Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sowiecki terror w Małopolsce

Rozmawiała Grażyna Starzak
Na wyzwalanych terenach nikt nie mógł czuć się bezpiecznie
Na wyzwalanych terenach nikt nie mógł czuć się bezpiecznie Fot. Archiwum
Rozmowa ze Stanisławem M. Jankowskim, historykiem. 9 maja 1945. Armia Czerwona – wyzwoliciele czy ciemiężcy. Tysiące ofiar masowych mordów. Komunistyczne władze tuszują zbrodnie. Prawdę poznajemy dopiero teraz

– W komunistycznej Polsce 9 maja było świętem państwowym. W Wielkiej Brytanii czy Francji rocznicę zakończenia II wojny obchodzi się dzień wcześniej. Jak to jest z tymi datami?

– 9 maja 1945r. w sowieckiej kwaterze głównej w Karlshorst Wehr-macht podpisał akt kapitulacji. Nie oznaczało to zakończenia II wojny światowej dla Brytyjczyków czy Amerykanów. Czekały ich walki z Japończykami na Dalekim Wschodzie. Dla Moskwy też był to dzień zakończenia wojny w Europie, ale nie na Dalekim Wschodzie. Bo ZSRR dopiero 8 sierpnia 1945 r. wypowiedział wojnę Japonii. Rocznicę zakończenia II wojny światowej powinniśmy więc obchodzić 2 września 1945 r. Tego dnia na pokładzie amerykańskiego pancernika „Missouri” podpisano akt kapitulacji Japonii.

– Przez wiele lat 9 maja składano kwiaty pod pomnikami żołnierzy sowieckich. Obe- cnie składanie kwiatów na grobach czerwonoarmistów budzi kontrowersje…

– To prawda. Bodaj na Śląsku przeprowadzono sondaż na ten temat. Okazało się, że prawie 70 proc. mieszkańców jest temu przeciwnych. Ja, osobiście, nie jestem zdziwiony wynikami tej sondy. Ponieważ po 1989 r., a zwłaszcza w okresie ostatnich 15 lat, coraz częściej dowiadujemy się, jakich zbrodni dokonywali nasi „wyzwoliciele”.

– Kiedy było najgorzej? W czasie marszu na Berlin, powrotu sowieckich żołnierzy do ojczyzny czy ich pobytu w Polsce?

– Jeśli brać pod uwagę liczby, to na pewno pomiędzy lipcem 1944 a lutym czy marcem 1945, w ostatnich miesiącach II wojny w Europie. Bilans to ponad 500 osób aresztowanych, zgładzonych i do dzisiaj nieekshumowanych w lasach augustowskich. Ponad 800 mieszkańców zabitych po wejściu do Gliwic, likwidacja 600 pacjentów szpitala psychiatrycznego w Lubaniu, spalenie kilkudziesięciu gdańszczan w kościele św. Józefa, zbiorowa egzekucja 120 mężczyzn i chłopców w Myśliborzu. Prawdziwa masakra miała miejsce w Przyszowicach.

To miejscowość na granicy ówczesnej Rzeszy i Generalnego Gubernatorstwa, a przed wojną nadgraniczna miejscowość polska. Gdy po trzech dniach walk weszła do Przyszowic Armia Czerwona, rozegrał się tam prawdziwy horror. Sowieci byli przekonani, że tam mieszkają Niemcy. A mieli odgórne dyrektywy, że Niemców mają mordować. Sowiecki poeta Ilia Erenburg wzywał na łamach gazet do „łamania dumy rasowej niemieckiej kobiety”. To oznaczało przyzwolenie na gwałty. W tychże Przyszowicach zostaje zgwałconych i zamordowanych przez Sowietów ok. 120 kobiet.

Przez lata nie wolno było o tym mówić. Pierwszy raz publicznie wspomniano o tej zbrodni w 2000 r. Zaczyna się tym interesować nauczycielka z Przyszowic – pani Krystyna Brodoń. Z jej inicjatywy odbywa się powtórny pogrzeb tych zamordowanych. Z miejscowego cmentarza zostaje usunięta tablica z napisem „zginęli w czasie działań wojennych”. W tym miejscu pojawia się inna, z napisem: „zamordowani przez żołnierzy Armii Czerwonej”. Ta prawda czekała na ujawnienie od stycznia 1945 do stycznia 2005 r.

– Sowiecki terror panował też w całej Małopolsce…

– Zbierając informacje o sowieckich przestępstwach dowiedziałem się o incydencie w miejscowości Poręba pod Nowym Sączem w czerwcu 1945 r. W jednym z gospodarstw doszło do prawdziwej masakry. Zaczęło się od tego, że rosyjski sołdat zażądał od będącej akurat w domu kobiety, by oddała mu swojego konia. Ona odmawia, w związku z tym zostaje przez niego zwyzywana. Ale źle trafił, kobieta wykazuje się nie lada odwagą i uderza na odlew Sowieta. Ten znów obrzuca ją wyzwiskami. Kobieta uderza go po raz drugi. Sołdat wściekły postanawia się zemścić. Na drugi dzień przyjeżdża do Poręby dwóch ludzi z karabinami maszynowymi. Wchodzą do domu Mizgałów i strzelają do wszystkich, którzy tam są. Przyjechali „podziękować” w imieniu swojego dowódcy. Tego, który chciał wziąć konia.

Zabijają chłopca i trzy młode kobiety, w tym jedną w ciąży. Dwie małe dziewczynki chowają się pod kanapę, a potem uciekają. Dzięki temu przeżyją. Gdy do domu wraca gospodarz, zastaje tylko ciała rodziny. Na dodatek sołdatom pomyliły się domy. Nie przyjechali do tego, w którym mieszkała kobieta, co nie chciała dać Rosjaninowi konia, tylko do jej sąsiadki. Gdy zbierałem informacje o rodzinie Mizgałów, dostałem wiadomość, że w Nowym Sączu, pod koniec września 1945 r., zginął polski żołnierz, który próbował przeciwstawić się Rosjanom rabującym po nocach. Został postrzelony w czasie patrolu. Zmarł w szpitalu. Ponad tysiąc ludzi było na pogrzebie.

– Czy udało się ustalić, skąd pochodził i jak się nazywał ten żołnierz?

– Początkowo wydawało się, że będzie trudno to ustalić. Zorganizowałem poszukiwania. Pomagali mi historycy z Nowego Sącza. Okazało się, że żołnierz pochodził z Lublina. Był kapralem, podchorążym WP, nazywał się Bolesław Koszałka. Widziałem dokumenty szpitalne z tamtego okresu, na których jest napisane „zastrzelony przez Armię Czerwoną”. Te wszystkie fakty zostały ukryte. Tak się bano Rosjan. Rozmawiałem z córką tego żołnierza. Wzruszona, płakała przez telefon, że ktoś się zainteresował jej ojcem. W tej chwili przygotowujemy tablicę pamiątkową, żeby wmurować ją w miejscu, gdzie został zamordowany. Mam 21 zdjęć z jego pogrzebu, który był manifestacją jedności mieszkańców i hołdem dla bohatera jednocześnie.

– Z tego, co mówisz wynika, że ofiarami Sowietów byli ludzie różnych zawodów, cywile, wojskowi, starzy i młodzi…
– Nawet dzieci. Szczególnie drastyczny mord miał miejsce w Radłowie koło Tarnowa. Opowiadano mi, jak jedna z tamtejszych kobiet wyszła za próg domu, czekając na swoje dwie córki, które poszły do lasu na borówki. Matka stoi przy drodze i widzi, jak te córki wychodzą z lasu, przechodzą przez łąkę i powoli zbliżają się do domu. Macha im ręką, uśmiechając się. Nagle, w pobliżu, staje samochód sowiecki. Wysiadają z niego dwie kobiety i mężczyzna. Dyskutują o czymś. Ona, ta matka, nie słyszy, o czym, ale przez chwilę patrzy w ich stronę. I widzi, jak mężczyzna w mundurze chwyta za broń, mierzy i na jej oczach zabija jedną z córek. Potem odjeżdża. Gdyby nie to, że mam fotografie dziewczynek, zdjęcia rodziców, relacje świadków, widziałem protokoły milicyjne, nawet mnie trudno byłoby w to uwierzyć….

– Widziałeś protokoły milicyjne? Czy to oznacza, że prowadzono śledztwa w tych sprawach?

– Próbowano prowadzić, ale szybko umarzano. Komendant posterunku w Radłowie przyzwoicie się zachował, bo opisał wszystko dokładnie, podał świadków. Akta tej sprawy zostały znalezione po wielu latach. Dopiero wtedy okoliczności zabicia tej dziewczynki wyszły na światło dzienne. Po wielu latach wyszedł też na jaw fakt zabicia przez Rosjan w 1946 r. krakowskiego dorożkarza o nazwisku Piekarczyk. Został zastrzelony przez Sowieta w nieznanych dotąd okolicznościach. Wiemy jedynie tyle, że wszyscy krakowscy dorożkarze pojechali na jego pogrzeb. Sznur dorożek przeciągnął wtedy przez Kraków.

– Zbrodni często dokonywano z zimną krwią. Czy zastanawiałeś się, skąd brała się taka agresja? Kim byli czerwonoarmiści?

– Zastanawiałem się. Bardzo dużo było ludzi z azjatyckich republik ZSRR. Byli wśród nich mieszkańcy Kaukazu, Uzbekistanu, Ormianie, Azerowie. Wielu z nich po raz pierwszy zetknęło się z europejską kulturą, cywilizacją. Poza tym, ten lepszy intelektualnie element, jeśli tak można powiedzieć, zginął w początkach wojny. Potem sowieckie dywizje często tworzono z ludzi ściągniętych z łagrów, o określonej mentalności. Sowieccy propagandyści robili wszystko, żeby ich szczuć na Niemców. W związku z tym tolerowali tego typu wyczyny. Oficjalnie mówiono im, że za gwałty będą rozstrzeliwani, ale to było takie mówienie z przymrużeniem oka.

– Ale dlaczego ta agresja dotyczyła także Polaków?

– Bo sowiecka propaganda przedstawiała Polaków jako kapitalistów i krwiopijców. Udało się odnaleźć listy, w których żołnierze pisali z frontu, że „wszędzie tu na nich łotry czekają”. Polska to nie był przyjazny im kraj. Sowiecki żołnierz na froncie dowiadywał się o Polsce samych niepochlebnych rzeczy. Np., że w 1920 r., jak oni chcieli przynieść nam „wolność”, te wstrętne Polaczki nie docenili tego i pokonali ich.

Celowo zawyżano liczbę żołnierzy, którzy rzekomo polegli w Polsce. Nie podawano jednak, ilu zmarło na polskiej ziemi z powodu chorób czy niedożywienia. Nie mówiło się, że byli i tacy, którzy nie chcieli z Polski wracać do tego swojego „czerwonego raju”. Niektórzy historycy, tak jak przeciętny Rosjanin, do dzisiaj wierzą, że w Polsce zginęło nawet 100 tys. czerwonoarmistów. Dlatego są obrażeni, że nie chcemy składać kwiatów pod pomnikami ich pobratymców.

Puentą do tego wszystkiego, co tu powiedzieliśmy, niech będzie zdarzenie z 9 maja 1945 r., czyli Dnia Zwycięstwa nad faszyzmem. Otóż w tym dniu, w Gliwicach, odbyło się uroczyste spotkanie polskich władz i sowieckich komendantów. Była też oczywiście wielka popijawa z okazji zwycięstwa. W spotkaniu wziął udział m.in. wiceprezydent miasta Tadeusz Gruszczyński. W czasie tego przyjęcia przychodzi do niego woźny i mówi drżącym głosem: „panie prezydencie, nasza pracownica mieszkająca w sąsiednim domu woła o pomoc, bo dobijają się do niej Rosjanie”. Prezydent na to: „proszę nie robić ruchu, bo przecież są tu nasi towarzysze, bardzo szczęśliwi. Wygrali wojnę.

Ja tam pójdę i spróbuję tę sprawę załatwić”. Poszedł i już nie wrócił. Został zastrzelony. W Gliwicach jest ulica jego imienia, ale przez całe lata ukrywano, przez kogo został zastrzelony. Podawano, że przez Niemców. Dopiero niedawno okazało się, że przez Sowietów. Jest pełna dokumentacja na temat tej sprawy. M. in. zeznania córki oraz innych świadków. Nazwisko Tadeusza Gruszczyńskiego znajduje się w aktach śledztwa w sprawie „zbrodni wojennej stanowiącej zbrodnię przeciwko ludzkości, polegającej na dokonaniu przez żołnierzy Armii Czerwonej na terenie miasta i powiatu Gliwice zabójstw przez zastrzelenie ponad 800 osób”. 30 czerwca 2009 r. śledztwo umorzono z powodu niewykrycia sprawców...

***

Stanisław Maria Jankowski, wieloletni redaktor „Biuletynu Katyńskiego”. Za upowszechnianie prawdy o zbrodni katyńskiej odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski