Fot. Ingimage
KONTROWERSJE. Biegli nie zostawili suchej nitki na krakowskim medyku. Sąd go uniewinnił.
Bulwersujący wyrok dotyczy dramatycznych wydarzeń sprzed kilku lat. 7 listopada 2008 r. Jan S. źle się poczuł. Zgłosił się do lekarza POZ, który wypisał mu skierowanie do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego Szpitala im. St. Żeromskiego w Krakowie z podejrzeniem zablokowania odpływu prawej nerki.
Dr Mieczysław S., pełniący w tym czasie dyżur w SOR, odesłał pacjenta do specjalisty urologa w przychodni. Jan S. trafił tam w piątek po południu. Termin badania USG wyznaczono mu na poniedziałek. Tego samego dnia Jan S. zmarł z powodu pęknięcia tętniaka tętnicy biodrowej.
- To był dla nas szok - mówi Krystyna S, żona zmarłego. - Mężowi nic nie dolegało, chodził do pracy, normalnie funkcjonował - kobieta do dzisiaj nie może pogodzić się z nagłą śmiercią męża.
Rodzina skierowała sprawę do prokuratury. Akt oskarżenia przeciwko Mieczysławowi S. prokurator skierował do sądu Rejonowego dla Krakowa-Nowej Huty. Ten jednak uniewinnił oskarżonego lekarza.
Wyrok sądu stoi w sprzeczności z opinią, wydaną przez Pomorski Zakład Medycyny Sądowej. Szczecińscy lekarze przekonują, że gdyby Mieczysław S. przeprowadził niezbędne badania, pacjent miałby szansę na przeżycie. W swej ekspertyzie podkreślają, że lekarz dyżurny powinien zmierzyć Janowi S. tętno i temperaturę, zrobić morfologię oraz USG i RTG jamy brzusznej.
Przeprowadzenie tych badań mogło wyłączyć schorzenia urologiczne oraz stwierdzić objawy krwawienia wewnętrznego z towarzyszącym tętniącym guzem w podbrzuszu. "Takie objawy powodują, że demonstrujący je chory powinien zostać skierowany w trybie pilnym do oddziału chirurgii naczyniowej z podejrzeniem pękającego tętniaka tętnicy biodrowej celem dalszej diagnostyki i leczenia zabiegowego" - napisali szczecińscy medycy.
Biegli zgodzili się, że rozpoznanie tętniaka tętnicy biodrowej jest trudne. Niemniej badanie palpacyjne może go wykryć w około połowie przypadków, podobny efekt daje USG. Biegli podkreślili, że gdyby Mieczysław S. przeprowadził odpowiednie badania, ustalił podejrzenie pękającego tętniaka i skierował chorego na operację, szanse na przeżycie mogły przekraczać 50 procent.
W swej opinii lekarze stwierdzili ponadto, że gdyby medyk wykonał to, co powinien i pomimo tego nie wykrył tętniaka, to ich opinia o jego działaniach byłaby pozytywna. Popełnił on jednak - zaznaczyli - błąd medyczny, polegający na zaniechaniu wykonania dostępnych badań, które mogły przyczynić się do właściwego rozpoznania.
Choć opinia była dla lekarza miażdżąca, sąd uniewinnił dr. Mieczysława S. On sam w rozmowie z "Dziennikiem Polskim" nie poczuwa się do żadnej winy. Rok temu odszedł jednak z pracy w Krakowie.
Oskarżony lekarz nie ma sobie nic do zarzucenia
W obszernym, 27-stronicowym uzasadnieniu wyroku uniewinniającego czytamy: "Wskazać należy, że biegli w żadnym miejscu sporządzonych przez niego opinii nie zawarli wniosku, że samo nieprzeprowadzenie badań stworzyło dla pokrzywdzonego niebezpieczeństwo utraty życia. Wszystkie wnioski biegłych oparte były na założeniu alternatywnym, a polegającym na tym, że jeśliby takie niebezpieczeństwo wówczas istniało, to niepodjęcie działań ratujących, w tym wypadku diagnostycznych, zmniejszyłoby szanse pacjenta na uchylenie niebezpieczeństwa."
O komentarz do tego uzasadnienia poprosiliśmy rzecznika prasowego sądu. Jednak sędzia Beata Górszczyk nie chce odnosić się do sprawy, gdyż wyrok jest nieprawomocny. Do sądu wyższej instancji - który ma sprawdzić, czy dowody zostały prawidłowo przeprowadzone - odwołał się prokurator.
Dr Mieczysław S. W rozmowie z reporterką "Dziennika Polskiego" nie poczuwa się do żadnej winy.
- Szukanie tętniaka w stawie biodrowo- udowym przy rozpoznaniu zablokowania odpływu prawej nerki graniczy z wizjonerstwem - podkreśla. Uważa ponadto, że pacjent i tak nie miał szans, bo w przypadku pęknięcia tętniaka w naczyniach biodrowo-udowych możliwość przeżycia jest - w jego ocenie - znikoma.
Lekarz przekonuje, że konieczne w takiej sytuacji badanie USG wykonał, choć z - powodu natłoku zajęć - nie wpisał go do dokumentacji. Być może dlatego, że badanie nic nie wykazało. - Szczegółów nie pamiętam, przecież to zdarzenie miało miejsce prawie cztery lata temu - mówi Mieczysław. S.
Sprawa dotąd nie wpłynęła do rzecznika odpowiedzialności zawodowej Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie. Dr Anna Kot, zastępca rzecznika, powiedziała nam, że jeśli dr Mieczysław S. zostanie prawomocnie skazany, wówczas zajmie się nim sąd zawodowy.
Dr Mieczysław S. odszedł z pracy w szpitalu im. St. Żeromskiego za porozumieniem stron - jak informuje Leszek Gora, rzecznik placówki - w maju 2011 r. Dziś pracuje w tarnowskim szpitalu im. Św. Łukasza.
Dorota Stec-Fus
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?