MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć z przepracowania i balet romantyczny inspiracją premierowej sztuki Teatru Współczesnego w Szczecinie

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
fot. Daniel Rumiancew
Tym razem to ruch, a nie słowo, odegra kluczową rolę w premierowym spektaklu „Giselle, tańcz!”. Sztuka inspirowana historią reżyserki Anny Obszańskiej, baletem romantycznym oraz zjawiskiem karōshi, czyli śmiercią z przepracowania, postawi przed widzami kilka pytań. W tym też to, ile granic jesteśmy w stanie przekroczyć, nim zareagujemy na ostrzeżenia wysyłane przez nasze ciało? Premiera już 10 maja na scenie Teatru Współczesnego w Szczecinie. A my, korzystając z przerwy w próbach, porozmawialiśmy dla Was z Anną Obszańską.

Polacy są jednym z dwóch najbardziej przepracowanych społeczeństw Europy - to informacja, którą dzielicie się w opisie sztuki. A to prowadzi do pytania - dlaczego według ciebie tak jest? Ambicja czy brak asertywności?

- W moim przypadku była to ambicja. Chciałam więcej i lepiej. Zawsze mierzyłam bardzo wysoko i to sprawiało, że we wszystko, co robiłam (i co nadal robię), wkładam ogrom siły. Ale myślę, że przepracowanie naszego społeczeństwa to również wynik systemu płac. Nie z każdej pracy jesteśmy w stanie godnie żyć. Przez to bierzemy kolejne i kolejne zlecenia, aż w końcu zapominamy o sobie. Są też osoby, które muszą utrzymać dom, rodzinę, spłacić zobowiązania i nie mają innego wyjścia, jak tylko sięgać do następnej pracy.

„Giselle, tańcz!” reż. Anna Obszańska
fot. Daniel Rumiancew

Twoja historia, balet i karōshi, czyli przepracowanie w formie ostatecznej. To elementy wokół, których sztuka będzie się obracać, gdzie umieściliście punkty styku?

- Pojęcie karōshi dołączyło do nas na etapie researchu. Wyjaśniając jego znaczenie - to nagła śmierć z przepracowania. Zjawisko powstało w Japonii i jest nawiązaniem do kultury ciężkiej pracy. Co ciekawe, Japończycy podziwiają osoby, które tak zmarły. Ten rodzaj „poświęcenia” jest wyrazem najwyższego oddania. W Polsce to szokuje, żyjemy w innej kulturze. Karōshi i balet mogą wydawać się tematami odległymi, ale moim zdaniem są tematami dobrze się uzupełniającymi. Balet wymaga ogromnej siły fizycznej i psychicznej. Tancerze stają przed wyzwaniami niezgodnymi z anatomią i fizjonomią ciała. Wystarczy wspomnieć o pointach. Choreografowie, którzy je zaprojektowali, pragnęli zbudować iluzję zupełnej lekkości. Tańczące w nich baletnice miały sprawiać wrażenie unoszących się w powietrzu. To się udało, choć za wysoką cenę. Taniec w pointach dla stóp jest katorżniczy - mimo tego nadal w nich tańczymy.

W tym wszystkim kryje się też twoja historia. Dlaczego zdecydowałaś się o niej opowiedzieć?

- Dwa lata temu przeżyłam udar mózgu. Trafiłam na ostry dyżur i przeszłam szereg różnych zabiegów. Zajęli się mną wspaniali specjaliści, dzięki którym w pełni odzyskałam swoją sprawność. Rozumiem, że miałam w tym wszystkim dużo szczęścia. Wypadek dał mi mocno do myślenia, tym bardziej że nie znaleziono bezpośredniej przyczyny. Lekarze ocenili, że mogła to być konsekwencja przepracowania i zasugerowali zmianę trybu życia. Studiowałam wtedy reżyserię i byłam po intensywnych studiach na Wydziale Teatru Tańca w Bytomiu. Uczyłam się, pracowałam do późnych godzin nocnych. Ambicja i stres mieszały się ze sobą, a zmiana trybu życia nie jest prosta. Dlatego balet w sztuce jest nawiązaniem do mojej historii. Zależało mi, by w ten sposób zwrócić uwagę na problem. Postawić przed odbiorcami znaki zapytania. - Czy słuchamy potrzeb naszego ciała? - Czy reagujemy na jego ostrzeżenia? - Czy może raczej zrzucamy swoje problemy na pogodę albo ciśnienie?

Trzeba przyznać, że to zupełnie nowe spojrzenie na „Giselle”. W końcu ten balet to przede wszystkim historia nieszczęśliwej miłości. Oszukana dziewczyna popada w szaleństwo, umiera i staje się zjawą - willidą. Dlaczego zdecydowałaś się na inspirację akurat tym tytułem?

- Powód jest raczej nieoczywisty. To pierwszy balet, który zobaczyłam w życiu i zawsze będzie dla mnie punktem odniesienia. Poza tym jest to pierwszy balet z gatunku baletów romantycznych wprowadzający standardy, które dziś kojarzymy jako elementy charakterystyczne baletu w ogóle. Mam na myśli wygląd baletnic, to, jak się poruszają, to, jak wykonują trudne partie. „Giselle” zapoczątkowała przekraczanie granic stawianych przez ciała tancerzy - o których już wspomniałam. Od tego baletu pojawia się też refleksja, że za fasadą piękna kryją się: pot, krew i łzy. Poza tym bardzo podoba mi się motyw z II aktu, gdy Giselle umiera, trafia do świata pomiędzy i nadal tańczy. Jej śmierć jest różnie interpretowana. Jedni twierdzą, że to zawód miłosny, a inni, że słabe serce - w znaczeniu dosłownym. W sztuce jest wątek, w którym Giselle zostaje królową winobrania, a jej matka mówi - nie tańcz tyle, masz słabe serce. To daje do myślenia. Może jej śmierć to wynik wysiłku? W naszej sztuce podążamy właśnie tą ścieżką.

Baletu jednak nie produkujecie, choć ruch będzie miał tu duże znaczenie. Jak w takim razie można określić tę sztukę?

- Myślę, że będzie to spektakl, który można nazwać teatrem ruchu. Liczba słów wypowiadanych na scenie jest minimalna. Wypowiedzi sprowadzają się do tego, co może powiedzieć ciało. Moje wykształcenie pozwala mi na sprawne operowanie tym językiem. Wymyślałam pewne czynności, przynosiłam je na próbę i wspólnie z zespołem je rozpracowywaliśmy. Pierwszy raz jestem w Szczecinie i pierwszy raz pracuję ze szczecińskim zespołem i muszę przyznać, że jestem pełna podziwu. W teatrze dramatycznym dominuje słowo. A my pozbawiliśmy aktorów tego narzędzia. Mimo tego wszyscy są bardzo otwarci i świetnie odnajdują się w zaproponowanej formie.

„Giselle, tańcz!” reż. Anna Obszańska
fot. Daniel Rumiancew

„Giselle” ma w sobie jeszcze jeden mocno charakterystyczny element - dość złowieszczy nastrój życia pozagrobowego, szczególnie w II akcie. Czy w waszej „Giselle” też powinniśmy szykować się na tę atmosferę grozy?

- My też podzieliliśmy sztukę na dwie części, ale zrobiliśmy to inaczej. Pierwsza formą jest bliższa baletowi, choć zaryzykuję stwierdzenie, że ma w sobie sporo lekkości i poczucia humoru. Jest mocno abstrakcyjna i fantastyczna. Druga przenosi nas do zupełnie innego świata, jest poważna i bardziej realistyczna. W balecie romantycznym ta charakterystyka aktów jest odwrotna. Zwykle to pierwszy akt jest realistyczny, a drugi fantastyczny. Myślę jednak, że nasza publiczność nie musi obawiać się poczucia grozy. Bardziej może przygotować się na refleksję.

od 7 lat
Wideo

Temat aborcji wraca do Sejmu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński