się nie domyśla...".
Był październik 1981 roku. Piotr Skrzynecki w Paryżu, a tu gruchnęła wieść, że na program kabaretu wybiera się goszczący w Krakowie Lech Wałęsa. Przyszedł m.in. razem z Andrzejem Gwiazdą, Anną Walentynowicz; takie to były czasy. Tłum chętnych - samych tylko dziennikarzy było więcej niż miejsca w Piwnicy. Program pod nieobecność Piotra prowadził Warchał, debiutując w tej roli. A trwał ten wieczór z pięć godzin, bo też wszyscy chcieli wystąpić i to bynajmniej nie krótko. _Wałęsa wKrakowie, wielbiony, narękach niesiony zWawelu naRynek, mały wąsacz, prosty idziecinny jak Dawid, który wywrócił Goliata. Był wkabarecie do____4 rano
- zapisała w swym notatniku Janina Garycka.
- Wypiłem wtedy z Wałęsą bruderszaft, nigdy potem z tego nie skorzystałem, bo już się więcej nie spotkaliśmy. Pamiętam, że wyciągnąłem go na scenę razem z ówczesną wiceprezydent Krakowa Barbarą Guzik, ona była ze Stronnictwa Demokratycznego, objęci pili szampana. Wałęsa był bardzo zadowolony, potem żartował, że jak już naprawi Polskę, to się u nas zatrudni jako elektryk i ponaprawia instalacje.
Trochę potem nastał stan wojenny. Nocą z 12 na 13 grudnia jadąc z Pawluśkiewiczami taksówką aleją Krasińskiego Warchał zobaczył zagęszczenie samochodów milicyjnych pod siedzibą małopolskiego Zarządu "Solidarności". - Błyskawicznie otrzeźwiałem, wysiadłem, zatrzymałem jakiegoś przypadkowego "malucha", chciałem jechać do Huty zawiadomić działaczy, że coś się dzieje. Po jakichś 200 metrach zatrzymali nas, mnie od razu wzięli na posterunek na Szeroką, gdzie się okazało, że jestem na liście internowanych. Rano już byłem w Nowym Wiśniczu - wspomina.
Internowany pisał do "Obywatela Komendanta Wojewódzkiego MO": Występując wzasłużonym dla polskiej kultury kabarecie Piwnica podBaranami (...) przeciwstawiałem się przez kilkanaście lat wswoich satyrycznych tekstach temu wszystkiemu, czemu odsierpnia przeciwstawiali się wszyscy bez wyjątku ijeśli jest mowa oewentualnym wytwarzaniu napięć (ato mi wakcie internowania zarzucono), to ja przez całą swoją działalność raczej je rozładowywałem. Rozładowywałem poprzez śmiech, który zawsze jest uzdrowicielski...
Zaczął tę śmiechoterapię w 1963 roku jako 20-letni student Akademii Sztuk Pięknych. Wcześniej znał już i Skrzyneckiego, i starszego kolegę ze studiów Wiesława Dymnego. Kabaret, usunięty ze swej piwnicy, występował wtedy w siedzibie Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów na Sławkowskiej. Jak mówi Andrzej Warchał, to poprzez ojca, który był najbliższym przyjacielem I sekretarza PZPR w Krakowie Lucjana Motyki - połączyły ich trzy lata obozu w Auschwitz - mogli piwniczanie pod koniec 1964 roku powrócić do swej siedziby…
Acz potem konflikt z ojcem sprawił, że wyniósł się z domu, przez rok mieszkał z Piotrem w pokoju Na Groblach, w mieszkaniu Janiny Garyckiej. - Te nocne rozmowy z Piotrem, to było coś bardzo ważnego, choć później nasze relacje nie zawsze były dobre, odnosiłem wręcz wrażenie, że on moich tekstów nie lubił... - mówi teraz.
- Moje internowanie sprawiło, że ojciec, kiedyś wysoko postawiony członek partii, zmienił się diametralnie, oto niegdysiejszy komuch, znienawidził komunistów, był bardziej skrajny w sądach niż ja. Jeździł do mnie, na początku go nie wpuszczali, potem już po przeniesieniu mnie do Załęża został wpuszczony. To jego interwencje sprawiły, że 7 stycznia 1982 roku zostałem wypuszczony. I zmieniły się moje kontakty z ojcem.
W latach 80. dał się zapamiętać z Piwnicy, gdy po nadanej w TVP zmanipulowanej rozmowie Wałęsy z bratem, wystąpił z magnetofonem ZK 240 - to był chamski atak na Wałęsę, którego uwielbiałem, i tak mnie to wpie......, że napisałem dialog będący parodią tej rozmowy. Myślę, że jeden z moich najlepszych, a napisałem go niemal od ręki, co mi się pierwszy raz zdarzyło, bo normalnie pisałem wielokrotnie skreślając, poprawiając.
Warchał, satyryk i prześmiewca w kabarecie, miał też od lat drugie oblicze - filmowe. W wielu filmach, zwłaszcza z lat 80. - "Droga z przejazdem strzeżonym", "Ta nasza młodość" czy "Dotańczyć mroku" - objawiał się jako twórca liryczny, wzruszający, skłaniający do refleksji, do zadumy nad życiem, nad przemijaniem.
Z prezentacją filmów też miewał kłopoty - a to nie chciano ich wysyłać za granicę, a to uniemożliwiano ich nagradzanie w kraju. - Maciej Szumowski powiedział mi, gdy był jurorem krakowskiego festiwalu w 1981 roku, że "Droga z przejazdem strzeżonym" miała dostać Grand Prix, ale przyszedł szlaban z Warszawy. Z kolei film "Ta nasza młodość", odwołujący się do znanej piwnicznej piosenki, został w Krakowie pokazany dopiero po otrzymaniu w 1984 roku nagrody w Oberhausen.
Niewątpliwie w latach 80. władze z lekka odpuściły Warchałowi, czego najlepszym przykładem opublikowanie w roku 1983 przez Wydawnictwo Literackie książki "Zagęszczenie, czyli opowieści futurologiczne", zawierającej te tak tępione przez cenzurę teksty. - W wydawnictwie powiedzieli mi, że dostali zalecenie, by jak najszybciej wydać... - mówi teraz Warchał.
Acz nie kryje goryczy z powodu tej manipulacji jego filmami. - Może któryś z nich mógł dostać Oscara - "Droga…" albo "Dotańczyć zmroku" lub "Gołąbek" - zamyśla się po latach.
Tę dwoistość natury Warchała oddaje też scenariusz filmu fabularnego, napisanego z myślą o Andrzeju Wajdzie, pt. "Śmiech i łzy".
W połowie lat 90. odszedł z kabaretu… - Stare teksty już nie miały sensu, nowych nie pisałem… Nie było już wroga, jakim byli czerwoni, a śmiać się obecnie np. z Leppera, to byłby tyci śmieszek, a z komuny był taki - mówi i rozkłada ręce na całą szerokość.
Jeszcze wcześniej, po likwidacji krakowskiego Studia Filmów Krótkometrażowych (- To było najlepsze studio świata, w porównaniu z niewielką produkcją mieliśmy największą ilość nagród…) zaczął Warchał żywot emeryta filmowego. Zapadł się w sobie, ma dni raz lepsze, raz gorsze. Tylko jego niezmiennie martwe oczy nie przypominają w niczym dawnych, jakże radosnych, roziskrzonych. To już nie ten przebojowy człowiek, który z paszportem meldował się w hotelu: "I'm Andy Warhol". Oto cena za tamto życie, życie nadto rozrywkowe, nadto ryzykowne. Niemniej pytany, czy gdyby raz jeszcze przyszło mu powtórzyć swój los, podjąłby taką grę z życiem, mówi: - Oczywiście, te sobotnie występy, te spotkania z publicznością, a bywała znakomita, co się wyczuwało już przy pierwszym wejściu na scenę, tego się nie zapomina, tylko w Piwnicy coś takiego mogło się zdarzyć. To było warto przeżyć. Bez względu na wszystko…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski