Na starych, późno dojrzewających odmianach jabłoni często do początków zimy wiszą owoce. Na pozbawionym liści drzewku wyglądają niczym szklane bombki na świątecznej choince. Po pierwszych przymrozkach można je dopiero zrywać, bo nabierają słodyczy i co ważniejsze stają się na tyle miękkie, by wbić w nie zęby bez narażania się na wizytę u stomatologa. Długo spoglądałem na taką starą jabłonkę, rozważając możliwość posmakowania jej żółtych owoców, kiedy wylądował na niej gawron. Przysiadł na czubku tak jak ja, najwyraźniej zainteresowany owocami. Dla mnie owoce zawieszone wysoko nad głową były zupełnie niedostępne bez drabiny, ale siedzący blisko smakołyków ptak też nie mógł ich sięgnąć. Jabłuszka jakby złośliwie wisiały na końcach najcieńszych gałązek. Zaczął przesuwać się drobnymi kroczkami wzdłuż konaru, ale kiedy tylko wyciągał dziób, jego grube łapy przekręciły się wokół zbyt cienkiego uchwytu. Zakręcił się wokół osi, zawisł na moment głową w dół i z chrapliwym kraknięciem spadł na ziemię. Szybko się podniósł, otrzepał i ciężko machając skrzydłami na powrót usiadł na drzewie. Oj kusiły go te jabłuszka, kusiły. Gawron był tyle samo uparty, co wytrwały i mimo kilku kolejnych podobnie zakończonych prób nie dawał się zniechęcić. Krzywda się mu żadna nie działa, tylko parę czarnych piór upadło na ziemię. Zbierałem się już do domu, kiedy czarny ptak odniósł wreszcie pierwszy sukces. Zamiast bezskutecznych prób pochwycenia jabłka zaczął w nie celować podczas ułamków sekund, kiedy zlatywał na ziemię, by próbować nabić je na dziób i strącić. Owoce był miękkie od mrozu i ostry koniec dzioba wchodził w nie jak w masło. Zadowolony choć nieco sponiewierany ptak w końcu mógł cieszyć się zdobyczą. Na drugi dzień pod jabłonią leżało już sporo resztek. Gawron ucztował do syta.
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl