Śmiertelnie tania ochrona uczestników imprez w Polsce. Uczciwi chcą walczyć z patologiami, państwo nie pomaga
Potrzebujesz ochrony koncertu, marszu lub wiecu? Zatrudniasz małolatów, kupujesz im zaświadczenia o odbyciu szkoleń, płacisz do ręki pod jakimś drzewem. Tak wygląda w Polsce „rynek” ochrony ludzi i mienia. Ochrona ma być przede wszystkim tania. Z tego powodu wielu uczestników rynku przymyka oczy na łamanie prawa.
W opinii wielu ekspertów prezydent Gdańska Paweł Adamowicz mógłby żyć, gdyby nie zaniedbania firmy strzegącej bezpieczeństwa uczestników finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
- Te zaniedbania to efekt patologii narastających w branży przez lata – ocenia krakowianin Marcin Pyclik, prezes Polskiej Izby Ochrony.
Organizatorzy koncertów, marszów, wieców i innych wydarzeń w Polsce unikają zgłaszania imprezy jako masowej, bo to podnosi wymogi, a więc i koszty. – Wszyscy chcą je obniżyć. W efekcie przetarg na ochronę wygrywa agencja, która zgłasza np., że zapewni 200 ochroniarzy, a w rzeczywistości wysyła 160. Nikt nie liczy, ilu ludzi tak naprawdę strzeże bezpieczeństwa – opisuje Marcin Pyclik.
Obniżeniu kosztów służy też zatrudnianie ludzi z ulicy, zwłaszcza uczniów i studentów – bez kwalifikacji, w tym wymaganych prawem 40-godzinnych szkoleń. Na wielu imprezach ponad ponad połowa „ochroniarzy” nie zaliczyła kursów! Ale papiery mają. Skąd?
Z dalszej części tekstu dowiesz się:
- Ile kosztują zaświadczenia o fałszywych szkoleniach
- Jak wygląda zabezpieczenie przeciętnej imprezy w Polsce?
- Jakie są polskie "normy" w kwestii ochrony
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.